Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Podróże Ukraina/ Tytoniowa granica

Ukraina/ Tytoniowa granica


05 czerwiec 2008
A A A

Podróż PO Ukrainie to jedno,a NA Ukrainę-zupełnie co innego. W zeszłym roku kilkakrotnie miałam przyjemność przejazdu (czy też przejścia) przez granicę z naszymi wschodnimi sąsiadami. Na wszystkie możliwe sposoby przekroczyłam przejście graniczne w Medyce i mogę bez wątpienia stwierdzić, że za prawie każdym razem było to przeżycie nie mniej ciekawe niz cała reszta wycieczki.


Istnieje cała społeczność ludzi mieszkających w pasie przygranicznym po polskiej i ukraińskiej stronie. Perspektywy w tym rejonie nie są za ciekawe. Nawet jeśli już uda sie znaleźć jakąś pracę, zarobione pieniądze pewnie i tak nie wystarczą na przeżycie,nie wspominając już o utrzymaniu rodziny. Jednak Polak (i Ukrainiec) potrafi. Jak wiemy ceny na wschodzie różnią się bardzo od naszych. Cóż więc przeszkadza w przeniesieniu paru kartonów tanich,ukraińskich papierosów, paru litrów wybornej wódki ze Lwowa i kilku kilogramów chałwy na polską stronę i sprzedaniu ich z zyskiem? Ano przeszkadzają przepisy celne. Zwykły , szary człowiek może wwieźdź do Polski 10 paczek papierosów i litr gorzałki. Zważywszy,ze na przejściu w Medyce stoji się w kolejce (w jedną stronę) po kilka godzin, nie za bardzo się to opłaca. Ale w końcu przepisy są po to, żeby je łamać, czyż nie?

Na przejściu Medyka-Szeginie znalazłam się po raz pierwszy w maju 2007 roku. Plan był prosty: wysiąść z pociągu w Przemyślu, przebiec przez granicę, złapać autobus do Lwowa i cieszyć się wakacjami. Rzeczywistość jednak lubi odbiegać od wyobrażeń. Odbiegła i tym razem. Wraz ze znajomymi znaleźliśmy się w realiach rodem z ,,Alternatywy 4''. Objuczeni plecakami czekaliśmy cierpliwie aż celnicy po ukraińskiej stronie zdecydują sie nas przepuścić. Otaczali nas panowie w wytartych kurtkach i panie w jesionkach pamiętających jeszcze drugą wojnę światową. Czas powoli przepływał między palcami. Panie i panowie palili papierosa za papierosem, otwarcie dyskutując o tym co komu udało sie przenieść, co jeszcze kupią po wschodniej stronie, kogo złapali, kto co gdzie chowa. Ci udający się na polską stronę wypytywali przez płot, którzy celnicy pełnią służbę. Teraz jeszcze Rudy, ale zaraz zmiana. Potem ma być Dziadek,a z Dziadkiem nie ma żartów. W takiej sytuacji zawsze można wrócić z powrotem przez dziurę w płocie-codziennie łataną przez celników i wycinaną na nowo przez przemytników- i spróbować szcześcia za jakiś czas.

Kiedy w końcu przedostaliśmy się na Ukrainę byłam zafascynowana przemytniczym sposobem życia. Wprawdzie tutaj nie prezentowało się tak romantycznie jak w ,,Kochanku Wielkiej Niedźwiedzicy'' , ale również nie można mu bylo zarzucić niczego banalnego.

A najlepsze wciąż było przed nami-powrót do Polski. Przy samej granicy, po ukraińskiej stronie mieszczą się rzędy sklepików z alkoholem, słodyczami i papierosami. Nikt tu nie kupuje jednej paczki, bierze się od razu cały karton. Albo kilka. Koło pierwszej budki celniczej przechodzi się bezstresowo. Krągle panie niosą papierosy w reklamówkach, wódeczkę w rękach. Kawałek dalej zaczyna się kolejka; a właściwie dwie-jedna dla Polaków, druga dla Ukraińców. Z tej strony ta druga idzie szybciej-za to postoji dłużej potem,po polskiej stronie. Kolejka śmieje się, opowiada dowcipy, czasem ktoś się z kimś pokłóci, rozmowa kręci się głównie wokół celników. A celnikom się nie spieszy. Raz wpuszczają ogonek z prawej, raz z lewej. Powoli wędrują pod drzwiami swojej budki; mają w sobie coś co przywodzi na myśl treserów dzikich zwierząt albo strażników więziennych. Ale może to przez mundury albo dlatego, ze stoję w ścisku już od dwóch godzin z ciężkim plecakiem na plecach. Czuję czyjś pachnący piwem oddech na twarzy, chwilami ktoś się przepycha aż cała kolejka się chwieje, trudno utrzymać równowagę. ,,Nie pchajcie,bo nas nie puszczą''. Z celnikami nie ma żartów. Mogą sie zawziąć i nie przepuszczać nikogo przez tyle czasu ile uznają za słuszne, mogą odesłać na koniec kolejki za to, ze ktoś pali. Od czasu do czasu zawracają kogoś z torbą pełną papierosów. Taka osoba wróci tylko na koniec kolejki i spróbuje szczęścia znowu. Podobno zwykle można przekonać celnika jednodolarówka, ale czasem muszą przecież kogoś cofnąć-dla zasady.
Było gorąco jak dotarliśmy do Szegini. Teraz Słońce prawie juz zaszło,robi się ciemno i chłodno. Przekraczamy ukraińskie przejście po trzech godzinach stania. Jak na skrzydłach pędzimy betonową scieżką z wysokim płotem po obydwu stronach. Po drodze mijamy przemytników pakujących papierosy gdzie się da: pod kurtki, wokół pasa, do nogawek, do opakowań po lekach. Wszędzie walają się puste kartony. Kolejka przed polskim przejściem jest o wiele bardziej nerwowa-tu naprawdę sprawdzają co się wnosi, obszukują, ale... chyba nie aż tak dokładnie,żeby przemyt przestał sie opłacać. W końcu na granicę chodzą wszyscy- małżeństwa, babcie z wnukami, jeden pan jeździ tam i z powrotem na wózku inwalidzkim- takim wózkiem można przewieźć niejedno, nikt przecież nie będzie gnębił kaleki jakąś rewizją.

Nie zostajemy długo w tej kolejce. Celnik wyławia z tłumu nasze plecaki i puszcza przodem. Niemal całujemy ziemię po drugiej stronie granicy. Coś takiego dzień w dzień to musi być ciężki kawałek chleba.

Wracamy w sierpniu. Nic się nie zmieniło. Tłum ludzi z paszportami pełnymi pieczątek, z nogawkami pełnymi papierosów. W kolejce z Ukrainy do Polski wesoło. Tylu nowych dowcipów dawno nie słyszałam. Atmosfera coraz weselsza. Panowie powoli wypijają swój przemyt-chyba dlatego bardziej opłaca sie wywozić papierosy. Niektórzy widzą już chyba potrójnie. Nie ma sensu chodzić do dalekiej toalety-zwłaszcza, że trudno potem wrócić na swoje miejsce w kolejce. Jeden z panów ulżył sobie przez płot, drugi poszedł w jego ślady, trzeci prawie położył się na siatce, która nie wytrzymała jego ciężaru i runął na drugą stronę. Coraz głośniej, coraz weselej. Celnikowi się to nie podoba. Drugi raz pod rząd przepuścił ukraińską stronę kolejki. ,,Nasza kolej, kacapie!" krzyczy stojący za mną pijany mężczyzna i po raz trzeci przechodzą Ukraińcy. A tu ciasno,gorąco i ciężko. Puszczają nerwy,ktoś zaczyna się szamotać z krzykaczem, ci trzeźwiejsi krzyczą, żeby się uspokoić, bo nigdy nas nie przepuszczą. Tym razem przekroczenie granicy zajęło nam sześć godzin...

Byłam niemal pewna, że już długo nie przyjdzie mi do głowy tą drogą podróżować na Ukrainę, ale 21 grudnia 2007 roku weszliśmy do Strefy Schengen. Warto by było zobaczyć czy coś to zmieniło w Medyce. Asekuracyjnie postanowiłam użyć pieszego przejścia tylko w stronę wschodnią- nie chciałam ryzykować wielogodzinnej kolejki na mrozie. Pierwsza różnica jaka rzuca się w oczy to brak Ukraińców. Są oczywiście ci, którzy zdobyli wizy i jadą do pracy w Polsce, ale przemytnicy zniknęli. Polacy dalej mogą swobodnie poruszać się w obie strony, ale być może już niedługo. Głównym tematem kolejki było ,,pikaczu" w jakie zaopatrzyli się celnicy. ,,Kto stoi?" pytają przez płot nadchodzący z Ukrainy. ,,Czarna i Stary,ale mają pikaczu" ostrzega pani obok mnie. Trochę mi zajęło zanim skojarzyłam, że ,,pikaczu" to wykrywacz metalu, czuły na aluminiowe opakowania papierosów. Podobno kontrola ma się jeszcze zaostrzyć. Pojawią się psy.
Czyżby to już koniec przemytu w Medyce? Muszę przyznać, że trochę mi tego szkoda-może z romantyzmu, a może dlatego, że nie do końca wyobrażam sobie z czego ci wszyscy ludzie będą teraz żyć.

Pozostaje wierzyć, że Polak (i Ukrainiec) potrafi.

Jakby nie było przemyt na większa skalę kwitnie. Zimą wracałam do Polski pociągiem. Tuż przed granicą współpasażer zajrzał do naszego przedziału pytając czy możemy dla niego przewieźć po kartonie papierosów. Niedługo później okazało się, że nie miał się czego obawiać-kolejowa kontrola celna nie zajmuje się płotkami.
Jak na złość akurat nasz wagon odczepiono i odstawiono na bocznicę. Grupka celników długo grzebała w jednym z przedziałów starając się odkręcić klapę pod sufitem. W końcu się udało. Na podłogę wysypały się papierosy- celnicy wynieśli ich w sumie cztery worki.
Być może kiedyś ceny w Polsce i na Ukrainie wyrównają się na tyle, żeby przemyt przestał się opłacać. Do tej pory podroż na wschód pozostanie pełnym atrakcji przeżyciem.