Zagraniczna ingerencja kontra podeptanie demokracji
Sytuacja na pierwszy rzut oka wydaje się jasna. Rumuński Sąd Konstytucyjny uznał, że z powodu podejrzeń o zagraniczną ingerencję konieczne jest unieważnienie pierwszej tury wyborów prezydenckich. W rzeczywistości sprawa jest dużo bardziej skomplikowana, bo o „podeptaniu demokracji” mówi nie tylko jej kontrowersyjny zwycięzca Călin Georgescu, ale także jego liberalna rywalka z niedoszłej drugiej tury, Elena Lasconi.
Zamiast niedzielnej drugiej tury wyborów prezydenckich miały miejsce demonstracje nacjonalistycznej części rumuńskiej opozycji. Georgescu przyszedł pod jeden z lokali wyborczych, aby czekać pod nim na możliwość oddania głosu, z kolei lider Sojuszu na rzecz Jedności Rumunów (AUR) George Simion wezwał zwolenników swojej partii do zapalenia zniczy pod lokalami wyborczymi i do uczczenia minutą ciszy odwołania głosowania. Obyło się natomiast bez większych manifestacji, bo nacjonaliści od początku kryzysu nawołują do odsunięcia obecnej klasy politycznej od władzy poprzez procedury demokratyczne.
Zmiana decyzji
Na początku ubiegłego tygodnia nic nie wskazywało na to, że do drugiej tury nie dojdzie. Sąd Konstytucyjny oddalił wówczas wnioski dwóch kandydatów o unieważnienie pierwszej tury, która odbyła się 24 listopada, nie dopatrując się podstaw do uwzględnienia ich protestów. Europoseł i lider Rumuńskiej Partii Narodowo-Konserwatywnej (PNCR) Cristian Terheș twierdził, że wyborcy zostali wprowadzeni w błąd, ponieważ na kartach wyborczych widniało nazwisko byłego premiera Ludovica Orbana, który wycofał się i poparł Lasconi. Sebastian Popescu z Partii Nowej Rumunii (PNR) zarzucał z kolei Georgescu nielegalne finansowanie kampanii.
W przypadku wniosku Popescu sędziowie oddalili go z powodu przekroczenia obowiązujących terminów, co spotkało się z krytyką z jego strony. Protest Terheșa najpierw został uwzględniony i Sąd Konstytucyjny podczas posiedzenia z 28 listopada nakazał Centralnej Komisji Wyborczej ponowne przeliczenie głosów, dając jej na to zaledwie jeden dzień. Przedstawiciele Komisji od początku twierdzili, że spełnienie żądania Sądu nie będzie możliwe, dlatego ostateczna decyzja o zatwierdzeniu pierwszej tury wyborów zapadła 2 listopada.
Dzięki tej decyzji Georgescu i Lasconi mogli rozpocząć swoją kampanię wyborczą. Wszystko zmieniło się cztery dni później, gdy Sąd Konstytucyjny jednak unieważnił pierwszą turę wyborów prezydenckich. Decyzja oczywiście jedynie pogłębiła rumuński kryzys polityczny. Poza tym, że została podjęta zaledwie dwa dni przed drugą turą, to na dodatek Rumuni mieszkający poza granicami kraju zdążyli już oddać pierwszych kilkadziesiąt tysięcy głosów. Naruszenie kalendarza wyborczego ma ponadto znaczenie ze względu na kadencję prezydenta Klausa Iohannisa, która formalnie powinna zakończyć się w dniu 21 grudnia. Sam Iohannis zadeklarował pozostanie na stanowisku do momentu wyboru nowej głowy państwa.
Obca ingerencja
Sąd Konstytucyjny uzasadnił zmianę swojej decyzji po zaledwie czterech dniach faktem ujawnienia dokumentów, przedstawionych tydzień wcześniej podczas posiedzenia Najwyższej Rady Obrony Narodowej. Rumuński wywiad przekazał wówczas dane wywiadowcze mające potwierdzać pojawiające się wcześniej zarzuty o zagraniczną ingerencję w wybory prezydenckie.
Dokumenty odtajnione decyzją głowy państwa mają świadczyć o zaangażowaniu Rosji w kampanię poprzedzającą pierwszą turę. Po pierwsze, w jej trakcie doszło do wielu prób przeprowadzenia cyberataku przeciwko stronom internetowym poświęconym wyborcom. Po drugie, na dwa tygodnie przed głosowaniem w mediach społecznościowych pojawiły się tysiące kont wspierających kandydaturę Georgescu.
To właśnie internetowa aktywność bezpartyjnego polityka wzbudzała największe kontrowersje od czasu ogłoszenia wstępnych wyników pierwszej tury. Dwa tygodnie przed głosowaniem Georgescu mógł liczyć w sondażach na poparcie około pięciu procent wyborców, dające mu dopiero piąte miejsce wśród wszystkich kandydatów. Kampania w mediach społecznościowych, zdaniem jego krytyków, doprowadziła ostatecznie do jego zwycięstwa.
Zdaniem Sądu Konstytucyjnego Georgescu mógł korzystać z „preferencyjnego traktowania” przez media społecznościowe (chodzi głównie o TikToka), gdy takiej szansy nie mieli pozostali kandydaci. Jego „agresywne reklamy wyborcze” miały także wprowadzać w błąd wyborców poprzez „nadużycie algorytmów”. Od początku miały pojawiać się ponadto wątpliwości odnośnie źródeł finansowania jego kampanii.
Zdeptanie demokracji
Jak nietrudno było przewidzieć, Georgescu wraz z partiami suwerennościowymi skrytykował decyzję sędziów. Uważa on, że jest ofiarą „unieważnienia demokracji”, które dokonało się za sprawą odwołania drugiej tury wyborów prezydenckich. W swoich wypowiedziach odwoływał się do upadku komunizmu w Rumunii w 1989 roku, zapowiadając w tym kontekście „odzyskanie ciężką pracą” zdobyczy tamtej rewolucji.
Zwycięzca unieważnionej ostatecznie pierwszej tury konsekwentnie zaprzecza, aby uzyskiwał pomoc od innych państw, a także od cieszących się złą opinią biznesmenów. Wśród nich najczęściej wymienia się postać Bogdana Peșchira. Został on wymieniony we wspomnianym raporcie służb wywiadowczych jako główny sponsor kampanii Georgescu, który przekazał blisko milion euro na jego promocję w mediach społecznościowych.
Za zamach na demokrację działania Sądu Konstytucyjnego uważa były sojusznik Georgescu i jego konkurent w wyborach, czyli wspomniany Simion. Lider AUR oskarża sędziów o przeprowadzenie zamachu stanu, krytykując również urzędującego prezydenta. Simion wprost nazwał Iohannisa dyktatorem, wręcz wyczekującym ulicznych protestów przeciwko decyzji Sądu Konstytucyjnego, aby przy tej okazji skompromitować swoich przeciwników.
Upolitycznieni sędziowie
W relacjach medialnych na temat kryzysu politycznego w Rumunii zdaje się umykać stanowisko konkurentki Georgescu w drugiej turze. Lasconi tymczasem również skrytykowała Sąd Konstytucyjny, używając niemal tych samych słów, co jej rywal. Szefowa liberalnego Związku Zbawienia Rumunii (USR) wprawdzie zgadza się z zarzutami dotyczącymi obcej ingerencji w wybory, ale zarazem była przeciwna odwołaniu wyborów.
Zdaniem Lasconi decyzja sędziów oznacza, że „państwo rumuńskie podeptało demokrację”. Zakwestionowanie zwycięstwa Georgescu jest według szefowej USR zlekceważeniem woli blisko dziewięciu milionów Rumunów, którzy poparli go w pierwszej turze. Lasconi, podobnie jak jej rywal, przywołała wydarzenia sprzed 35 lat. W jej opinii Sąd Konstytucyjny unieważnieniem pierwszej tury „zniszczył ciężką pracę” wykonaną od momentu przywrócenia demokracji.
Stanowisko Lasconi nie powinno dziwić przynajmniej z dwóch powodów. Jej wejście do drugiej tury było dużym sukcesem, zwłaszcza biorąc pod uwagę sondaże uwzględniające zaledwie kilkuprocentowe poparcie dla Georgescu. Tylko w niektórych badaniach Lasconi udawało się przeskoczyć Simiona, natomiast zdecydowanym faworytem do zwycięstwa był premier i lider Rumuńskiej Partii Socjaldemokratycznej (PSD), Marcel Ciolacu. Postulaty ponownego liczenia głosów z pierwszej tury pojawiały się zresztą właśnie wśród socjaldemokratów, bo różnica pomiędzy ich szefem i przewodniczącą liberałów wyniosła dokładnie 2740 głosy.
Drugim powodem krytyki Sądu Konstytucyjnego przez Lasconi jest fakt, że USR wielokrotnie napiętnowało decyzje jego członków. Georgescu, Lasconi i wielu Rumunów uważa sędziów za wyraźnie sprzyjających współrządzącym krajem socjaldemokratom. Czterech z dziewięciu członków Sądu Konstytucyjnego zaproponowała PSD, a prezes tej instytucji, Marian Enache, trzykrotnie był posłem z ramienia lewicy.
Zasadnicze pytania
Unieważnienie pierwszej tury wyborów prezydenckich rodzi kilka ważnych pytań, wykraczających poza samą sferę organizacji kolejnego głosowania. Najważniejsze z nich dotyczy działań samych rumuńskich służb kontrwywiadowczych. Funkcjonariusze kilku instytucji mieli bowiem wiedzieć o zagranicznej ingerencji w wybory jeszcze w trakcie kampanii przedwyborczej. Co więc dokładnie zrobili, aby przeciwdziałać na przykład dezinformacji w mediach społecznościowych?
Wątpliwości budzi również informowanie o sprawie urzędującego prezydenta. Rumuńska sekcja Radia Wolna Europa twierdzi, że jeszcze 25 listopada, czyli dzień po pierwszej turze wyborów prezydenckich, Iohannis nie wiedział nic na temat prób zakłócenia procesu wyborczego. Głowa państwa miała je otrzymać dopiero później, a więc podczas zorganizowanego 28 listopada Najwyższej Rady Obrony Narodowej. Innym interesującym wątkiem jest stanowisko parlamentarnej komisji do spraw służb specjalnych. Jeszcze 12 listopada jej przewodniczący, senator Ioan-Cristian Chirteș z PNL, zaprzeczał, aby inne państwo prowadziło kampanię dezinformacyjną.
Warto przypomnieć, że między pierwszą i niedoszłą drugą turą wyborów prezydenckich miały miejsce wybory parlamentarne. Próg przekroczyły w nich między innymi trzy partie suwerennościowe, a jedną z nich jest wspierająca Georgescu narodowo-konserwatywna Partia Ludzi Młodych (POT). Skoro obie kampanie de facto się ze sobą pokrywały, to czy nie ma na przykład przesłanek do unieważnienia wyborów parlamentarnych? Jak widać decyzja Sądu Konstytucyjnego wywołała całą lawinę spekulacji na temat ostatnich wydarzeń.
Ponowna rejestracja
Kadencja urzędującej głowy państwa kończy się, jak już wspomniano, w dniu 21 grudnia. Iohannis zadeklarował już, że będzie sprawował swoją funkcję do czasu wyboru swojego następcy. Nie wszyscy podzielają jednak zdanie prezydenta na temat legalności takiej decyzji. Wprawdzie art. 83 ust. 2 ustawy zasadniczej mówi zarówno o „sprawowaniu mandatu do czasu wyborów nowego prezydenta”, jak i o kadencji trwającej dokładnie pięć lat.
Może ona zostać natomiast przełożona ustawą, choć według konstytucji taka możliwość istnieje „w przypadku wojny lub katastrofy”. Abstrahując od tych wątpliwości, Iohannis musiałby wówczas sprawować władzę do wiosny przyszłego roku. Dokładna data wyborów musi być ustalona przez nowy rząd, który zostanie wyłoniony po rozpoczęciu nowej kadencji parlamentu. Rozmowy na temat utworzenia gabinetu prowadzą ze sobą PSD, PNL, USR i Demokratyczny Związek Węgrów w Rumunii (UDMR).
Z pewnością nowa koalicja rządząca będzie miała sporo pracy. Do wielu doskonale znanych problemów Rumunii dojdzie kolejny, którym będzie aktywność Georgescu. W niedzielę polityk założył nowe konto na platformie społecznościowej TikTok, bardzo szybko zyskując ponownie dużą popularność wśród jej użytkowników. Sondaże przed odwołaną drugą turą dawały mu zwycięstwo, dlatego unieważnienie tegorocznego głosowania może jedynie zradykalizować jego, jak widać licznych, zwolenników.
Maurycy Mietelski