Polityka jądrowa Baracka Obamy - czy rzeczywiście "zmiana"?
Nuclear Security Summit (NSS), szczyt poświęcony bezpieczeństwu jądrowemu w Waszyngtonie, tygodnik „Time” określił jako „największe zgromadzenie przywódców państw na amerykańskiej ziemi od czasów założenia ONZ”.
Na krótko przed szczytem administracja Obamy opublikowała Nuclear Posture Review (NPR), opisujący nową strategię jądrową USA. Miał on być przełożeniem na formę dokumentu przedstawioną w zeszłym roku w Pradze przez Baracka Obamę ideę „zakończenia myślenia zimnowojennego” i „poprowadzenia świata ku światu wolnemu od broni jądrowej”.
NPR zakłada ograniczenie użycia broni jądrowej w stosunku do państw, które postępują zgodnie z układem o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej (Non-Proliferation Treaty – NPT). Nie dotyczy to więc państw rozwijających programy broni jądrowej niezgodnie z prawem międzynarodowym, szczególnie chodzi tu o Iran i Koreę Północną.
George Schulz, sekretarz stanu za prezydentury Ronalda Reagana, porównał na łamach „Wall Street Journal” strategię przyjętą przez prezydenta Obamę do tej realizowanej przez Ronalda Reagana. Chodzi o ostateczny cel: świat wolny od broni jądrowej, przy jednoczesnym zachowaniem zdolności do uderzenia. Ta, jak pisze Schulz, pozornie sprzeczna strategia, ma głęboki sens: wyrzeczenie się możliwości użycia broni jądrowej (czy nawet – tzw. pierwszego uderzenia) byłoby ze strony Stanów Zjednoczonych lekkomyślnością.
Warto zauważyć jednak, że Obama – jako prawnik – konstytucjonalista – idąc na pewne ustępstwa, przedstawia jasny zestaw warunków, które muszą spełniać, by nie czuć się narażone na atak jądrowy ze strony USA. Warunki te to po prostu NPT.
Jak przyznali w wywiadzie telewizyjnym zarówno Hillary Clinton, jak i Robet Gates,
Stany Zjednoczone utrzymają swoją zdolność do odstraszania i obrony zarówno siebie, jak i swoich sojuszników. Nie zostaną też obcięte środki budżetowe na programy modernizacyjne broni jądrowej ( w tym roku 5 miliardów dolarów), chociaż – jak podkreśliła Clinton, właśnie na modernizację zapasów głowic nuklearnych, a nie na produkowanie nowych, kładzie nacisk nowa strategia.
„Program modernizacji sprawi, że nowe pociski będą lepsze, bardziej celne, bezpieczniejsze” – mówił Robert Gates. Nie chodzi o rozbudowę arsenału jądrowego przez rozbudowę ilościową, lecz o poprawę funkcjonowania i skuteczności istniejącej broni.
Wypowiedzi Gatesa, Clinton, Schulza, czy w końcu – samego Baracka Obamy, świadczą o tym , że „świat wolny od broni jądrowej” jest celem, do którego trzeba dążyć przede wszystkim konsekwentnie, swego rodzaju nadrzędną doktryną – w odróżnieniu od ideałów czy wartości, łatwiej przekładalną na konkretne etapy, plany działania, i mającą silną podbudowę w autentycznych interesach. Ów realistyczny wymiar polityki jądrowej Baracka Obamy na pewno nie spodoba się organizacjom wzywającym do natychmiastowego rozbrojenia.
„Nie jestem naiwny” – mówił w zeszłym roku w Pradze Barack Obama – „ten cel [świat wolny od broni jądrowej] nie zostanie osiągnięty szybko – może nawet nie za mojego życia. Jego realizacja wymaga cierpliwości i wytrwałości”.
Najbardziej zauważalna zmiana w stosunku do strategii z czasów George’a W. Busha, polega więc nie na realnych, rewolucyjnych działaniach, lecz na…zmianie narracji przedstawiania problemu proliferacji broni jądrowej. Wskazując na zagrożenie jądrowym terroryzmem, Obama nie uderza w paniczne tony wobec terroryzmu „konwencjonalnego” (czego przykładem była wyważona reakcja na próbę zamachu z 25 grudnia zeszłego roku na pokładzie samolotu lecącego do Detroit).
Zmiana narracyjna polityki jądrowej Stanów Zjednoczonych to nie tylko firmowy znak Obamy, lecz „wiadomość do Iranu i Korei Północnej” , jak ujawnił Robert Gates. Przywódcy tych dwóch państw, na podstawie dokumentu, mają dojść do wniosku, że działania sprzeczne z prawem międzynarodowym po prostu im się nie opłacają.
Jakkolwiek jednak, w odniesieniu do Korei Północnej i Iranu, umiędzynarodowienie problemu ich broni jądrowej, zaczęło się już za prezydentury George’a W. Busha, a działania administracji Obamy – w tym szczyt w Waszyngtonie – to naturalna kontynuacja.
Z bardziej wymiernych sukcesów waszyngtońskiego szczytu jądrowego możemy odnotować zgodę Ukrainy na pozbycie się zapasów wysoko wzbogaconego uranu, będącego materiałem do produkcji broni jądrowej. Podobne zobowiązania podjęły Meksyk, Chile, Kazachstan, Wietnam i Kanada. USA i Rosja także zapowiedziały utylizację 34 ton wzbogaconego uranu (obiecały to już w 2000 roku, ale do dziś nie zrealizowały).
Nie osiągnięto natomiast wiążącego porozumienia w sprawie Iranu. Owszem, Chiny i Rosja zgodziły się na prowadzenie dalszych rozmów a propos sankcji, które – nałożone na Teheran – w końcu okażą się skuteczne. Jak zauważył jednak Max Fisher, komentator „The Atlantic”, nie tylko sankcje gospodarcze będą komunikatem dla Iranu: także „wiarygodna groźba ich zastosowania”, czy szerzej – konsensus dotyczący tego, że nie można dłużej patrzeć przez palce na poczynania Teheranu, będą dla prezydenta Ahmadineżada i jego otoczenia odpowiednio czytelne.
Chociaż samo spotkanie w Waszyngtonie nie sprawiło, że świat automatycznie stał się bezpieczniejszy, to w połączeniu z nową strategią i układem START z Rosją, Stany Zjednoczone wyraźnie zarysowały pewną zmianę polityki jądrowej – opartą na jasnych zasadach gry. Za to nagrodę dostał też Barack Obama – pokojowego Nobla niczym nagrodę fair play.