Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Opinie Polityka Maciej Duszyński: Tygrysy na wymarciu

Maciej Duszyński: Tygrysy na wymarciu


02 styczeń 2009
A A A

To brzmi jak raport z oblężonego miasta - armia Sri Lanki weszła od północy, zachodu i południa do stolicy Tamilskiego Ilamu, Killinochchi. Na naszych oczach quasi-państwo rządzone przez Tamilskie Tygrysy przestaje istnieć.
Korespondencja ze Sri Lanki

Gwiazda muzyki i niegrzeczna filigranowa dziewczynka o twarzy dziecka, a zarazem ulubienica londyńskich salonów M.I.A. śpiewa w refrenie swojego przeboju „Paper planes”: „Niektórych morduję, innych puszczam wolno. Wszystko co zamierzam zrobić to [tu słychać strzały] i zabrać twoje pieniądze”. W jej teledyskach często występują emblematy Tamilskich Tygrysów, a swój debiutancki i rewolucjonizujący światowy rynek muzyczny album nazwała „Arular”, na cześć ojca, jednego z komendantów tej organizacji.

M.I.A. stała się zdecydowanie najważniejszą i najbardziej wpływową ambasadorką „sprawy tamilskiej” na świecie, ale wykonywane przez nią utwory to już raczej łabędzi śpiew dla sprawy – rząd w Colombo podjął zdecydowaną antytamilską ofensywę, pobłogosławioną zarówno przez Georga W. Busha jak i liderów Unii Europejskiej. Ofensywę, której Tygrysy zapewne nie przetrwają. 

Wstydliwa ofensywa 

Droga na północ Cejlonu to istny koszmar. Z każdym krokiem jest więcej brudu i widać kolejne ślady tlącego się od lat konfliktu – zbombardowane ruiny szkół, szpitali, zaminowane mosty. Coraz częstsze posterunki policji i armii lankijskiej. Najpierw co 20, potem co 10, w końcu co 5 kilometrów. Żeby przejechać lądem obszar wielkości Irlandii potrzeba trzech-czterech dni, a i to przy posiadaniu zezwoleń, których praktycznie nie da się zdobyć. Sprawdzanie paszportu i coraz bardziej niechętna i podejrzliwa mina posterunkowych. – Po co jedziesz w tamtą stronę? Turysta? Tam nie ma nic do oglądania. – mówi jeden z żołnierzy, dokładnie przeszukując bagaż. 

Żołnierz nie mówi tego bez powodu. Rząd Sri Lanki ma sporo do ukrycia. Chciałby, aby turyści przyjeżdżali na Sri Lankę i po obejrzeniu herbacianych plantacji, starożytnych miast i świątyń oraz wylegiwaniu się na plażach południa i zostawieniu odpowiedniej ilości cennych dla socjalistycznego rządu dewiz, wracali do swoich krajów. Nie jest mu na rękę, że ofensywa, którą rząd przeprowadza na pozycje tamilskie będzie oglądana przez świadków z zewnątrz. Pomagają mu w tym obywatele. – Mam nadzieję, że wiesz, w które miejsca nie wolno jeździć. I że tam nie pojedziesz – mówi Nishad Upendra, dziennikarz telewizyjny ze stolicy kraju, Colombo. 

Lwy kontra Tygrysy

Kierowca tuk-tuka (trójkołowego skrzyżowania motocykla z samochodem, wyglądem przypominającego pojazd dla inwalidów) jest jedynym, który zgadza się pojechać na północ. Mówi, że się boi, bo jest muzułmaninem, a „terroryści mają na pieńku z muzułmanami”. Na początku wygląda to jak chwyt, aby wytargować więcej pieniędzy za przejazd. Potem okazuje się, że strach przed Tygrysami jest wśród lankijskich muzułmanów powszechny. Między miejscowościami Batticaloa a Kalkudah, na pełnym palm i dzikich plaż wschodnim wybrzeżu Sri Lanki, pomiędzy dwoma szlabanami wojska oddalonymi od siebie o góra 10 kilometrów, widzimy ich po raz pierwszy. Kierowca jest przerażony, trzęsącą się ręką wskazuje – Terroryści, widzisz? Tam są terroryści. Wśród pól ryżowych widać pięciu dwudziestolatków. Luźne spodnie, długie koszule z podwiniętymi rękawami, okrągłe twarze. W ręku karabiny. Głośno żartują, przepychają się, wskakują jeden na drugiego. Dobrze się bawią. Są doskonale widoczni przez ludność wioski, nie mogą stać w bardziej odsłoniętym miejscu. A to przecież teren, który jedna z gazet Sri Lanki nazwała „zupełnie czystym i pozbawionym elementów terrorystycznych, w pełni kontrolowanym przez rząd”. – W ogóle nie prenumeruję lankijskiej prasy dla gości mojego hotelu – zwierzy się później Jonathan Blitz, manager hotelu Amanwella, najbardziej luksusowego przybytku na wyspie. – To sto procent propagandy i ani jednego słowa prawdy.

Skąd więc brać informacje o konflikcie? Praktycznie nie ma miarodajnych źródeł. YouTube pełen jest propagandowych filmików jednej i drugiej strony – lankijskich dzieci śpiewających o „bohaterskich i odważnych Lwach (tak nazywa się żołnierzy lankijskiej armii) dających odpór terrorystom i złu” oraz z drugiej strony peanów na cześć tygrysich męczenników, bojowników o wolność i samostanowienie narodu. Prasa relacjonuje konflikt tak jak chce wojsko. Siłą rzeczy więc aktywiści na rzecz praw człowieka i pracownicy organizacji pozarządowych są odchyleni na korzyść Tamilów.  Zresztą, rząd robi dużo, żeby w ogóle nie mogli na północ wjechać. 

Dżaffna płonie 

Przykładem prawdziwej władzy Tamilskich Tygrysów jest najbardziej wysunięte na północ miasto Dżaffna. Jest ono oficjalnie od wielu lat kontrolowane przez rząd, roi się w nim od lankijskiego wojska, nawet na tle i tak ogromnie zmilitaryzowanej reszty Sri Lanki. Anegdotyczne już stały się wyniki wyborów w listopadzie 2005 roku. Faworytem w mieście był umiarkowany i propokojowy kandydat, który mógł liczyć na większość głosów przy 80% frekwencji. Oficjalnie Tygrysy ogłosiły brak zainteresowania „i tak ustawionymi” wyborami. To dało wielu mieszkańcom zielone światło do popierania owego propokojowego kandydata, Raniego Wickremasinghego. Kilka dni przed wyborami Tygrysy zmieniły zdanie. Zaczęły forsować całkowity bojkot wyborów. Ludzie na ulicach zaczęli przekonywać się nawzajem, że nie warto głosować. Tygrysy ogłosiły też szlaban na podróżowanie (w tym dojeżdżanie autobusami do lokali wyborczych). Z tego bojkotu wyłamał się jeden miejski autobus, któremu „nieznani sprawcy” wybili wszystkie szyby. Frekwencja zamiast spodziewanych 80% wyniosła 0.014%, czyli głosować nie poszedł prawie nikt. Ci, którzy poszli, zagłosowali na dążącego do konfrontacji z Tygrysami kontrkandydata.

Po co Tygrysy wsparły wybór swojego największego oponenta? Według niektórych po to, aby móc mieć pretekst do wznowienia wojny (która rzeczywiście chwilę później została wznowiona). Bojkot wyborów był również doskonałą szansą, aby pokazać rządowi w Colombo i całemu światu, kto naprawdę rządzi na północy Sri Lanki. Nikt nie ma wątpliwości, że Dżaffna kontrolowana jest przez rząd jedynie oficjalnie i garnizony wojska jakie tam utrzymuje nie pomagają. Rząd dusz sprawują na północy Tamilskie Tygrysy.

{mospagebreak}

Północ bez lodów i i-podów 

- To nie jest latarnia morska – mówi jeden z urzędników w Trincomalee, mieście, które posiada najpiękniejszą na świecie naturalną zatokę, wskazując na źródło światła na roziskrzonym od gwiazd wybrzeżu. – To pozycje wojska, które oświetla horyzont, obawiając się ataku z morza lub powietrza. Armia obawia się więc ataku floty Tamilskich Tygrysów (złożonej z kilku okrętów) lub wrogiego lotnictwa. To musi oznaczać, że quasi-państwo tamilskie, Tamilski Ilam, wciąż walczy. Ilam to jedno z miejsc takich jak Naddniestrze, Osetia Południowa, Abchazja czy Górski Karabach, które choć nieuznawanie, są de facto państwami. Ma swoją armię, banki, granice, policję. Ma też to, co daje mu największą przewagę i jest źródłem strachu i cierpień ludności syngaleskiej na południu kraju – Czarnych Tygrysów i Czarne Tygryski. Fanatyczne oddziały samobójców, totalnie oddanych idei niepodległego państwa tamilskiego. Są w stanie w każdej chwili oddać swoje życie za sprawę. Każdy ich atak oznacza na serwisach CNN lub BBC komunikat wyświetlany na pasku mniej więcej tej treści: „W eksplozji autobusu w stolicy Sri Lanki, Colombo, zginęło 38 osób, a 104 są ranne. Eksplozja była wynikiem zamachu, o który podejrzewa się LTTE.”

LTTE – cztery litery budzące grozę na południu i nadzieje na północy. Liberation Tigers of Tamil Eelam – Tygrysy Wyzwoliciele Tamilskiego Ilamu. W Ilamie panuje pełna prohibicja, alkohol jest zakazany. Dominujące religie to hinduizm, buddyzm i chrześcijaństwo. Tygrysy w swoim „państwie” zkazały też korzystania z i-podów, nie pozwalają również na publiczne palenie papierosów. Zakazane są również karty, sprzęt radiowy, instrumenty muzyczne, lody, a nawet przyrządy sportowe i tzw. dobra luksusowe. Jak widać, dominuje kultura męczennictwa, cierpienia i „memento mori”, o jakichkolwiek przyjemnościach w Tigerlandzie można zapomnieć.

Trinco, jak w skrócie określają miasto mieszkańcy, to miejsce szczególne, wyśniona stolica kraju Tamilów, chociaż Tygrysy jej nie kontrolują. Ale żołnierze spodziewają się ataku cały czas, co przeczyłoby tezie o całkowitemu podporządkowaniu tych terenów rządowi. 

Będziemy pana obserwować 

Podłoga stacji kolejowej jednego z miasteczek na północy składa się prawie wyłącznie z karaluchów. Masa ludności, głównie tamilskiej, leży pokotem na robaczywej posadzce. Karaluchy przemieszczając się w swej masie, niemalże przenoszą ludzi z jednego miejsca na drugie. Nie sprzątano tutaj od lat. Co gorsza, w bufecie skończyła się woda, można kupić tylko niesłychanie słodką herbatę (nie zrobią jej bez cukru, bo nie mieści im się tu w głowie, że można wypić gorzką herbatę i nie umrzeć). Teren wciąż jest kontrolowany przez rząd, więc góra piętnastoletni żołnierz lankijskiej armii niepewnie przechadza się po stacji z naładowanym karabinem. Terrorystą – w jego mniemaniu – może być tu każdy i wszystkich należy czujnie obserwować. Z napięciem i powoli stawia każdy kolejny krok wśród śpiących. Na obu peronach, wprost na torach, pośród chaszcz pasą się krowy – w końcu pociąg zatrzymuje się tu raz na pięć godzin. Przed jego przyjazdem krowy każdorazowo delikatnie się przegania. Słychać chrapanie i jęki podróżnych przez sen. Może męczą ich koszmary związane z wojną?

Za chwilę na stację wjeżdża partol. Oficer od razu podchodzi do mnie, świeci latarką po oczach i prosi o paszport.- Panie Duszyński – z trudem, ale poprawnie wymawia nazwisko. – Podejrzewam, że próbuje się pan dostać na północ i zobaczyć co tam robimy. Jako, że podejrzewamy, że jest pan handlarzem bronią lub dziennikarzem, odmawiamy panu wstępu. - Jestem turystą – usiłuję się bronić.- Turyści śpią w hotelach. Nie na dworcach takich jak ten. Turyści się tak nie poświęcają, tylko wypoczywają. Pańska droga skończy się w Trinco, nigdzie dalej – tłumaczy wojskowy spokojnym tonem. – Pozwoli pan, że będziemy mieli pana na oku – sztucznie się uśmiecha. - Musisz mieć dobry powód, żeby dostać się na północ, a nie ma aż tak dobrych powodów, żeby dostać się teraz do Dżafny – mówi mi dzień później Christopher Rieux, Francuz, który zajmuje się dostarczaniem wody pitnej na północne tereny Sri Lanki. Jako jeden z niewielu obcokrajowców sam ma pretekst, żeby regularnie tam bywać. Jest miłym gościem zarówno Lankijczyków, jak i Tygrysów, bo wszyscy chcą mieć wodę zdatną do picia. Ma dostęp wszędzie i to bez specjalnych zezwoleń. 

Tygrysy są na wymarciu 

- W tym rejonie partyzantka dostaje regularnie w dupę – mówi Christopher po kilku piwach, oglądając się wcześniej za siebie i upewniając, że nie słucha nas nikt więcej. – To co czytasz w gazetach to oczywiście propaganda redagowana bezpośrednio przez posłusznych wojsku redaktorów, którzy najczęściej sami są agentami armii. Ale propaganda propagandą, a prawda jest taka, że widziałem wiele trupów Tygrysów i ogromną biedę i zniszczenia na ich terenach, a morale armii są najwyższe od dawna – opowiada Christopher.  Według niego, ofensywa nie idzie tak szybko, jak życzyłby sobie rząd, ale krok za krokiem partyzantka jest wypierana. – Gdy już upchną ich na małym terytorium, wówczas zbombardują ich pozycje i to tak, że nie zostanie kamień na kamieniu – tłumaczy. 

Kiedy słucha o Tygrysach na drodze z Baticaloa do Kalkudah, w pierwszej chwili wygląda na zaskoczonego. – Gdzieś muszą się ukrywać – mówi potem. – Być może sytuacja jest tak zła, że nową strategią Tygrysów jest wymykanie się z Ilamu na tereny kontrolowane przez rząd i stamtąd destabilizowanie kraju. - Jeśli gdzieś zobaczysz wygraną nad terroryzmem, to prędzej tutaj niż w Afganistanie czy Iraku – mówi Rieux. – Nie dlatego, że rząd Sri Lanki czy jej armia są tak dobre. Po prostu dlatego, że sama cywilna ludność tamilska jest zmęczona polityką Tygrysów i wszechobecną biedą w Ilamie. I dlatego, że terroryzm w Iraku czy Afganistanie ma napęd, jakim jest islamski fundamentalizm, ma międzynarodowe powiązania, finansujących ich radykalnych szejków. A Tygrysy zostały na świecie zupełnie same.

Portal Spraw Zagranicznych pełni rolę platformy swobodnej wymiany opinii - powyższy artykuł wyraża poglądy autora.

Zobacz także tego autora