Magdalena Górnicka: Barack Obama - prezydent on-line
“Barack Obama będzie pierwszym prezydentem połączynym bezpośrednio dzięki Internetowi z milionami Amerykanów” – zapowiedział Joe Trippi, doradca Demokratów ds. Internetu. W rękach administracji Obamy znalazła się potężna broń - tyle że obosieczna.
Barack Obama – chociaż wygrał wybory prezydenckie w znacznej mierze dzięki internetowej komunikacji z wyborcami – tworząc strategię zarządzania informacją musi pamiętać, że ciągle jedna czwarta Amerykanów w ogóle nie korzysta z Internetu.
Dostęp do sieci jest dla nich zbyt kosztowny (choć np. większość z nich opłaca kablówkę), zbyt skomplikowany, mało atrakcyjny, lub po prostu niemożliwy z powodu braku odpowiedniej infrastruktury.
Nowy prezydent – jeszcze przed oficjalnym objęciem urzędu – zapowiedział, że jednym z celów jego rządu będzie zapewnienie powszechnego dostępu do Internetu, co ma zapobiec na dłuższą metę zjawisku cyfrowego wykluczenia i asymetrii informacji.
Innym wyzwaniem, któremu musi sprostać Obama, jest zdyskontowanie zaangażowania wyborców, uczestniczących aktywnie w jego kampanii wyborczej on-line. Jedna czwarta z nich deklaruje gotowość dalszego działania via Internet, by pozyskiwać poparcie dla działań nowego rządu.
Od dnia wyborów, 15 proc. amerykańskich internautów odwiedziło strony www związane z procesem obejmowania urzędu przez nową administrację, ze sztandarową www.change.gov na czele. Prawie połowa z użytkowników Internetu w USA oczekuje w ciągu tego roku specjalnego przesłania wprost od samego prezydenta lub – ewentualnie - innych wysokich urzędników – stworzonego specjalnie dla potrzeb sieci. 15 proc. wyborców Obamy oczekuje takich „orędzi” każdego tygodnia.
Amerykanie chcą być powiadamiani o działaniach rządu poprzez serwisy społecznościowe (37 proc.), e-maile (34 proc.), tradycyjną pocztę (37 proc.), telefony (17 proc.) i smsy (11 proc.).
“Barack Obama będzie pierwszym prezydentem połączynym bezpośrednio dzięki Internetowi z milionami Amerykanów” – zapowiedział Joe Trippi, doradca Demokratów ds. Internetu, który opracowywał pierwszą partyjną strategię on-line przed czterema laty.
Baza danych osobowych zgromadzonych przez sztab Obamy podczas kampanii wyborczej, liczy ponad 10 milionów nazwisk. Ponad trzy miliony osób z tej listy przekazało on-line datek wspierający kampanię obecnego prezydenta.
Baza, w której oprócz e-maili i numerów telefonów, znajdują się informacje dotyczące wieku, wykształcenia, miejsca zamieszkania i zarobków, jest tym, o czym wielkie firmy marketingowe mogą tylko pomarzyć. Co więcej – wszyscy internauci z bazy danych Obamy to ludzie aktywni, uczestniczący zarówno w życiu lokalnej społeczności, jak i nieobojętni na sprawy dotyczącego całego kraju.
W czasach, gdy informacja stała się podstawą innowacyjności gospodarczej, w rękach ludzi odpowiedzialnych za zarządzanie systemem informacji nowego rządu, znalazła się potężna broń.
Broń, a zarazem zagrożenie – Międzynarodowe Forum Ekonomiczne w swojej prognozie gospodarczej na rok 2009 przewiduje, że jednym z głównych zagrożeń – oprócz utraty płynności finansowej przez banki – mogą być cyberataki mające na celu wykradzenie danych osobowych z różnych internetowych baz.
Innym zmartwieniem napawa wyborców – internautów także sam prezydent, który zmienił zdanie co do bezwzględnego zakazu śledzenia przez służby specjalne prywatnej korespondencji e-mailowej Amerykanów (wprowadzonej przez George’a W. Busha w ramach prewencji antyterrorystycznej).
Jednak dla samego Baracka Obamy, który – jako prezydent – planuje poszerzenie działań on-line (podczas kampanii nad serwisami www pracowało 95 osób), bogata baza danych o wyborcach to także sposób na zdobycie poparcia poprzez wykorzystanie najnowszych trendów w reklamie internetowej.
Geo-targetowanie czy targetowanie behawioralne, pozwoli ukierunkować specjalne komunikaty nowej administracji do wyborców w stanach, w których wygrał McCain, a także do osób, które - nie zgadzając się z nowym prezydentem – same nie będą szukać prawdziwych i rzetelnych informacji na temat Obamy, swoje opinie na jego temat budując na stereotypach. Informacje od nowego rządu – choćby przez system zbliżony do Google AdWords – dotrą do nich same.
Grupy poparcia dla administracji Obamy mogą też wykupywać np. targetowane w taki sposób reklamy w najpoczytniejszych portalach internetowych, np. NyTimes.com czy Time.com.
Zarówno na stronie www.change.gov, jak i na obecnej – już prezydenckiej – www.whitehouse.gov, wyborcy mogą zapoznać się z blogiem prowadzonym przez współpracowników prezydenta, ale także – co ważne – przesłać swoją wiadomość, pomysł czy propozycję dla nowego rządu – jest to więc krok naprzód, w stronę bezpośrednich relacji prezydent-naród, na miarę radiowych wieczorków przy kominku prowadzonych przez Franklina D.Roosvelta.
Barack Obama zapowiada też zamiar kontynuowania „orędzi prezydenckich” na YouTube, pojawiających się tuż po wyborach na www.change.gov.
Sam Obama będzie też pierwszym prezydentem tak aktywnie korzystającym z sieci – wywalczył nawet ze służbami specjalnymi prawo do używania BlackBerry, bez którego, jak mówi, nie może normalnie funkcjonować.
Na zarzuty, że korespondencja prezydenta powinna być szczególnie chroniona (przypominając przy okazji włamanie na prywatne konto Sarah Palin założone na portalu yahoo.com), Barack Obama odpowiada, że mając świadomość możliwego wycieku jego e-maili do prasy, będzie się po prostu musiał mieć na baczności. A to dla niego lepiej – zapewnia – i ma sprawić, że władza nie uderzy mu do głowy.
Dane statystyczne na podst. Whitehouse.gov, Pew Internet Project