Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Opinie Polityka Magdalena Górnicka: Jak zły PR wpływa na losy wojny

Magdalena Górnicka: Jak zły PR wpływa na losy wojny


25 czerwiec 2010
A A A

Barack Obama zapowiedział, że zmienia dowódcę, ale nie zmienia strategii.  Nauczony historią z wyciekiem ropy, prezydent wiedział, że musiał zareagować.
 Nie zaczęło się wcale od artykułu w „Rolling Stone”: już wcześniej między generałem McChrystalem, a Barackiem Obamą, była raczej „szorstka przyjaźń” niż pełne, bezwarunkowe zaufanie. Było to widoczne zwłaszcza podczas zabiegów McChrystala o zwiększenie liczby wojsk w Afganistanie. Choć dostał o 10 tys. mniej żołnierzy niż chciał, tak naprawdę McChrystal osiągnął sukces.  Decyzję o wzmocnieniu wojsk w Afganistanie wyborcy jakoś przełknęli – choć w ostatnich dniach przed feralnym tekstem w „Rolling Stone”, pojawiały się pytania o datę wycofania US Army.  Przewijającym się terminem był lipiec 2011, ale – wbrew oczekiwaniom części liberalnych wyborców – Obama twardo podkreśla złożoność sytuacji i brak możliwości pozwolenia sobie na porażkę.

Dlatego, jak brzmi oficjalna wersja rządu Obamy, lipiec 2011 jest datą orientacyjną dotyczącą przekazania odpowiedzialności za „nation-building” samym Afgańczykom, czyli – innymi słowy – „afganizacja” wojny, trwającej już dziewiąty rok, a której Stany Zjednoczone nie mogą przegrać.
Na gwałtowne kroki nie mógł sobie pozwolić też prezydent Obama. Krytykowany za „zimną” reakcję na wyciek ropy do Zatoki Meksykańskiej, tym razem swoim opanowaniem zyskał uznanie.
Obama nie jest typem krzykacza: nie lubi kierować się w decyzjach politycznych emocjami – przeciwnie, jest pod tym względem skrajnym racjonalistą.

Zawsze wysłuchuje głosów stron sporu, stara się zasięgnąć opinii w swoim najbliższym środowisku i wyprowadzić z tego wszystkiego rozwiązanie będące do przyjęcia dla wszystkich.
Tym razem, konsultował się głównie z sekretarzem obrony, Robertem Gatesem, przewodniczącym kolegium połączonych sztabów, Michaelem Mullenem i  doradcą ds. bezpieczeństwa  - Jamesem L. Jonesem, a także szefem swojej kancelarii – Rahmem Emanuelem.

Chociaż jak relacjonował rzecznik prasowy Białego Domu, „prezydent przeczytawszy kilka pierwszych paragrafów artykułu w <Rolling Stone> zdecydował o zebraniu najważniejszych  doradców w Gabinecie Owalnym. Był wściekły” , Obama nie podjął żadnych gwałtownych i nieprzemyślanych działań.

Aby zyskać na czasie, najpierw odwołano McChrystala z Kabulu. Jednocześnie – trwało szukanie możliwego następcy dotychczasowego dowódcy US Army w Afganistanie.
„Zmiana dowódcy nie oznacza zmiany strategii” – powiedział Barack Obama, ogłaszając nominację Petraeusa.

Chociaż część komentatorów podkreślała, że Obama zademonstrował siłę i przypomniał, że nad wojskiem istnieje cywilna kontrola, powód ostatecznej decyzji o zmianie dowódcy, to kwestia żołnierskiego morale i …wizerunku.
Wbrew pozorom to, co zaczęło się od PR-owej wpadki, skończyło się takim samym zabiegiem.

Jak to się w ogóle stało, że powstał taki materiał o generale McChrystalu? Jedna z krążących po Waszyngtonie teorii mówi, że niedawny dowódca wojsk w Afganistanie pozazdrościł dobrych relacji z prasą… Davidowi Petraeusowi.
Historia artykułu autorstwa niezależnego dziennikarza (wcześniej zatrudnionego w „Newsweeku”), Michaela Hastingsa,  jest dużo bardziej ciekawa. Otóż rozmawiał on z generałem McChrystalem wykorzystując jego wymuszoną przez chmurę pyłu wulkanicznego przerwę w podróży. Najpierw generał utknął w Paryżu, a później – w Berlinie, gdzie w przez tydzień czekał na możliwość przelotu do Afganistanu.

Później jednak, dziennikarz na tyle dogadał się z generałem i amerykańskimi żołnierzami, że zabrali go ze sobą do Afganistanu. Spędził tam z nimi miesiąc.
Część gorzkich komentarzy generała mogła wiązać się właśnie z frustracją z powodu bezsilności wobec warunków atmosferycznych.
A komentarze gorzkie były bez wątpienia: o ile o wiceprezydencie Bidenie czy doradcy prezydenta ds. bezpieczeństwa – Jonesie, negatywnie wypowiadają się (oczywiście anonimowo) współpracownicy generała McChrystala.

Sam generał bezpośrednio i negatywnie odnosi się do Richarda Holbrooke’a, specjalnego wysłannika  do Afganistanu i Pakistanu.  „O nie, znowu e-mail od Holbrooke’a. Nie chce mi się nawet sprawdzać, co napisał” – miał narzekać generał McChrystal.
„New York Times” sugeruje, że czujność generała mógł uśpić tytuł magazynu – „Rolling Stone” to pismo przede wszystkim poświęcone popkulturze.

Czy ktoś, kto okazuje słabość w kontaktach z mediami, może być dobrym dowódcą? Pewnie może – ale znowu, mówimy o kwestiach wizerunkowych. „Słaby” McChrystal, nie byłby wiarygodny jako ten, który musi prowadzić amerykańskich żołnierzy przez miesiące trudnych starć.
 USA próbuje bowiem powtórzyć w Afganistanie wariant iracki – „surge”. Autorem tego modelu był nie kto inny, jak David Petraeus. Któż więc inny poradzi sobie z jego implementacją niż autor koncepcji?
 
 Nieco światła może na ocenę sytuacji w Afganistnie przez nowego dowódcę rzucić niedawne zeznania generała Petraeusa przed Komisją Sił Zbrojnych Senatu USA.
Streszczał on w nich pomysły generała McChrystala, jednocześnie się do nich odnosząc. Realizowana przez McChrystala taktyka polegała na zapewnieniu poczucia bezpieczeństwa mieszkańcom Kandaharu, które przyczyni się do umocnienia kapitału społecznego, na fundamentach którego można budować lokalny rząd.

 Zdaniem Petraeusa, w skali kraju – wprowadzenie spokoju będzie wiązało się z dwiema kwestiami: budową infrastruktury gospodarczej i ukróceniem korupcji władzy.
Nominacja Davida Petraeusa ma być również znakiem dla sojuszników USA, że wojna w Afganistanie nie jest przegrana.
 
Tymczasem niektóre komentarze amerykańskich mediów (jak na przykład „Boston Globe”) sugerują, że strategia „surge” w Iraku nie była wcale tak wielkim sukcesem, za jaki uchodzi.
 
O ile za czasów wojny z Hiszpanią, William Randolph Hearst mógł powiedzieć:  „Ty rób zdjęcia, ja zrobię wojnę”, zmiana McChrystala na Petraeusa to komunikat zgoła odmienny – Barack Obama zdaje się mówić: „Wy róbcie wojnę, a ja zrobię zdjęcia”.