Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Opinie Polityka Magdalena Górnicka: Deklaracja niepodległości - c.d.

Magdalena Górnicka: Deklaracja niepodległości - c.d.


18 marzec 2008
A A A

Przemówienie Baracka Obamy w Pensylwanii, chociaż było pompatyczne i nie wnoszące nic nowego do merytorycznego przebiegu kampanii, okazało się skuteczne. Gdyby wybory prezydenckie były jutro, Obama popłynąłby do Białego Domu niczym Noe arką, bo w cała Ameryka tonie we łzach wzruszenia.

 

„ My, naród…” – słowami rozpoczynającymi Deklarację niepodległości, senator z Illinois zwrócił się do tego właśnie narodu zgromadzonego w Pensylwanii. Odwołanie do mitu założycielskiego USA miało stanowić paralelę z wielką zmianą, którą zapowiada kandydat.

 

Obama przypomniał, że wzniosłe ideały zapisane przez ojców-założycieli nie zostały do końca urzeczywistnione. Nad Ameryką pojawiła się bowiem czarna (i to dosłownie) chmura – hańba niewolnictwa.

 

Po raz pierwszy w swojej kampanii Obama tak wyraziście poruszył temat swojej rasy. Do tej pory starał się przedstawiać jako raczej transrasowy dla białych i raczej czarny dla Afroamerykanów.

 „Mam braci, siostry, siostrzenice, bratanków, wujów i kuzynów każdej rasy i koloru skóry, rozsianych po trzech kontynentach. I jak długo żyję, nigdy nie zapomnę, że historia mojej rodziny mogła się spełnić tylko w tym jednym kraju.”

 

Kraj spełnionych snów – oto, czym dla Obamy jest Ameryka. I chce, żeby tak się stało dla wszystkich jego wyborców.

 

Kandydatowi często zarzucano, że nie jest „prawdziwie czarny”, ponieważ jego przodkowie nie byli niewolnikami. Podczas przemówienia w Pensylwanii, senator przypomniał, że w żyłach jego żony – Michelle, a więc także i w żyłach jego dwóch córek, płynie zarówno krew niewolników, jak i ich dawnych panów. Obama, podkreślając swoje wżenienie się w tradycję potomków niewolników, zyskał na pewno wiele głosów w ortodoksyjnych środowiskach spod znaku black proud.

 

W wystąpieniu nie mogło zabraknąć też odwołania do sprawy kontrowersyjnych poglądów głoszonych przez wieloletniego przyjaciela i przewodnika duchowego ciemnoskórego senatora – pastora Reverenda Wrighta. Zwierzchnik Trinity Church, z którym Obama był związany długie lata, w swoich kazaniach zachęcał do wystąpienia przeciw Ameryce – krajowi ucisku, negował zaangażowanie USA jako światowego posłańca pokoju i demokracji, odnosił się krytycznie do etosu klasy średniej, która jest podstawą amerykańskiego społeczeństwa, i do której – choć ciągle kojarzy się z „białymi” domkami na przedmieściach i soccer mums rodem z lat 50. – aspiruje coraz więcej nie – białych.

Barack Obama ostro osądził radykalne poglądy pastora, ale jego samego nie potępił.

Nie próbował usprawiedliwiać dawnego przyjaciela, ale wskazał, że pokolenie Wrighta w dorosłe życie wkraczało wtedy, gdy istniała jeszcze segregacja rasowa i o bycie traktowanym jak człowiek, trzeba było walczyć każdego dnia.

„Tacy ludzie stanowią część mnie. I są oni też częścią Ameryki – kraju, który kocham”

Przebaczenie, pojednanie i gołąbek pokoju. Można drwić, ale czy była możliwa inna reakcja Obamy na aferę z Wrightem?

 

Nie mógł przecież zupełnie odciąć się od pastora, ani udawać, że nic się nie stało. Wyrzucenie Wrighta ze sztabu to jedno, ale rzucenie go na pastwę żądnej krwi opinii publicznej to całkiem coś innego. Nic nie oczyszcza atmosfery lepiej niż przebaczenie. I im bardziej jest ono spektakularne, tym lepiej.

 

W Pensylwanii Obama dużo mówił o losie czarnej mniejszości – ciągle w dużym stopniu odseparowanej od białych. Zaryzykował nawet stwierdzenie, że pozostałości po segregacji rasowej, są ciągle obecne. I rozciągają się nie tylko na czarnych, ale i na Latynosów i na Indian, i wszystkich ludzi wegetujących w szarej strefie społeczeństwa.

 

Do tej neosegregacji przyczynia się nierówny dostęp do edukacji, brak powszechnej opieki zdrowotnej i ignorancja ze strony tych, którym powodzi się lepiej. Wolą oni siedzieć w lobby w Waszyngtonie, niż przespacerować się ulicami z dala od drapaczy chmur i zobaczyć jak wygląda prawdziwe życie.

 

Obama twierdzi, że on wie, jak wygląda prawdziwe życie. Jako dziedzic wielu tradycji, ras i historii, jest prawdziwym America’s son.

„Tutaj zaczynamy. Tutaj nasz kraj zaczyna rosnąć w siłę. I tyle pokoleń musiało przeminąć, odkąd 221 lat temu grupa patriotów podpisała ten dokument [Deklarację niepodległości] w Filadelfii, by w tym miejscu naprawdę rozpoczęła się doskonałość”

Z retorycznego punktu widzenia, przemówienie Obamy było majstersztykiem. Odwoływanie się do narodowych świętości, klamrowa budowa spięta Deklaracją – amerykańską Arką Przymierza, wyważona emocjonalność przekazu – oto najważniejsze cechy mowy senatora. Podjęcie tematu rasy nie kosztowało go zbyt wiele – czasy Martina Luthera Kinga, gdy było to aktem niesamowitej odwagi, już minęły. Jednak krytycy Obamy musieli zamilknąć, gdyż podniósł on rzuconą mu rękawicę. Która okazała być się rękawicą bokserską, z pomocą której zadał poważne ciosy swojej rywalce – Hillary Clinton. Ale nie był to nokaut.

 

Barack Obama mówił prostym językiem, przytaczał osobiste przykłady, które umiejętnie mieszał z historią przez wielkie H.

 

Nasycając swoje wystąpienie transcendencją, zarówno w odniesieniu do Boga, jak i do narodu, senator z Chicago przeniósł rywalizację o całkiem ziemski, w sferę zarezerwowaną dla sacrum. Sprawa z pastorem Wrightem była po temu doskonałym pretekstem.

 

Wygłoszenie tej natchnionej mowy na kilka dni przed Wielkanocą, będącą najważniejszym świętem chrześcijan, też ma swoją symbolikę. Trudno bowiem nie doszukać się, być może bluźnierczych i na wyrost, ale jednak, pretensji Obamy do statusu amerykańskiego zbawiciela, który jednym dotknięciem swoich współobywateli „w aniołów przerobi”.

 

Autorzy Deklaracji niepodległości byli prorokami starego przymierza. Barack Obama chce napisać nowy testament. Jedno jest pewne – jego apostołowie od PR-u i pisania przemówień doskonale opanowali styl biblijny, więc nie będzie problemu ze stworzeniem nowej ewangelii. Potrzeba jeszcze tylko „amen” delegatów na letniej konwencji.