„Jednak nie damy rady”
Dwa tygodnie temu w „geście wielkoduszności” kanclerz Merkel zdecydowała się wpuścić do Niemiec rzesze koczujących na Węgrzech uchodźców, rozpoczynając tym samym „wielkie narodowe zadanie” i przekonując, że każdy, kto szuka ochrony przed wojną, znajdzie ją w Niemczech. Fala ruszyła. Przywróceniem kontroli granicznych, które mają ją zatrzymać, Merkel de facto przyznaje, że tamta decyzja była błędna. Niemcy same nie podołają temu kryzysowi.
„Damy radę!” – przekonywała 31 sierpnia Angela Merkel podczas swojej dorocznej letniej konferencji prasowej, kiedy ogłaszała przyjęcie na terytorium Niemiec przebywających w Budapeszcie tysięcy uchodźców. Całą Europę obiegły wówczas zdjęcia z zatłoczonego dworca kolejowego Keleti, z którego uciekinierzy, wołając przed kamerami „Germany! Germany!”, usiłowali dostać się dalej do upragnionych Niemiec. „Niemcy to silny kraj” – mówiła – „Jeśli tylu ludzi bierze na siebie tak wiele, żeby urzeczywistnić swój sen o życiu w Niemczech, to nie wystawia nam to najgorszego świadectwa. Świat patrzy teraz na Niemcy jako na kraj nadziei i szansy, a nie było tak przecież zawsze”. „Stoimy przed wielkim narodowym zadaniem”, ale „damy radę!”.
Ta „ofensywa wielkoduszności” przysporzyła niemieckiej kanclerz mnóstwo popularności za granicą, wiele pochlebnych komentarzy i głosy uznania z różnych stron świata. Wśród uchodźców Merkel stała się wręcz dla jednych „matką”, dla innych niemal gwiazdą popkultury. W Niemczech jednak, mimo zrozumienia dla wyjątkowości sytuacji, nieśmiało pytano, jak? Jak w tak krótkim czasie przyjąć setki tysięcy, bo prognozy dotyczące ilości osób, które będą starały się w tym roku o azyl nad Renem zweryfikowano z ponad 400 do 800 tysięcy. Obecnie zaś nawet do miliona.
„Największy polityczny błąd 10 lat kanclerstwa”
Po dwóch tygodniach zwrot i niedowierzanie. Minister spraw wewnętrznych Thomas de Maiziere (CDU) ogłasza przywrócenie kontroli granicznych z punktem ciężkości na granicy z Austrią, skąd od początku września napływa fala uchodźców. „Oznaka bezradności”, „Jednak nie damy rady” – brzmią komentarze prasowe z różnych stron politycznego spektrum. „Merkel po prostu nie doceniła sytuacji. Pani ‘Damy radę’ kanclerz nie ma żadnego planu” – krytykowała Severin Weiland z „Der Spiegel”. Dalej poszedł publicysta „Sueddeutsche Zeitung” i biograf Merkel, Stefan Kornelius: „Jeszcze nigdy Angela Merkel nie musiała skorygować swojej polityki w tak spektakularny sposób. Dla pani kanclerz oznacza to przyznanie się do politycznego błędu, jaki nie przytrafił jej się przez dziesięć lat jej kanclerstwa”. Merkel chciała wziąć odpowiedzialność, pokazać przywództwo, a przy okazji wspomóc rynek pracy napływem potrzebnej siły roboczej. Szacuje się, że Niemcom potrzeba blisko pół miliona rąk do pracy, zaś Syryjczycy uchodzą za dobrze wykształconych i pracowitych.
„Ofensywa wielkoduszności” okazała się być jednak po prostu ponad niemieckie siły. Napływ uchodźców szybko wymknął się spod kontroli i osiągnął niemożliwe do udźwignięcia w tak krótkim czasie rozmiary. Jeszcze 6 września koalicja podjęła szereg decyzji mających na celu sprostanie „wielkiemu narodowemu zadaniu”, m.in. o przeznaczeniu dla uchodźców dodatkowych 6 miliardów euro w przyszłym roku. W tym roku koszty związane z falą migracyjną mają sięgnąć 10 miliardów euro, czyli blisko 42 miliardy złotych. Dla porównania roczne wpływy do polskiego budżetu mają wynieść łącznie 297 miliardów złotych.
Co gorsza, nikt nie jest w stanie ocenić, ilu uchodźców z regionów pogrążonych w różnego rodzaju kryzysach poczuło się zachęconych do przyjazdu „wielkodusznością” kanclerz Merkel. Opinie wyrażane w środkowoeuropejskich mediach, m.in. polskich, które zwracały uwagę na to, że niemiecka polityka stanowi de facto zaproszenie do przyjazdu, powielane są obecnie przez wielu niemieckich komentatorów (np. Rheinhard Müller z opiniotwórczej „Frankfurter Allgemeine Zeitung”). Potwierdzają oni punkt widzenia, zgodnie z którym wypowiedzi o przyjęciu wszystkich uchodźców mogły zostać odebrane jako zachęta do szukania lepszego życia w Niemczech i dlatego stanowiły błąd. Jego konsekwencją mogą być kolejne dziesiątki lub setki tysięcy ludzi, którzy, widząc baloniki na dworcach i uśmiechniętych Niemców witających przybyłych, podjęli lub podejmą decyzję o przyjeździe.
Przywrócić porządek
Na decyzję o przywróceniu kontroli granicznych należy patrzeć z dwóch perspektyw – wewnętrznej i zewnętrznej. Z perspektywy krajowej głównym celem działań rządu jest zatrzymanie niekontrolowanego napływu imigrantów, danie aparatowi administracyjnemu niezbędnego oddechu do uporania się z sytuacją. W szczególnie ciężkiej sytuacji znalazła się leżąca przy granicy z Austrią Bawaria – najzamożniejszy niemiecki land, rządzony paradoksalnie przez niechętnym imigracji chadekom z CSU. Jeszcze w lutym tego roku, przewodniczący bawarskiej partii, wchodzącej w skład koalicji rządowej w Berlinie, Horst Seehofer wołał: „Nie jesteśmy światowym urzędem ds. polityki społecznej!” i domagał się ukrócenia napływu imigrantów, których przyciąga do Niemiec hojny system świadczeń socjalnych. Po decyzji Merkel o przyjęciu uchodźców Bawaria znalazła się w centrum wydarzeń. Do jej stolicy Monachium każdego dnia napływało kilka tysięcy osób. Tylko w ubiegły weekend przybyło blisko 20 tysięcy, a przez pierwsze dwa tygodnie września łącznie 70 tysięcy. W Bawarii nie ma już miejsc noclegowych, stąd jej władze od kilku dni nawołują o solidarność nie tylko europejską, ale także wewnątrzniemiecką. Burmistrz Monachium Dieter Reiter (SPD) twierdzi wręcz, że jego miasto musi w pojedynkę mierzyć się z „narodowym zadaniem”. Jak dotąd zauważalną pomoc zaoferowały Nadrenia Północna-Westfalia i Berlin. Inne landy nie wykazują się taką wielkodusznością, m.in. dlatego, że to one muszą ponosić większość ciężaru zaadaptowania uchodźców. Nikt je jednak na to nie przygotował – skarżył się mediom minister spraw wewnętrznych Nadrenii-Palatynatu Roger Lewentz (SPD).
Przywrócenie kontroli na granicach ma spowolnić i uporządkować napływ uchodźców, którzy mają być teraz wychwytywani przy wjeździe do kraju i kierowani do specjalnych ośrodków, gdzie przejdą całe postępowanie ws. przyznania azylu. W ten sposób uniknie się niekontrolowanego przepływu ludzi przez dworzec kolejowy w Monachium i przywróci porządek. Nie bez znaczenia są także kwestie bezpieczeństwa. „Obecne przenikanie przez granicę jest poważnym problemem natury bezpieczeństwa, ponieważ nie jesteśmy w stanie stwierdzić, kto w ogóle przyjeżdża do kraju” – tłumaczy Jörg Radek, wiceprzewodniczący Federalnego Związku Zawodowego Policji (GdP). Z doniesień Federalnego Urzędu Kryminalnego (BKA) wynika zaś, że wśród uchodźców mogą znajdować się członkowie islamskich organizacji terrorystycznych.
Sygnał dla Europy
Przywrócenie kontroli na granicach to także „sygnał dla Europy”, zwłaszcza zaś dla państw Grupy Wyszehradzkiej – Polski, Czech, Słowacji i Węgier, sprzeciwiających się odgórnemu narzucaniu kwot uchodźców, które poszczególne kraje Unii Europejskiej mają przyjąć do siebie. Przywódcy tych państw są zgodni, że rozdzielenie uchodźców nie stanowi rozwiązania problemu, lecz jedynie lek na jego objawy i domagają się spójnej polityki unijnej skierowanej na zwalczenie przyczyn ucieczek w krajach, skąd pochodzą uchodźcy. Dzielenie się migrantami musi iść w parze z zatrzymaniem ich napływu do Europy – przekonują politycy naszego regionu. Nieprzypadkowo decyzja o przywróceniu kontroli granicznych zapadła w przeddzień szczytu ministrów spraw wewnętrznych UE w Brukseli w miniony poniedziałek. Miała ona pokazać powagę sytuacji i determinację Berlina do przeforsowania odgórnego podziału kwotowego, który ma częściowo odciążyć Niemcy, do których ciągnie zdecydowana większość uchodźców.
Kampania informacyjna
Niedzielna decyzja to także sygnał dla świata, którego przekaz jest przeciwieństwem merkelowskiej „wielkoduszności”. Niemcy doszły do granicy i nie mogą przyjmować uchodźców w nieskończoność. Taki przekaz ma osłabić wysłaną przez Merkel zachętę do przyjazdu do Niemiec. „To była bawarska inicjatywa” – chwali się szef koalicyjnej CSU i premier Bawarii Horst Seehofer, który już wiele dni temu wskazywał, że bezgraniczne otwarcie się na uchodźców jest błędem. Seehofer zaprosił nawet na niedzielę mocno krytykowanego w Niemczech premiera Węgier Viktora Orbana. Obaj politycy chwalili decyzję rządu w Berlinie o wprowadzeniu kontroli granicznych. Węgry dopiero co zakończyły budowę muru granicznego, którego celem jest powstrzymanie nielegalnego przekraczania granicy Unii Europejskiej przez imigrantów.
Żeby osłabić wrażenie zaproszenia uchodźców do Niemiec, niemiecki rząd rozpoczął już w wielu krajach kampanie informacyjne, których celem jest odkłamanie pogłosek o bezgranicznej gotowości Niemiec do przyjęcia imigrantów. „To nieprawda, że Niemcy zgodziły się na przyjęcie 800 tysięcy uchodźców” – brzmi np. zamieszczony na Facebooku komunikat ambasady RFN w Libanie, która zamieściła także specjalne ogłoszenie na swojej stronie internetowej, w którym prostuje liczne plotki na temat otwartości Niemiec na przybyszów. Ambasada w Afganistanie rozpoczęła z kolei szereg spotkań informacyjnych, których celem jest odwrócenie mylnego wrażenia, że Niemcy zachęcają ludzi do przybycia do Europy. Podobne działania podejmowane są w Libii i Syrii. W krajach bałkańskich Niemcy poprzez wywiady i artykuły w mediach starają się przekonać, że mieszkańcy Albanii, Kosowa czy Serbii nie mają w RFN szans na azyl polityczny, ponieważ pochodzą z „bezpiecznych krajów”.
„Europa Wschodnia ma rację”
Wydaje się, że po dwóch tygodniach, które minęły od bezgranicznego otwarcia się Niemiec na uchodźców, rośnie tam zrozumienie dla postulatów środkowoeuropejskich – zwłaszcza dla konieczności zwalczania przyczyn masowej imigracji i w konsekwencji zatrzymania jej w miejscu pochodzenia. Karl-Peter Schwarz (FAZ) w tekście „Europa Wschodnia ma rację” (w Niemczech często określa się kraje leżące na wschód jako Europa Wschodnia) zgadza się z tym, że wprowadzenie samych obowiązkowych kwot nie stanowi rozwiązania problemu, bo wciąż napływają nowi uchodźcy. „Kto zgadza się tylko na kwoty, póki migranci bez przeszkód dalej przekraczają granice, podpisuje w rzeczywistości czek in blanco. Byłoby to nieodpowiedzialne” – pisze Schwarz.
Podobne opinie padają z ust wysokich rangą polityków. Jens Spahn, członek prezydium CDU, w wywiadzie dla SZ broni polityki premiera Węgier Viktora Orbana, który zdecydował się na uszczelnienie granicy z Serbią przez budowę muru granicznego i w ten sposób zatrzymał niekontrolowany napływ migrantów. Zdaniem Spahna kluczowe jest, aby „z zaangażowaniem zwalczać przyczyny ucieczek i zapewnić więcej wsparcia UE dla budowy obozów dla uchodźców wokół Syrii tak, aby miliony ludzi, które tam są, tam mogły zostać dobrze zaopatrzone”, ale także „wsparcie dla Węgier i innych państw granicznych dla zabezpieczenia zewnętrznych granic UE”.
Również szef MSW de Maiziere, ogłaszając decyzję o przywróceniu kontroli na granicach, zwrócił uwagę na ten aspekt. „Ważne jest zaangażowanie w regionach kryzysowych, z których tak wielu ludzi obecnie ucieka. Musi zostać udaremnione, że w ogóle tak wielu uchodźców rusza w drogę [do Europy]” – mówił de Maiziere. Po wtorkowym spotkaniu kanclerz Merkel z kanclerzem Austrii Wernerem Faymannem oboje przywódcy ogłosili, że chcą zwołania nadzwyczajnego szczytu Rady Europejskiej, na którym szefowie państw i rządów UE zajmą się tematem pomocy dla krajów pochodzenia uchodźców, budową tzw. hot-spotów w Grecji i we Włoszech (i na pewno również problemem podziału uchodźców między kraje Wspólnoty). Szczyt miałby się odbyć w przyszłym tygodniu.
Niemcy są zdeterminowane
Można się spodziewać, że Niemcy nie odpuszczą postulatu podziału uchodźców, bowiem stało się już jasne, że w pojedynkę nie są w stanie poradzić sobie z tym problemem. Obecnie na agendzie stoi kwestia rozdzielenia 120 tysięcy uchodźców (40 tysięcy zostało już podzielone w czerwcu). Po poniedziałkowym szczycie szefów MSW UE, na którym nie udało się osiągnąć porozumienia, minister de Maiziere nie krył rozczarowania. Słowa krytyki kierował zwłaszcza pod adresem krajów Grupy Wyszehradzkiej, grożąc im nawet z jednej strony środkami nacisku (ograniczenie funduszy strukturalnych), a z drugiej przypominając, że w traktacie pozostaje możliwość głosowania przy użyciu większości kwalifikowanej, dzięki której można by obejść ich weto. Kanclerz Merkel wprawdzie odcięła się od tak drastycznych metod, mówiąc, że woli dążyć do kompromisu, lecz determinacja Niemiec jest wyraźna. Niemcy zapowiedzieli, że kontrole graniczne potrwają do czasu osiągnięcia jakiegoś porozumienia na szczeblu unijnym. Ich śladem najpewniej pójdą inne państwa, które wzorem Berlina ograniczyły swobodę przepływu przez granice – Austria, Czechy i Słowacja.
Michał Kędzierski