Niemcy po eurowyborach - (prawie) sami zwycięzcy
SPD: Zwycięzca i przegrany – Martin Schulz
Przegląd rezultatów zaczniemy od Socjaldemokratycznej Partii Niemiec. Choć SPD nie wygrała tych wyborów, wicekanclerz i szef partii, Sigmar Gabriel, ogłosił wielki sukces. Osiągnięty w zeszłą niedzielę wynik 27,3% oznacza bowiem największy przyrost wyborców w porównaniu z poprzednimi wyborami w historii partii – aż 2,5 mln głosów więcej niż w 2009 roku. Kierownictwo SPD uznało to za wielki krok w stronę odrabiania strat do chadecji w Niemczech. „Ten rezultat ma jedno imię i brzmi ono: Martin Schulz” – fetował kandydata socjaldemokratów na szefa KE przewodniczący partii Sigmar Gabriel. W świętowaniu tego zwycięstwa i jego bohatera nie przeszkadzało to, że – ze względu na wynik socjalistów Europie – Schulz nie zostanie szefem Komisji Europejskiej, o co z taką pasją zabiegał w trakcie kampanii wyborczej.
CDU: Chadecja wciąż na czele
Zwyciężczynią wyborów została oczywiście Unia Chrześcijańsko-Demokratyczna (CDU). Partia kanclerz Angeli Merkel zdobyła 30% poparcie i potwierdziła swoją dominację w Niemczech, zaliczając również kilkusettysięczny przyrost głosów w porównaniu z 2009 rokiem. Tym samym sprawdziła się kampanijna strategia CDU, która zakładała brak eksponowania kandydata Europejskiej Partii Ludowej na szefa KE – Luksemburczyka Jeana-Claude’a Junckera. Postawienie na zaufanie do kanclerz Angeli Merkel w obliczu intensywnej kampanii Martina Schulza pozwoliło CDU na obronienie pozycji lidera.
CSU: Wyborcy wolą oryginał
Ze swojego wyniku nie może być natomiast zadowolona bawarska „siostra” CDU – Unia Chrześcijańsko-Społeczna (CSU). Bawarczycy zanotowali zauważalny ubytek wyborców, dokładając do wyniku niemieckiej chadecji jedynie 5,3% - o 2% mniej niż 5 lat temu. Zupełnie nietrafioną okazała się kampania oparta na hasłach eurosceptycznych, która miała powstrzymać rozwój AfD w Bawarii. Politycy CSU „nie powinni się dziwić, że wyborcy wybrali oryginał, czyli właśnie AfD” – pisze Günter Bannas z „Frankfurter Allgemeine Zeitung” . Rozliczenia z nieudanej kampanii jednak nie będzie. Kanclerz Angela Merkel nie zdecydowała się na recenzowanie porażki bawarskiej CSU. „Wygrywamy razem i przegrywamy razem” – skomentowała jedynie szefowa CDU. W końcu odpowiedzialny za kampanię szef CSU, Horst Seehofer, nieco ponad pół roku temu wygrał w cuglach wybory w Bawarii, zyskując możliwość samodzielnego rządzenia landem.
AfD: Na drodze do zadomowienia się na niemieckiej scenie politycznej
Kolejną wygraną partią tych wyborów jest natomiast Alternatywa dla Niemiec (AfD). Eurosceptycy, lub też jak ostatnio częściej słychać – eurokrytycy, uzyskali 7%, wprowadzając do PE 7 swoich przedstawicieli. Co bardzo ważne dla polityków tej formacji – AfD przekroczyła 5% we wszystkich niemieckich landach, w niektórych uzyskując nawet wynik dwucyfrowy. Taki wynik można z pewnością odczytywać jako znaczny sukces młodej partii i duży krok w stronę zadomowienia się na niemieckiej scenie politycznej.
AfD nie może jednak teraz spocząć na laurach. Jesienią odbędą się wybory do landtagów (parlamentów krajów związkowych) Saksonii, Turyngii i Brandenburgii, czyli landów, w których eurosceptycy notują największe poparcie w Niemczech – nawet 10%. W obliczu coraz gorszych wyników liberałów z FDP, naturalnego koalicjanta CDU, AfD staje się poważną kandydatką do zawiązania koalicji w lokalnych parlamentach. Szczególnie silne głosy płyną z Saksonii, w której do rządzenia może zabraknąć chadekom właśnie tyle, ile powinna uzyskać AfD. Kanclerz Angela Merkel jest przeciwna takiemu rozwiązaniu: „Nie bierzemy takiej współpracy pod uwagę” . Szefowa CDU jest świadoma, że dopuszczenie do sukcesu eurosceptyków w skali kraju odebrałoby część głosów chadecji, dlatego ona sama bardziej skłonna byłaby do działań zmierzających ku marginalizacji młodej partii, zamiast wciągania jej do wspólnego rządzenia.
Zieloni i Lewica: Powtórzone wyniki, a mimo to mniej mandatów
Partiom Zielonych i Lewicy nie potrzeba poświęcać w tym podsumowaniu wiele miejsca. Obie partie osiągnęły właściwie identyczny wynik jak przed pięcioma laty i jedynie postanowienia Traktatu Lizbońskiego (Niemcy wysyłają do PE 3 przedstawicieli mniej niż w 2009 roku) i decyzja niemieckiego Trybunału Konstytucyjnego, który zniósł próg wyborczy w tych wyborach, spowodowały, że Zieloni i Lewica wysyłają do Brukseli i Strasburga mniej swoich ludzi.
FDP: Uratowani przez trybunał
Kolejną porażkę poniosła za to Wolna Partia Demokratyczna (FDP). Liberałowie kontynuują proces opuszczania niemieckiej sceny politycznej. Po wyborczej klęsce w wyborach do Bundestagu we wrześniu ubiegłego roku FDP uzyskała jeszcze słabszy wynik – jedynie 3,4% i tylko wspomniana decyzja TK uratowała dla liberałów 3 z zajmowanych dotychczas 12 miejsc w PE. Co gorsza, w partii nie widać obecnie ducha walki i wiary w możliwość odwrócenia niekorzystnego trendu. Kolejny test wypada jesienią w Saksonii, Turyngii i Brandenburgii.
„Pozostali”: Od neonazisty po satyryka
Na końcu tzw. „Pozostali”. Zniesienie progu wyborczego umożliwiło wprowadzenie po jednym przedstawicielu: Narodowodemokratycznej Partii Niemiec (NPD), Partii Piratów, Wolnym Wyborcom, Partii Ochrony Zwierząt, Niemieckiej Partii Rodzin, Ekologicznej Partii Niemiec oraz parodystycznej „Partii”, założonej przez redaktora satyrycznego magazynu „Titanic”. Wyżej wymienione ruchy polityczne uzyskały w tych wyborach od 185 do 428 tysięcy głosów w skali całych Niemiec, co odpowiada poparciu od 0,6% do 1,5%.
Większość dziennikarzy nie ma wątpliwości, że była to decyzja pozbawiona sensu, która zabrała miejsca w PE tym dużym partiom, które mają szanse na reprezentowanie określonych stanowisk, skutecznego forsowania swoich racji na forum parlamentu i formowania koalicji dla ich poparcia. Jaką siłę przebicia będą mieli pojedynczy posłowie? „Serdeczne dzięki kochany Trybunale Konstytucyjny!” – kwituje przekornie Jasper von Altenbockum z FAZ .