Grzegorz Omelan: Po pierwszej rundzie - pat
Prezydent Autonomii Palestyńskiej stawia warunek wstępny – Izrael nie może powrócić do budowania żydowskich osiedli na terenach Zachodniego Brzegu. Premier Izraela nie wykazuje woli jego spełnienia. W takich realiach odbyła się pierwsza runda negocjacji pokojowych między Mahmoudem Abbasem i Beniaminem Netanjahu.
Mimo obiektywnych trudności można mówić o co najmniej małym sukcesie. Jeszcze kilka tygodni temu atmosfera w stosunkach izraelsko-palestyńskich nie napawała optymizmem. Akademicy z telawiwskiego Instytutu Bezpieczeństwa Narodowego przewidywali w lipcu, iż do rozmów nie dojdzie. Teraz, gdy negocjacje się rozpoczęły, nadal są pesymistami. Dr Anat Kurz i emerytowany generał Shlomo Brom przypominają w swej analizie, że wydarzenia ostatnich 12 miesięcy (budowanie osiedli na terenach palestyńskich, blokada morska Strefy Gazy, atak na tureckie statki z pomocą humanitarną, nieudane działania w kierunku osłabienia Hamasu w Strefie i Hezbollahu w Libanie, zatrzymanie rozmów dyplomatycznych z Syrią) osłabiły międzynarodową pozycję Izraela i doprowadziły do ostrej krytyki ze strony naturalnych sojuszników – USA i Turcji. Fakt - to znacznie utrudnia rozmowy, ale z drugiej strony tym większym sukcesem administracji Baraka Obamy jest doprowadzenie do ich rozpoczęcia.
Inni komentatorzy wskazują na to, iż w spotkaniach uczestniczą przywódcy Egiptu i Jordanii, ważnych państw dla procesu pokojowego na Bliskim Wschodzie. Legitymizowanie negocjacji przez Mubaraka i Abdullaha jest, oczywiście, ważne, ale stanowi jedynie powierzchowny pozytyw. Pokojowe umowy pomiędzy Egiptem, Jordanią i Izraelem nie są popularne wśród mieszkańców tych krajów. Ci wciąż optują za walką o odzyskanie ziem izraelskich na rzecz palestyńskich Arabów. Dodatkowo gospodarzom spotkania nie udało się zaprosić Arabii Saudyjskiej i Syrii, państw, których delegacje uczestniczyły w zakończonych fiaskiem rozmowach w Annapolis w 2007 roku. To świadczy o niewielkim dziś poparciu świata arabskiego dla negocjacji z Izraelem.
Dodatkowo sam prezydent Abbas nie może liczyć na wsparcie ze strony dużej części Palestyńczyków. Rządzący w Strefie Gazy Hamas uznaje go wręcz za zdrajcę, nie zgadza się na ciągłe przedłużanie jego mandatu prezydenckiego i popiera przemoc jako narzędzie oporu wobec izraelskiej okupacji Zachodniego Brzegu.
Netanjahu także nie jest w najlepszym położeniu. Krytyka, jaka spotkała jego rząd ze strony najważniejszego sojusznika - Stanów Zjednoczonych - za pozwolenie na rozbudowę izraelskich osiedli na terenach Autonomii, w szczególności chłodne przyjęcie podczas marcowej wizyty w Waszyngtonie, zmusiły Netanjahu do rewizji swych negocjacyjnych pozycji. Dodatkowo międzynarodowe potępienie tragicznego w skutkach ataku na turecki konwój humanitarny spowodowało zmniejszenie zaufania co do intencji Izraela. Ponadto Beniamina Netanjahu czeka trudne zadanie doprowadzenia do podpisania takiego układu pokojowego, który zaspokoi tak amerykańskich partnerów, pragnących nie od dziś odegrać kluczową rolę w procesie pokojowym, jak i swój własny, prawicowy rząd. Członkowie koalicji nie dają zbyt dużego pola manewru swemu premierowi i twierdzą, że jeśli pójdzie na zbyt duże ustępstwa, mogą wycofać poparcie w Knesecie, co będzie oznaczało koniec rządu Netanjahu.
Atmosfera niewielkich oczekiwań została potwierdzona we wstępnych oświadczeniach Abbasa i Netanjahu. Żadna ze stron nie zaoferowała wycofania się ze swych pozycji. Premier Netanjahu podkreślał potrzebę uznania przez Palestyńczyków i sąsiednie kraje arabskie swego kraju za „państwo arabskie” i zapewnienia mu bezpieczeństwa istnienia. Prezydent Abbas żąda zaprzestania budowania żydowskich osiedli na terenach palestyńskich i zapowiada, że zerwie negocjacje, jeśli 26 września (koniec izraelskiego moratorium na zasiedlanie Zachodniego Brzegu) osadnicy izraelscy wznowią rozbudowę. Jednak palestyński przywódca okazał dobrą wolę informując o licznych aresztowaniach i intensywnym śledztwie w sprawie zamordowania na dzień przed negocjacjami czterech obywateli Izraela przez bojowników Hamasu. Stwierdził, iż „ani wasze, ani nasze bezpieczeństwo nie może być zagrożone.”
Najwięcej optymizmu zaprezentowała amerykańska minister spraw zagranicznych, Hillary Clinton. Stwierdziła, iż rozpoczęcie negocjacji daje szansę na zakończenie wieloletniego konfliktu. Zapewniła o stałym i silnym poparciu Stanów Zjednoczonych dla obu stron. Powiedziała też, że USA nie będą narzucały stronom sposobu rozwiązania sporu.
Pomimo tego, że ta runda negocjacji kończy się patem – żadna ze stron nie proponuje kompromisu – początek bliskowschodnich rozmów pokojowych można uznać za umiarkowany, ale jednak sukces. Palestyńczycy dali się zaprosić do stołu negocjacyjnego, co jeszcze pół roku temu wydawało się zupełnie niemożliwe ze względu na izraelską politykę rozbudowy osiedli. Krytyka administracji USA pod adresem rządu izraelskiego i doprowadzenie do ogłoszenia, przynajmniej okresowego, moratorium osadniczego zmieniły optykę Abbasa, który wcześniej wielokrotnie odmawiał podjęcia negocjacji. To niewątpliwy sukces Obamy, próbującego zarobić na przedwcześnie przyznaną Nagrodę Nobla.
Choć Mahmoud Abbas jest dziś wyjątkowo słaby politycznie (w piątek Hamas zorganizował w Gazie manifestację przeciw porozumieniu), Beniamin Netanjahu nie ma zbyt wielkiego pola manewru (koalicja jest przeciw przedłużaniu moratorium), a waszyngtońskie spotkania są oceniane przez wielu jako teatr politycznej kurtuazji, ustalenie daty kolejnych rozmów – 14-15 września i prawdopodobne przedłużenie moratorium do 30 września pozwala na umiarkowany optymizm.