Grzegorz Gogowski: Londyn pręży muskuły? Gorąca atmosfera wokół Falklandów
Ostatniego dnia stycznia 2012 r. nowoczesny brytyjski niszczyciel HMS Dauntless wyruszył w długą podróż na Falklandy by zastąpić jeden z okrętów stacjonujących tam obecnie. Dzień później poinformowano, że w tym samym kierunku uda się Książe William – wnuk królowej, drugi w kolejce do tronu Zjednoczonego Królestwa, który w bazie Mount Pleasant będzie pilotem wojskowego śmigłowca ratunkowego Sea King. Choć brytyjskie Ministerstwo Obrony zapewnia, że są to jedynie rutynowe i zaplanowane od dawna działania, trudno oprzeć się wrażeniu, że ma to związek z coraz bardziej zaognionym sporem pomiędzy Wielką Brytanią, a Argentyną. Oddalone o około 480 km od argentyńskich wybrzeży Falklandy, od 1833 roku znajdują się pod panowaniem Londynu. Jedynym okresem w którym Brytyjczycy nie sprawowali kontroli nad wyspami była 2 miesięczna okupacja argentyńska w roku 1982, która stała się przyczyną wojny między obu państwami. Pomimo iż Argentyńczycy ponieśli sromotną klęskę nigdy nie przestali zgłaszać roszczeń dotyczących Malwinów (hiszpańska nazwa Wysp), uznając brytyjską suwerenność za kolonialny przeżytek. Z punktu widzenia Londynu zwierzchność nad tym terytorium zamorskim jest niekwestionowana, a licząca około 3 tysiące osób ludność czuje się obywatelami brytyjskimi. Dla Brytyjczyków Falklandy są symbolem kojarzonym z wojną, która z jednej strony kosztowała życie ponad 250 brytyjskich żołnierzy, a z drugiej będącą ostatnią wielką i osiągniętą samodzielnie wojskowo-dyplomatyczną wiktorią Zjednoczonego Królestwa, stoczoną przecież w obronie własnego terytorium i własnych obywateli.
Wydarzenia ostatnich dni pomimo iż nie są z wojskowego punktu widzenia niczym niezwykłym (w regionie Falklandów nieustannie znajdują się brytyjskie jednostki nawodne, oraz niekiedy podwodne) mogą spowodować dalszy wzrost napięć w stosunkach Argentyny i Wielkiej Brytanii, które w ostatnich miesiącach i tak są bardzo zaognione. Punktem zapalnym dla obecnej sytuacji okazały się słowa premiera Davida Camerona, który w lecie 2011 roku stwierdził, „Dopóki Falklandy chcą pozostać suwerennym terytorium brytyjskim, powinny pozostać suwerennym terytorium brytyjskim. Kropka. Koniec historii”. Prezydent Argentyny Cristina Fernandez de Kirchner, która domaga się rozpoczęcia negocjacji międzynarodowych dotyczących niepodległości wyspy stwierdziła natomiast, że w Wielka Brytania w XXI wieku jest wciąż brutalną potęgą kolonialną, która chyli się ku upadkowi. Oliwy do ognia dolała deklaracja amerykańskiej sekretarz stanu Hillary Clinton, która w marcu 2010 roku zaoferowała, że Stany Zjednoczone mogą stać się mediatorem w sporze o Falklandy. Brytyjczycy, którzy nie dopuszczają możliwości jakichkolwiek rozmów mających na celu zmianę przynależności wysp falklandzkich odebrali taką ofertę jako „nóż w plecy”. Oto Waszyngton - historycznie najbliższy i najpotężniejszy sojusznik Londynu w zamian za wsparcie w wojnie z terroryzmem, otwiera furtkę do rozmów Argentynie – dawnemu najeźdźcy, nie posiadającemu żadnych podstaw by domagać się przyłączenia Falklandów. Postawa Stanów Zjednoczonych w kontekście omawianego sporu jest bez wątpienia jednym z najpoważniejszych zmartwień brytyjskiej dyplomacji. Deklaracja Hillary Clinton wzmocniła pozycję i pewność Buenos Aires w rozgrywce z Londynem, ale nie można również wykluczyć, że w przyszłości Stany Zjednoczone, które mają coraz więcej wspólnych interesów z państwami Ameryki Południowej, w sporze o wyspy kosztem Wielkiej Brytanii zaczną faworyzować Argentynę.
Innym zagrożeniem dla Zjednoczonego Królestwa są wzmożone dążenia Argentyny do uzyskania regionalnego wsparcia państw latynoamerykańskich dla swoich żądań dotyczących Falklandów. W czerwcu 2011 roku, w San Salvador Zgromadzenie Ogólne Organizacji Państw Amerykańskich na wniosek Argentyny przyjęło jednogłośnie (a więc przy poparciu USA) deklaracje wzywającą do rozpoczęcia negocjacji mających na celu pokojowe rozwiązanie sporu. W grudniu 2011 roku na spotkaniu w Caracas wszystkie 33 państwa nowo utworzonej Wspólnoty Państw Ameryki Łacińskiej i Falklandów (CELAC) ponownie poparły argentyńskie pretensje do Falklandów. Innym przejawem takiej regionalnej solidarności z Buenos Aires jest deklaracja podjęta przez państwa Mercosur z grudnia 2011 r. wprowadzająca zakaz zawijania do rodzimych portów statków pod banderą Falkandów. Co więcej, już ponad rok temu Urugwaj i Brazylia wprowadziły zakaz wpływania brytyjskich okrętów wojennych do swoich kluczowych portów. We wrześniu 2010 roku niszczyciel HMS Gloucester nie został wpuszczony do Montevideo, a trzy miesiące później okrętowi patrolowemu HMS Clyde odmówiono wstępu do Rio de Janerio, w czasie podróży obu jednostek z Falklandów na Wyspy Brytyjskie. Poparcie państw południowoamerykańskich na jakie może liczyć Argentyna jest dla Wielkiej Brytanii dużym zmartwieniem. Dopóki Buenos Aires będzie w stanie mobilizować latyno-amerkyńskich partnerów wokół własnych postulatów, Wielka Brytania będzie zmuszona być zdeterminowana i konsekwentnie bronić swoich interesów. Jak zauważa analityk brytyjskiego think-tanku RUSI (Royal United Services Institute) Matt Ince, wspomniana szeroko zakrojona aktywność może bardzo negatywnie odbić się na możliwości kontaktu Wielkiej Brytanii z państwami latynoamerykańskimi, gdyż Argentyna będzie próbowała wpływać na politykę swoich sąsiadów względem Londynu.
Z punktu widzenia brytyjskiej racji stanu taki rozwój wydarzeń byłby bardzo niekorzystny. Nad Tamizą zdają sobie jednak sprawę, że sytuacja w regionie latynoamerykańskim wymaga aktywnego podejścia uwzględniającego szeroki zakres uwarunkowań. Przed trzema tygodniami, brytyjski minister spraw zagranicznych William Hague podczas swojego pobytu w Brazylii zadeklarował, że okres dyplomatycznego wycofania Wielkiej Brytanii z Ameryki Południowej jest zakończony, a także zapowiedział najbardziej ambitną od 200 lat próbę wzmocnienia więzi Londynu z tym regionem. Przejawy takiej polityki Zjednoczonego Królestwa są w rzeczywistości zauważalne już od około półtora roku. W tym czasie m.in. otworzono na nowo brytyjską ambasadę w Salwadorze, nowy konsulat w brazylijskim, odbyło 37 wizyt na szczeblu ministerialnym do państw tego regionu. Wielka Brytania podpisała również porozumienie zezwalające na przyjazd 10 tysiącom brazylijskich studentów na brytyjskie uniwersytety, w okresie czterech lat. Coraz lepiej wygląda również współpraca gospodarcza, czego przykładem jest wzrost brytyjskiego eksportu do Brazylii o 23% w 2010 roku, i o kolejne 9% w 2011. Warto odnotować, że duży wpływ na te wskaźniki ma kontrakt warty 133 miliony funtów na budowę trzech okrętów patrolowych, jaki podpisał z Brazylią brytyjski potentat zbrojeniowy BAE Systems. Wskaźniki ekonomiczne potwierdzają, że Londyn wciąż posiada na tyle silną pozycję aby w relacjach z Ameryką Południową dyktować warunki. Zjednoczone Królestwo jest czwartym największym inwestorem w regionie - 4% wszystkich zagranicznych inwestycji bezpośrednich pochodzi z Wielkiej Brytanii, np. dla samego Chile wskaźnik ten wynosi 16%, dla Kolumbii 12%. Pomiędzy Argentyną a Wielką Brytanią również istnieją rozbudowane powiązania ekonomiczne: wartość obrotów handlowych wynosi ok. 800 milionów funtów rocznie, a na rynku argentyńskim działa ok. 70 brytyjskich film. Bez wątpienia, Brytyjczycy są więc w stanie w pewnym stopniu hamować ewentualne niekorzystne zachowania Argentyny i innych państw latynoamerykańskich za pomocą instrumentów gospodarczych.
Trudno przewidywać jak potoczy się w przyszłości spór o Falklandy. Choć w tym roku przypada 30 rocznica wojny o Falklandy, ewentualność wybuchu konfliktu zbrojnego należy całkowicie wykluczyć. Argentyna w wypadku wojny z Wielką Brytanią ponownie nie miałaby najmniejszych szans ze względu na ogromne różnice w zdolnościach wojskowych – dla przykładu, argentyński budżet wojskowy wynosi ok. 5 miliardów dolarów, podczas gdy brytyjski ponad 73 miliardy dolarów w skali roku. Należy również pamiętać, że agresja byłaby sprzeczna z prawem międzynarodowym, przede wszystkim z Kartą Narodów Zjednoczonych, co spowodowałoby potępienie Argentyny przez społeczność międzynarodową. Dlatego też nie mając innych możliwości Buenos Aires zdecydowało się na działania które można chyba nazwać „wojną dyplomatyczną”. Wybór ten okazał się dość skuteczny – nie posiadająca żadnych praw (i racjonalnych argumentów) Argentyna potrafiła ponownie nagłośnić problem Falklandów, nadać mu bardziej regionalnego charakteru poprzez zdobycie poparcia państw CELAC, a także udowodnić że pro-brytyjska postawa Waszyngtonu w tym sporze wcale nie jest oczywista. Takie osiągnięcia są niepodważalnym sukcesem polityków argentyńskich. Jak zatem w obliczu nowego-starego wyzwania powinna zachować się Wielka Brytania? Przede wszystkim powinna być stanowcza i konsekwentna. Wspomniany wcześniej Matt Ince uważa, że Zjednoczone Królestwo musi odzyskać w tej rozgrywce inicjatywę i przekazać państwom latynoamerykańskim (ale również Stanom Zjednoczonym) jasną deklarację, że popieranie bezpodstawnych pretensji Argentyny nie jest działaniem pozbawionym ryzyka. Brytyjczycy muszą pokazać, że wsparcie udzielone Argentyńczykom pociąga za sobą koszty – takie jak pogorszenie relacji ze Zjednoczonym Królestwem. Jeżeli bowiem tego nie zrobią, kampania dyplomatyczna prowadzona przez Argentynę może znacząco ograniczyć brytyjskie możliwości ekonomiczne, wojskowe i polityczne w regionie Ameryki Południowej.
Choć wydaje się, że brytyjskie zwierzchnictwo nad Falklandami jest niezagrożone, to implikacje płynące ze sporu wokół wysp mogą być dla Zjednoczonego Królestwa dość bolesne. Jeżeli wysłanie w gorący region najnowszego niszczyciela Royal Navy, uzbrojonego w najnowsze systemy przeciwlotnicze i przeciwrakietowe, jest pierwszym przejawem bardziej stanowczej postawy Wielkiej Brytanii, gorąca atmosfera wokół Falklandów może wbrew pozorom zostać schłodzona. I to pomimo wszystkich argentyńskich oskarżeń: o kolonializm, o wpadanie w koleiny imperialnych doświadczeń, o „mundur zdobywcy” który ma nosić brytyjski następca tronu, gdy przybędzie na wyspy. Londyn posiada bowiem w tym pojedynku wszystkie argumenty: siłę, pozycję międzynarodową, potencjał polityczny i przede wszystkim niepodważalne prawo do Falklandów.