Jakub Gajda: Islamy przyjaciół i wrogów Zachodu
Ogromnym błędem, często popełnianym na Zachodzie, jest wrzucanie wszystkich muzułmanów do jednego worka. Przejawem ignorancji jest też pogląd, że islam jest jeden, niezmienny, jednolity, hermetyczny i zawsze (w zależności od naszego osobistego podejścia) „dobry” bądź „zły”. Wielu orientalistów już powtarzało przede mną te słowa, ale uważam, że tego akurat nigdy nie za wiele: nie ma jednego islamu, są „islamy”.
Zaś między tymi „islamami” istnieją poważne konflikty, w których chodzi oczywiście nie tylko o ideologię, ale o politykę, władzę i pieniądze. Wspierając jedną ze stron konfliktu toczącego się w świecie muzułmańskim, do pewnego stopnia, stajemy się wrogiem tej drugiej opcji. Bratając się z jednymi muzułmanami, możemy stracić przychylność tych drugich.
Jeżeli przyjmiemy, że w Europie czy Polsce islam upatrujemy w kategoriach zagrożenia dla naszej cywilizacji, lub nawet jeśli jesteśmy na przeciwległym biegunie i szukamy z islamem dialogu, powinniśmy na wstępie zastanowić się, z którym islamem mamy w danym przypadku do czynienia. To niezwykle ważna sprawa, chociaż nieco zagmatwana.
W świecie muzułmańskim nie ma centralizacji władzy i ponadpaństwowej hierarchii, podobnej do znanej nam ze świata chrześcijańskiego. Po pierwsze, są muzułmanie sunnici i szyici, a najbardziej wpływowe postacie świata muzułmańskiego rezydują w Arabii Saudyjskiej i Iranie. Nie ma obecnie w świecie muzułmańskim nikogo z autorytetem porównywalnym do papieża w chrześcijaństwie, który może określić co wierni czynić powinni, a czego robić im nie wolno. Zauważmy, że słowom papieża podporządkowują się Polacy, Włosi, Meksykanie i Filipińczycy...
Odkąd runął kalifat nie ma w świecie islamu prawdziwego przywództwa. Pretendentów nie brakuje, ale to już czysta polityka, islam nie stroni od bezpośredniego zaangażowania w politykę. Najpoważniejszy ideologiczny i polityczny konflikt wewnątrzislamski toczy się obecnie pomiędzy sojusznikiem Stanów Zjednoczonych - Arabią Saudyjską oraz antyizraelskim i antyamerykańskim Iranem.
Często, jako mieszkańcy Zachodu nie zdajemy sobie sprawy, jak bardzo spłaszczamy i generalizujemy w swych oczach, wizerunek świata islamu. Jak bardzo, przez politykę, możemy zatracić szansę na produktywny dialog. Tymczasem, z jednej strony potępiając postępowanie fundamentalistów islamskich, na przykład w Iranie, całkowicie ignorujemy tych bardziej zagorzałych w innych częściach świata.
Ad rem. Do napisania tego tekstu skłoniła mnie wyemitowana na łamach Press TV - „irańskiej tuby propagandowej” informacja na temat Szejcha Abdulaziza bin Abdullaha, wielkiego muftiego Arabii Saudyjskiej i wydanego przez niego dekretu religijnego – tzw. ‘fatwy’ z dnia 15 marca bieżącego roku. Fatwa tyczy się kościołów chrześcijańskich na Półwyspie Arabskim i zakłada, że ...należy zniszczyć wszystkie kościoły w regionie.
Dlaczego? Bo według jednego z hadisów, prorok Mohammad na łożu śmierci oświadczył, że „nie ma miejsca na dwie religie na Półwyspie (Arabskim)”. Nie można zatem wyznawać innej religii niż islam – taka jest argumentacja najwyższego autorytetu religijnego Arabii Saudyjskiej.
Kult chrześcijański, jak wiadomo, jest zabroniony w Arabii Saudyjskiej, natomiast powyższe orzeczenie zostało wydane na prośbę o wydanie opinii, skierowaną do muftiego przez przedstawicielstwo władz Kuwejtu. Szejch przyznał, że „Kuwejt jest częścią Półwyspu Arabskiego, więc konieczne jest zniszczenie wszystkich kościołów na jego terytorium”. Warto przy tym zauważyć, że w obręb państw Półwyspu Arabskiego zalicza się ponadto: Jemen, Bahrajn, Katar, Oman oraz Zjednoczone Emiraty Arabskie…
Z takiej interpretacji tradycji islamu i orzeczenia wyłania nam się wizerunek islamu – gorzki do przełknięcia przez niemuzułmanina. Właściwie w dzisiejszym świecie globalnym, zupełnie nie do przyjęcia. Tutaj w zasadzie niektórzy zakończyliby tę notatkę, stwierdzeniem: jak oni nasze kościoły, to my ich meczety…
Rzućmy jednak okiem na ten „zły” i demoniczny Iran, który gdy tylko zdobędzie swoją bombę atomową, stanie się zagrożeniem dla całego świata. W Iranie działa instytucja religijna zwana Światowym Zgromadzeniem Ahl al-Bait (arab. Ludzie Domu), która postanowiła odnieść się do wydanej fatwy w następujący sposób:
„Wahabiccy mufti nie reprezentują islamu. Świat powinien wiedzieć, że religia, która obecnie jest szerzona przez Arabię Saudyjską, nie jest prawdziwym islamem.”
W oświadczeniu opublikowanym przez Ahl al-Bait można ponadto przeczytać, że fatwa została wydana niezgodnie z Bożymi nakazami, a także w sprzeczności do tradycji związanej z prorokiem Mahometem oraz jego następcami i dlatego powinni odrzucić ją nie tylko szyici, ale i sunnici.
Irańskie zgromadzenie podkreśliło, że przez wieki islam koegzystował z chrześcijanami i żydami, co jest dowodem na to, że taka fatwa nie mogła wcześniej zostać wydana ani przez proroka Mahometa, ani następujących po nim kalifów. Dlatego też, według Ahl al-Bait, wydana przez wahabickiego Muftiego fatwa nie znajduje precedensu w orzeczeniach prawodawstwa islamskiego.
Patrząc realnie, orzeczenie Ahl al-Bait to niewątpliwie ruch polityczny. Wojna ideologiczna w świecie islamu trwa na dobre. Iran i Arabia Saudyjską rywalizują ze sobą, więc patrzą jeden drugiemu na ręce - próbują demonizować się na wzajem i przekonywać do siebie otoczenie. Niemniej warto zastanowić się nad innymi deklaracjami politycznymi i dekretami religijnymi, które odbijają się szerokim echem w świecie.
Gdy prezydent Ahmadineżad mówi o zniszczeniu Izraela podnosi się tumult – z zachodniej perspektywy taka reakcja jest zrozumiała. Fatwa rzucona przez ajatollaha Chomeiniego, nakazująca zgładzenie Salmana Rushdiego była i pozostaje skandalem i dowodem na nieludzkie oblicze Islamskiej Republiki Iranu.
Jeśli jednak Iran wyciąga rękę do zachodniej cywilizacji(znaczy chrześcijańskiej), kiedy broni łagodnego oblicza islamu przed orzeczeniami wahabity, najwyższego muftiego Arabii Saudyjskiej, może warto choć szerzej o tym wspomnieć w mediach i mimo wszystko docenić dobrą wolę.
Nic na tym świecie nie jest czarne lub białe, są tylko różne odcienie szarości.