Adam Lelonek: Miękkie podbrzusze wizerunkowe Rosji
Od bliskiego sojusznika USA w wojnie z terroryzmem, Moskwa pokonała długą drogę, osiągając dla wielu, jakkolwiek abstrakcyjnie zabrzmi to dla polskich uszu, status rozważnego i dalekiego od zachodniego cynizmu „obrońcy pokoju”, a której zwieńczeniem na tym etapie są dwa sztandarowe osiągnięcia: stacja Russia Today i afera Edwarda Snowdena. Błędy administracji Baracka Obamy, zwłaszcza ten najboleśniejszy w skutkach na arenie międzynarodowej, tj. słabość w kwestii syryjskiej, można uznać za zbiegi okoliczności.
Są to dwa elementy tej samej długofalowej strategii wojny wizerunkowej, ale i psychologicznej, modyfikującej świadomość społeczeństw w skali globalnej. W swojej istocie nie jest to co prawda nic nowego, jednak jej rezultaty są bez precedensu – Waszyngton przegrywa. Nie chodzi tylko o cele krótkookresowe i nawet większe korzyści finansowe, o których wspomina Michał Jarocki (Rosjanie grają twardo). Stawka jest większa, a mimo tego, że została jasno określona, wciąż trudno w nią uwierzyć, a chodzi przecież o osłabienie pozycji USA na świecie do tego stopnia, aby możliwa stała się reorganizacja ładu instytucjonalnego, od kwestii ekonomicznych zaczynając, w tym zdetronizowania dolara, jako waluty światowej, z czym zresztą najlepiej radzą sobie sami Amerykanie.
Skutki umiejętnej rosyjskiej polityki są trudne do syntetycznego uchwycenia z racji wielości płaszczyzn, na których można je rozpatrywać, niemniej jednak nawet na tym etapie układają się w coraz bardziej wyraźną całość. Od małych, pozornie nic nie znaczących potyczek taktycznych z działu „moralność”, „wolność gospodarcza”, „demokracja” czy „prawa człowieka”, na których zapewne szkoliły się całe zastępy rosyjskich dziennikarzy i agentów ds. operacji psychologicznych, udało się podważyć nieskazitelny wizerunek USA. Obecne „dozowanie” informacji Snowdena to już inna skala i jakość działań, przy których amerykańskie reakcje wydają się powolne, a wręcz toporne i bezradne. Rosja wysyła w stronę Stanów Zjednoczonych kolejne odpowiedniki medialnych pocisków ze zubożonym uranem, a amerykańska obrona antyrakietowa działa tak, jak strona internetowa Obamacare czy amerykański system finansowy. Co ciekawe, taka forma prowadzenia konfliktu nie może zostać przez nikogo potępiona – ofiary są tylko polityczne, a cel i tak jest osiągany – wola walki społeczeństw Zachodu zdaje się słabnąć.
Nie jest oczywiście też tak, że Waszyngton jest bezbronny – przynajmniej na razie. Jednak poza powtarzaniem haseł o słabnącym reżimie, rosnącej świadomości obywatelskiej Rosjan i powolnym rozpadzie systemu rządów Putina, który przecież nie może trwać w nieskończoność, pokrzepiających dziesiątki serc na konferencjach czy sympozjach naukowych, przyhamowaniem ambicji Moskwy w Libii i na Cyprze czy przeciąganiu liny w sprawach Partnerstwa Wschodniego, a zwłaszcza zbliżeniu Ukrainy do UE, raczej trudno dopatrzyć się większego planu, a co gorsza – nawet i koordynacji pomiędzy Europą a Ameryką (zwłaszcza że na poziomie praktycznych działań FR nie narusza przecież status quo). Doskonałym przykładem będzie tu kwestia regulacji unijnych, związanych z gazem łupkowym.
Pewne przerysowania mają tutaj swoje zadanie. Zachodowi ogólnie trudniej jest atakować medialnie Rosję – jaki koń jest, każdy widzi i o to, kto ma więcej demokracji nikt się z Kremlem kłócić nie będzie, bo nic to nie da. Podobnie jak i zwrócenie się do rosyjskich, administracyjnie reglamentowanych prozachodnich elit. Niemniej jednak dostrzec można pewną systemową słabość w planie wojny wizerunkowej Moskwy, co pokazuje odgrzewana przez media sprawa zatrzymanych aktywistów z Greenpeace’u. Wizerunek Rosji, jako przeciwieństwa USA, starającego się powstrzymać wybuch trzeciej wojny światowej (jak przedstawiana jest potencjalna interwencja w Syrii czy Iranie) czy wpływowego sojusznika dla antysystemowych ruchów społecznych, oczywiście wszędzie, tylko nie w samej Rosji, ugruntowany i potwierdzony przez aferę Snowdena czy aktywność dziennikarską (zwłaszcza w dziedzinie ekonomii) stacji telewizyjnej Russia Today rozbudził wiele nadziei.
Prokremlowscy dziennikarze, do tej pory bezużyteczni w dziedzinie skutecznej polityki medialnej w wymiarze międzynarodowym, nagle stali się najwyższymi kapłanami wolności obywatelskich, którzy posiedli całą prawdę o błędach i niedoskonałościach amerykańskiego (na razie jeszcze nie zachodniego, żeby nie urazić rozgrywanych Francuzów czy Niemców) systemu politycznego, obłudzie polityków z Waszyngtonu, a wręcz ze łzami w oczach i łamiącym się głosem przedstawiających reportaże o biedzie, głodzie, niesprawiedliwości społecznej i prześladowanych przez własny rząd „zwykłych” Amerykanach.
Po raz pierwszy od konfliktu w Gruzji, Rosja przez zatrzymanie aktywistów Greenpeace’u podjęła medialne ryzyko przy realizowaniu swoich koncepcji politycznych. Oczywiste było, że Amerykanie, a z nimi ich sojusznicy, zrobią wszystko, aby to wykorzystać. Ewidentnie po raz kolejny Moskwa nie dała się zaskoczyć – aby dysonans poznawczy u setek tysięcy nowych sympatyków Putina zbytnio się nie pogłębiał, co mogłoby spowodować długofalową wyrwę w korzystnej tendencji prorosyjskiej na świecie, odpalone zostało coś, o czym mówiło się od początku wybuchu sprawy Snowdena (a mimo to, jest zaskoczenie) – że Agencja Bezpieczeństwa Narodowego USA (National Security Agency, NSA) podsłuchiwała i gromadziła dane osób prywatnych i publicznych nie tylko w Stanach Zjednoczonych, ale i w Europie. Problem w tym, że poza milionami zapisów z podsłuchów rozmów telefonicznych we Francji, najprawdopodobniej ściśle monitorowany był także telefon Angeli Merkel. Czy nie odciąży to uwagi opinii publicznej od losu kilkunastu aktywistów, czekających na proces w rosyjskim więzieniu? Poza tym jeszcze trochę państw w Europie zostało.
To nie jest koniec globalnego spektaklu medialnego, ale jego początek. Zapewne przepychanki i badanie wiarygodności informacji będą trochę trwały, część z nich się zdezaktualizuje, a inne zostaną przykryte innymi tematami. Nikt nie będzie śledził z wypiekami na twarzy przerzucania się dokumentami, a nawet kiedy sprawa dojdzie na forum Unii Europejskiej, to transmisje z Parlamentu Europejskiego nie trafią do szerszej opinii publicznej, nawet z YouTube’a. Poziom zmęczenia tematem zostanie osiągnięty, gdy zaczną się dyskusje na temat semantyki i spory prawne o definicje „legalnego gromadzenia danych” i „szpiegostwa”, jeśli w ogóle do tego publicznie dojdzie. W między czasie trwałym osiągnięciem Kremla będzie i tak dalsze pogorszenie wizerunku USA, osłabienie zaufania w gronie państw zachodnich (co może znaleźć przełożenie na poziomie funkcjonowania NATO) i wykorzystanie tej przestrzeni politycznej dla własnych celów, m.in. do utrzymania braku zdecydowania UE w kwestii jej polityki na obszarze byłego ZSRR. W dalszej kolejności, kto wie, może zakłóci to proces tworzenia amerykańsko-unijnej strefy wolnego handlu?
To najczarniejszy scenariusz. Biorąc jednak pod uwagę rosnącą determinację Moskwy i wzrastającą precyzję i dynamikę jej reakcji, Zachód musi zmienić swoją strategię, żeby nie powiedzieć – w końcu się jakiejś dorobić. Przez kłopoty ze wprowadzeniem Obamacare, Stany tracą wiarygodność dla swojej największej broni medialnej, tj. swojego prezydenta. Niezależnie od poglądów politycznych i poziomu jego „medialnego nadmuchania”, może on znacząco wpłynąć na przebieg dalszej części konfliktu PR-owskiego.
Ewidentnie jednak Rosja ma „miękkie podbrzusze”, które przez wojnę medialną i swój nowy wizerunek coraz bardziej się rozrasta. Od Zachodu zależeć więc będzie, czy będzie on w stanie to wykorzystać i czy ostatnie ryzyko podjęte przez Kreml (w tym i odbudowania wiarygodności Greenpeace’u), w postaci kontynuowania dotychczasowej, zdecydowanej polityki w zupełnie innych już okolicznościach, bo w płaszczu obrońcy światowego pokoju i demokratycznych procedur, opłaci się Putinowi w długim okresie.
Foto: politikus.ru