Joanna Mieszko-Wiórkiewicz: Kenia - nieodrobione lekcje Berlina?
W berlińskim ministerstwie spraw zagranicznych trwają intensywne zabiegi by zdusić w zarodku krwawe zamieszki w Kenii. Czyżby Berlin czuł się współwinny?
Od 2 stycznia po sfałszowanych wyborach rząd dotychczasowego prezydenta Mwai Kibakiego (od 2002 r.) wprowadził zakaz zgromadzeń. Jednak to nie powstrzymuje oszukanych mas ludzi przed demonstracjami. Starcia z policją kosztowały już ponad 360 śmiertelnych ofiar. 250 tys. Kenijczyków ucieka z miejsc zamieszkania w stronę Ugandy. Zaczynają się poważne problemy z zaopatrzeniem w żywność i wodę. Choć zapowiadany przez przywódcę opozycji i kontrkandydata do prezydenckiego tronu Raila Odingi „marsz milionów” został na prośbę Berlina w miniony czwartek przełożony, a tym samym chwilowo odsunięte starcie uzbrojonych w kije i maczety tłumów z wojskiem, dalej płoną slumsy i przedmieścia dużych miast. Kenijski wice-prezydent Moody Awori podał, że zamieszki kosztują dziennie 31 milionów dolarów. Doniesienia z sąsiadującej Ugandy mówią o zamykaniu stacji benzynowych, ponieważ normalna droga transportu paliw do Ugandy prowadziła dotąd zawsze przez Kenię
Do Nairobi przybył biskup Desmond Tutu, w nadziei, że jego autorytet pomoże w mediacji, lecz prezydent Mwai Kibaki oświadczył, że go nie przyjmie. Zarówno Stany Zjednoczone, jak i przedstawiciele Commonwealthu w komisji pod kierownictwem Nowozelandczyka Paula Easta domagają się od rządu w Nairobi nowych wyborów lub ponownego policzenia głosów.
Tymczasem prezydent „elekt” odrzuca nowe wybory zdecydowanie. Pierwszym dekretem w nowej kadencji ogłosił dzień objęcia przez siebie po raz kolejny władzy: 31 grudnia jako święto narodowe. Po spotkaniu z negocjatorami z ONZ zgodził się na utworzenie rządu do spółki z opozycją, co z kolei odrzuca Raila Odinga. W obecnej chwili wydaje się, że sytuacja zbyt się zaostrzyła. Tym bardziej, że podobno według nielicznych obserwatorów minionych wyborów oszustw i niedokładności pomimo rekordowej 70 -procentowej frekwencji dopuszczały się – co prawda w różnym stopniu – obie strony.
Raila Odinga sam nie wierzy, że sytuację w kraju da się uregulować na drodze dyplomatycznej. "To jest zaledwie początek masowych akcji, które będziemy prowadzić być może tygodniami, miesiącami a może nawet rok . Nie można mieć pokoju tam, gdzie nie ma sprawiedliwości” powiedział niemieckiej TV ZDF. Odinga (62 l.) , z którym kontakt podjęły obok Berlina także USA (telefonowała z nim Condoleezza Rice i Frank-Walter Steinmeier), widzi siebie jako zdecydowanego zwycięzcę wyborów. I sądzić należy, że ów były absolwent uniwersytetu w Lipsku, którego ojciec współpracował niegdyś z Kenyattą szybko znajdzie wspólny język z Berlinem. Stoi za nim większość spauperyzowanego narodu (nota bene - jak pięć lat temu za Kibakim). Kibaki natomiast reprezentuje wąskie grono kenijskich oligarchów, którzy wzbogacili się na „trzymaniu władzy” i za wszelką cenę nie dadzą sobie tej władzy odebrać.
Dla rządu Niemiec jest to trudna sytuacja, ponieważ urzędujący prezydent Mwai Kibaki, kooperuje ściśle z Berlinem. Kibaki doszedł do władzy dzięki długoletniemu wsparciu udzielanemu mu przez operujące w Nairobi niemieckie fundacje. W Berlinie jednak słychać od jakiegoś czasu krytyczne opinie na jego temat, bo... niewdzięczny Kibaki w coraz większym stopniu kooperuje z Chinami.
W Kenii ma swoją siedzibę wojskowe centrum szkoleniowe finansowane ze środków niemieckiego Ministerstwa Współpracy Gospodarczej ("Entwicklungshilfe"-pomoc na rozwój), w którym przebywają szkoleniowcy Bundeswehry, tzw. Peace Support and Training Centre (PSTC). To centrum przygotowuje żołnierzy z krajów Wschodniej Afryki do udziału w akcjach militarnych na terenie całego Czarnego Kontynentu. Obóz ten jest jednym z pięciu, które dzięki środkom i organizacji Berlina i Brukseli mają zostać stworzone w różnych miejscach Afryki. Są one zasadniczą częścią struktur militarnych tworzonych pod kierownictwem Berlina i UE, po to, by tereny wydobywania bogactw naturalnych przez Niemcy i pozostałe kraje Unii mające w Afryce swoje „żywotne interesy” chronione były przed rebeliantami – często – ograbianą ludnością Afryki. Wspomniane centrum w Nairobi (PSTC) tworzone jest przez niemiecką organizację GTZ ("Gesellschaft für Technische Zusammenarbeit"). Przedsięwzięcie to ma być gotowe do roku 2010 . Już w pierwszych trzech latach (2004 - 2006) zostało wyposażone przez oszczędzający na własnym narodzie rząd w Berlinie w sumę 1,3 milionów euro. (Niezależnie od tego Berlin szkoli również w Nairobi wschodnioafrykańskie siły policyjne.) Niemcy są obok Brytyjczyków, którzy w Kenii utrzymują dwoją bazę wojskową drugą zagraniczną siłą militarną w tym kraju.
Wszystko wskazuje obecnie na to, że władzę przejmie tymczasowo armia.
Gdy przed pięcioma laty Kibaki obejmował władzę zapowiadał, podobnie jak jego niesławny poprzednik, walkę z korupcją jako swoje główne zadanie. Podobnie, w przeciwieństwie do prezydenta-dyktatora Moi, zapowiedział walkę z kultem władzy. Niebawem jednak Kenijczycy otrzymali od rządu nową monetę 40-centową z podobizną głowy państwa, a ściany budynków rządowych pokryły gęsto gigantyczne billboardy z portretem prezydenta. O walce z korupcją nie było już mowy. Przeciwnie – razem ze swoją świtą bogacił się bez pardonu. W dwa lata po objęciu władzy, w roku 2004 do furii doprowadził Wysokiego Komisarza Commonwealthu , który odkrył sprzeniewierzenie 125 milionów euro, za które – jak skrupulatnie wyliczył Brytyjczyk – można było kupić 1000 Mercedesów S 350 lub zbudować 15.000 izb szkolnych.W tym kontekście groteskowy jest fakt, że niemieckie Ministerstwo d/s Pomocy Rozwojowej łoży na rząd Kibakiego miliony wyciągnięte z kieszeni niemieckich podatników. Według oficjalnych danych w 2006 roku Kibaki otrzymał od rządu kanclerz Merkel 29 milionów m.in. w celu walki z korupcją.
W obecnej chwili Kibaki stracił jednak poparcie Berlina. Według ekspertyz Fundacji Friedricha-Eberta obecny rząd otwiera się coraz bardziej na Chiny. Jak przyznał już w kwietniu 2006 r. kenijski minister spraw zagranicznych, Raphael Tuju jest to "fundamentalna, pragmatyczna i pozbawiona alternatyw decyzja". Im bardziej kwitnie handel kenijsko-chiński, tym bardziej ubywa Zachodniej Europie i USA środków nacisku na rząd w Nairobi. Nasilniejszym sygnałem tych zmian była sprawa nieudzielenia przed rokiem przez Nairobi wizy wjazdowej dla Dalaj Lamy. Gdyby Berlin i Waszyngton mieli nadal Kenię pod kontrolą, przypadek taki nie mógłby mieć miejsca.
Obecne zamieszki stanowią dla sił zachodnich znakomity środek do objęcia roli neutralnego „negocjatora“ pomiędzy konkurującymi stronami i przy tym skonsolidowania wpływów. Tym bardziej, że Kenia dotąd dobrze spełniała swoją rolę pośrednika pomiędzy Zachodem, a innymi państwami afrykańskimi, w tym szczególnie Sudanem i Somalią. Zachód liczył na stopniowe osłabienie rządu w Chartumie w rezultacie tzw. „procesu Naivasha” – traktatu pokojowego, który przewiduje w r. 2011 refrendum secesyjne w Sudanie, które może przynieść rozbicie Sudanu.
Warto przypomnieć, że przed miesiącem odbył się w Lizbonie szczyt krajów UE z najwyższymi przedstawicielami krajów afrykańskich pn.:„Unia Europejska a Afryka”, gdzie polityka Unii Europejskiej wobec Afryki poniosła w wyścigu z Chinami druzgocącą klęskę, nie bez walnego udziału kanclerz Angeli Merkel. W otwierającym szczyt przemówieniu skoncentrowała się ona na ostrej krytyce Roberta Mugabe w Zimbabwe, którego polityka, niezależnie od szkód wyrządzanych rodzimym obywatelom zagraża interesom niemieckich latyfundystów i przedsiębiorców. Zaproszeni przywódcy państw afrykańskich poczuli się dotknięci. W ich odczuciu nie zaprasza się gości po to, by omówić współpracę i w powitalnym przemówieniu od razu napada na jednego z nich.
Obecna sytuacja w Kenii, która nie zrodziła się w ciągu tygodnia oznacza kolejną klęskę polityki Unii Europejskiej w Afryce Wschodniej, którą Niemcy uważają za swoją domenę. Czyżby niemieckie Ministerstwo Spraw Zagranicznych znowu nie odrobiło lekcji? Czy może frontów jest za dużo?



Centryści, nacjonaliści, fałszerstwa. Holandia po wyborach
Irlandzka lewica marzy o realnej władzy
Jaką historię napisze japońska Thatcher?
Szpitale zamiast stadionów. Generacja Z przejęła marokańskie ulice