Konrad Leszczyński: Zróbmy sobie strajk
Dla przeciętnego mieszkańca Zachodu Indie kojarzą się z wieloma różnymi
rzeczami - szybki rozwój gospodarczy, bieda, zabytki czy korki drogowe.
Jednym z najczęstszych skojarzeń jest także Mahatma Gandhi, a wraz z nim
idea pokojowego protestu, która jest nadal w Indiach niezwykle żywa.
Nie każdy kojarzy jednak „ojca indyjskiej demokracji” ze strajkami głodowymi, poprzez które wymuszał on zarówno ustępstwa na politycznych przeciwnikach, jak i wywierał wpływ na nieposłusznych swojej woli członków Indyjskiego Kongresu Narodowego. W Polsce ten typ protestu kojarzy się głównie ze strajkami górników czy pielęgniarek i nie cieszy się obecnie znacznym społecznym poparciem. Niewątpliwie jest to rozwiązanie ostateczne, a i jakoś nikt nie słyszał o przypadku zagłodzenia się osoby wyrażającej swoje niezadowolenie w ten sposób. Dla odmiany mieszkańcy największej demokracji świata nader ochoczo korzystają z tej formy protestu - czy dzieje się to jednak z korzyścią dla całego państwa?
Strajk głodowy a polityka indyjska - kilka przykładów z historii
Jak powiedział Mahatma Gandhi, tradycja poszczenie jest tak stara jak Adam (człowiek). Indie od zawsze pełne były zaś ascetów (sadhu), którzy oddawali się postom i różnorakim umartwieniom. Podobnie wielu zwykłych ludzi stosowało liczne posty - bądź w wybrane dni tygodnia, bądź w wybrane pory roku (np. podczas monsunu). To jednak właśnie Gandhi uczynił z tego rytuału prawdziwą broń polityczną. Korzystając z tego narzędzia (prócz słynnych głodówek w proteście przeciwko polityce brytyjskiej) doprowadził on między innymi do otwarcia świątyń hinduistycznych dla dalitów (oficjalnie uznanych za pozakastowych przez hinduizm) czy wstrzymał zamieszki na tle komunalistycznym, które wybuchły w Kolkacie w 1946 roku.
Ta forma protestu zaskakująco szybko przyjęła się w kraju. Do tego stopnia, że zadecydowała m.in. o jego podziale administracyjnym, kiedy to Potti Sreeramulu w 1952 roku umarł podczas strajku głodowego. Premier Jawaharlal Nehru wobec wzburzenia obywateli, jakie to wywołało, nie miał wyboru i w 1953 roku zgodził się na utworzenie pierwszego stanu na podstawie językowej, jakim była Andhra. Wydarzenie to było początkiem lawiny, która ostatecznie przyniosła w 1956 roku całkowitą reorganizacją kraju.
Pomimo upływu czasu strajk głodowy to nadal popularna forma walki o różne cele, zarówno własne, jak i społecznie istotne. Współcześnie wśród znanych w kraju popularyzatorów tego narzędzia można wymienić m.in. Annę Hazare’a, który wykorzystuje ten rodzaj strajku do walki z trapiącą kraj korupcją czy Medhę Patkar, która w 2011 roku wymusiła na władzach stanu Maharasztra (Maharashtra) poprawę warunków życia mieszkańców slumsów w Mumbaju.
Co może zaskakiwać Polaków, ta forma protestu jest także niezwykle rozpowszechniona na indyjskich uniwersytetach, które podobnie jak niemal wszystkie sfery życia w Indiach przesiąknięte są polityką.
Strajk na indyjskiej uczelni (Jawaharlal Nehru University- Delhi)
Zacznijmy od początku. Jawaharlal Nehru University (Delhi) to jeden z najlepszych państwowych uniwersytetów w Indiach (w zależności od zestawienia miejsca 1-3). Jest jednak powód, dla którego standardy mieszkaniowe na kampusie tej uczelni znacznie odbiegają od wysokiego poziomu nauczania. Tym powodem jest znane od samego początku istnienia JNU umiłowanie studentów do socjalizmu/ komunizmu oraz szeroko rozumianej wolności, dzięki czemu ten uniwersytet to zarazem oaza spokoju i intelektualnego fermentu (w porównaniu z innymi indyjskimi szkołami wyższymi, które często podlegają rządom lokalnych bossów partyjnych). Niemal nieustannie trwa tu jedna wielka kampania wyborcza i przedstawiciele różnych młodzieżówek ogólnoindyjskich partii politycznych dyskutują na wszelkie możliwe tematy mierząc się na siłę argumentów (i z tego właśnie słynie w Indiach JNU), a nie pięści. Kiedy Indira Gandhi przekazywała ziemię pod budowę kampusu uczelni w 1969 roku (zajmuje on 4km2, które porośnięte są lasem i wyglądają jak jeden wielki park) mówiło się, że chciała w ten sposób udobruchać studenckich kontestatorów i zamknąć ich w złotej klatce (w tym przypadku parku). Uczelnia jest bowiem dotowana ogromnymi sumami z centralnego i stanowego budżetu, ale pomimo to brakuje hosteli, a standard życia pomimo, że pozytywnie odbiega od tego, który można zaobserwować na innych uczelniach, to pozostawia wiele do życzenia.
Nieoficjalnie mówi się, że część studentów i jednocześnie zwolenników organizacji lewicowych wspiera działania Naksalitów (indyjscy komunistyczni powstańcy - głównie ze wschodu kraju). Premier Manmohan Singh (Indyjski Kongresu Narodowy, INC) cieszy się zaś popularnością przede wszystkim… jako główna twarz niezliczonych karykatur.
W tej sytuacji Kongres, który rządzi zarówno na poziomie centralnym, jak i stanowym (Delhi) niechętnie przeznacza fundusze na modernizację kampusu JNU, jako że i tak nie zwiększy to jego poparcia, a da argument zwolennikom lewicowych organizacji, którzy po raz kolejny będą mogli pochwalić się skutecznością działania. W tej sytuacji oczkiem w głowie rządu jest inny uniwersytet ulokowany w indyjskiej stolicy - Delhi University, który jest ostoją poparcia dla partii i może liczyć na nieprzerwany dopływ pieniędzy. Pomimo tego Kongres nie może jednak ignorować jednej z najlepszych uczelni w kraju i od czasu do czasu także tutaj odgrywa populistyczny teatrzyk (zresztą forma teatralna jest popularna wśród wszystkich formacji politycznych Indii).
Na JNU brakuje wielu rzeczy - najbardziej taniego połączenia autobusowego z pobliską stacją metra oraz bezprzewodowego dostępu do Internetu w hostelach. Studenci od dawna domagali się poprawy tego stanu rzeczy, ale nic się nie zmieniało. W tej sytuacji, kiedy od jakiegoś czasu było nieoficjalnie wiadome, że rząd centralny zgodzi się na przeznaczenie funduszy na rozwiązanie tej bolączki, lider młodzieżówki Kongresu na kampusie (JNUSU) postanowił zorganizować pokazową głodówkę walcząc o realizację postulatów, które właściwie zostały już spełnione! Ostatecznie protest podjęły 2 osoby - on oraz jeszcze jeden śmiałek.
Jak strajk wyglądał oficjalnie?
Protestujący oskarżyli obecnie rządzącą kampusem studencką lewicową koalicję o brak działania i zaapelowali do rządu centralnego oraz stanowego (oba pod przewodnictwem Kongresu) o środki na poprawienie transportu ze stacji metra, budowę systemu Wi-Fi oraz podniesienie stypendiów. Dwóch studentów zdecydowało się więc z „narażeniem własnego życia i zdrowia walczyć o lepsze jutro i prosić ojcowskie władze Kongresu o pomoc”.
Jak było w rzeczywistości?
W rzeczywistości umowa i tak miała zostać wkrótce podpisana i wiedziała o tym niemal każda osoba na kampusie. Kongres postanowił jednak upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Skąd o tym wiadomo? Protestujący co oczywiste nie krytykowali obecnych władz centralnych za brak dobrego transportu czy innych udogodnień (pomimo faktu, że autobusy były obiecywane przez władze lokalne pod wodzą Kongresu od co najmniej 5 lat), ale prosili o pomoc w obliczu złych rządów prowadzonych na kampusie przez obecne (wrogie Kongresowi) siły.
Jak wyglądał strajk?
Po pierwsze, organizacja studencka licząca raptem kilkadziesiąt osób zbudowała sobie dużą scenę. Po drugie, zdobyła nagłośnienie. Po trzecie, nagle znikąd na „scenie” obok „umęczonych strajkujących” (a sprawiali wrażenie bardziej umęczonych niż somalijskie dzieci) zaczęli pojawiać się lokalni politycy Kongresu.
Strajk prowadzony był na dwie zmiany, a protestujący, aby podkreślić swoje oddanie, spali na „scenie”, która była także wysłana poduszkami. Kiedy nie spali, to leżeli, siedzieli oraz nieustannie wygłaszali ogniste przemowy w hindi, których zresztą znaczna część studentów nie rozumiała, jako że studiujący na JNU pochodzą z niemal wszystkich stron Indii i wielu z nich hindi najzwyczajniej w świecie nie zna.
Protestujący w celu wzmocnienia efektu w widowiskowy sposób owijali się m.in. indyjską flagą, nosili, a także (widocznie w celu dodania sobie atrakcyjności) nadzwyczaj często zmieniali nakrycia głowy. Zainteresowanie strajkiem było zerowe - wieczorem, kiedy kampus JNU pełen jest grup studentów podążających w różne strony, pod sceną nigdy nie było więcej niż 5 osób - i to pomimo faktu, że w pobliżu zlokalizowane są 3 najpopularniejsze w okolicy uliczne knajpki! W takiej sytuacji przydawało się nagłośnienie i można było uczyć na siłę przechodniów o tym, że tylko Kongres otoczy ich troskliwym ramieniem i oświeci mrok codzienności.
Koniec tego typu strajków (bezwzględny strajk głodowy) z reguły wygląda tak samo jeśli jest organizowany przez jakąś bardziej poważaną organizację. Po pewnym czasie (najczęściej nie dłuższym niż 4 dni, tak, aby wszyscy usłyszeli o akcji i aby jednocześnie protestującym nic się nie stało) do protestującego zwraca się jakiś wyższy autorytet z tej samej instytucji, który nakazuje przerwać akcję, dzięki czemu strajkujący może „zachować twarz”. Tak było też tym razem i ostatecznie po 4 dniach tego przedstawienia lub „bohaterskiego czynu” (jak kto woli) pojawił się na scenie przedstawiciel Kongresu z listem od ministra edukacji w rządzie centralnym, który obiecywał spełnienie wszystkich żądań. Oczywiście zrobiono sobie kilka pamiątkowych fotek (oczywiście nie obyło się też bez tradycyjnego niedźwiadka) i strajk się skończył.
Może się wydawać, że to koniec historii, ale w Indiach nic nie zaczyna i nie kończy się w sposób znany z innych części świata. Kilka dni później na całym kampusie pojawiły się znacznej wielkości bilbordy, które oznajmiały światu hojność Kongresu i zacność jego przywódców - tak na wszelki wypadek gdyby studenci o niej zapomnieli. Ponadto miała miejsce huczna ceremonia z udziałem ministra transportu Indii, podczas której girlandami zostali także uhonorowani protestujący…
Co ciekawe, obecny na plakacie Rahul Gandhi bał się wziąć udział w uroczystości. Nie ma co się temu dziwić, gdyż kilka lat temu (2008 rok) studenci uczelni zgotowali mu takie przywitanie, że obiecał nigdy więcej nie rozjaśniać „mroków codziennego życia” światłem swojej osoby. Co więcej, na kilka lat działanie organizacji studenckich na uczelni zostało zabronione pod zupełnie innym pozorem przez znany ze swojego ulegania władzom indyjski Sąd Najwyższy.
Czy demokrację można „załatać”?
Indie od zawsze były w demokratycznym świecie postrzegane jako ojczyzna protestów, najczęściej pokojowych. Nie można jednak zapominać o głębokim populizmie, który jest jedną z najważniejszych cech obecnego systemu politycznego kraju. Skoro tak wyglądają jego przejawy w centrum (Delhi), to czego należy się spodziewać po działaniu systemu politycznego na prowincji?
Z całą pewnością sztandar indyjskiej demokracji ma w sobie znacznie więcej dziur niż szwajcarskie ser. Czy uda się je załatać zanim delikatna tkanina się rozleci? Póki nie brakuje szewców, wszystko powinno być możliwe…
Linki:
https://www.facebook.com/media/set/?set=a.447917958613800.104743.433601446712118&type=1- profil na portalu facebook poświęcony protestowi
http://www.himalmag.com/component/content/article/5033-.html
http://www.hindu.com/2008/02/19/stories/2008021952670400.htm
http://www.codepinkalert.org/article.php?id=1025
http://www.hindustantimes.com/photos-news/Photos-India/Hungerstrikeinindia/Article4-705503.aspx
Tekst ukazał się również na blogu Autora: http://www.celindie.blogspot.com/