Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Opinie Polityka Magdalena Górnicka: Karuzela z prezydentami

Magdalena Górnicka: Karuzela z prezydentami


03 luty 2008
A A A

U Demokratów sprawa była jasna od samego początku: walka o nominację rozegra się między Clinton i Obamą. Tymczasem u Republikanów możliwych było wiele kombinacji. Wygląda na to jednak, że zamiast dalej kombinować, GOP chce postawić na klasyka.

John Edwards był tylko kwiatkem do kożucha, w który opatuleni byli Hillary Clinton i Barack Obama. Przegrana wiceprezydentura w ostatnich wyborach to kościotrup w szafie, którego uwolniły przegrane prawybory w rodzinnym stanie. Choć trzeba oddać Edwardsowi, że walczył dzielnie. Jednak kampania Demokratów to przede wszystkim okresy dominacji Clinton i te, w których górą był Obama.

U Republikanów było zgoła inaczej. Początkowy faworyt – kreowany na burmistrza Ameryki Rudy Giuliani, kampanię skończył po prawyborach na Florydzie. W dodatku wyszły na światło dzienne jego grzeszki z przeszłości, które, choć chwały powrześniowej mu nie odbiorą, przygaszą nieco jego aureolę.

Strategia Mike’a Huckabeego przedstawiającego się jako swój chłop, na dłuższą metę okazała się mało skuteczna, bo wyborcy stwierdzili, że miejsce „faceta z sąsiedztwa” jest w sąsiedztwie właśnie, a nie w Białym Domu.

Mitt Romney to natomiast przeciwieństwo Huckabeego. Ani swój, ani chłop, tylko biznesmen w szytym na miarę garniturze, nad którego każdym gestem czuwa sztab słono opłacanych specjalistów. I choć Romneyowi zdarzyło się wygrać prawybory, wyborcom fakt, że jest mormonem, wydaje się znacznie bardziej przeszkadzać niż drugie imię Obamy – Hussein.

Obecny faworyt Republikanów, John McCain, całą kampanię obserwował z drugiego rzędu. W żadnym wypadku przez brak strategii, ale z tego prozaicznego powodu, że on Amerykanom się przedstawiać nie musiał.

Z dystansem odnosił się do przebłysków popularności swoich konkurentów, mówiąc rzeczy, za które spindoktorzy od Romneya, najchętniej by go ukrzyżowali.

Za McCainem przemawia też prosty fakt, że jest on jedynym Republikaninem, który ma szanse pokonać zarówno Clinton, jak i Obamę.

Jeśli przyjdzie mu się zmierzyć z panią senator, powinien zdyskontować fakt, że ludzie go lubią. Po prostu – przy ciągle nieskutecznie walczącej z antypatią sporej części wyborców Clinton – przewaga McCaina jest bezdyskusyjna.

W przypadku pojedynku z Obamą, McCain powinien odwołać się do rozsądku, a nie emocji Amerykanów. Góruje przecież nad senatorem z Illinois doświadczeniem nie tylko politycznym, ale i życiowym.

Nie wiadomo czy w Białym Domu zamieszka najsympatyczniejszy z kandydatów albo najbardziej kompetentny. Napoleon powiedział, że zwycięstwo przypada najwytrwalszym. Zobaczymy, czy ta europejska mądrość ma również zastosowanie za oceanem.