Magdalena Górnicka: Niesłuszna cenzura Hillary?
Sąd Najwyższy bada sprawę zablokowania przez Federalną Komisję Wyborczą emisji filmu krytycznego wobec kandydującej wówczas na prezydenta Hillary Clinton. Czy „Hilary: The Movie” odmieniłby wynik wyborów?
Film wyprodukowany przez konserwatywną organizację Citizens United był – z założenia – hitem. Jego twórcy, na czele z producentem, Davidem Bossie, byli pewni, że pani Clinton nie pozbiera się po takim ciosie. Krytyka obecnej sekretarz stanu w rządzie Baracka Obamy w „Hillary:The Movie” jest druzgocąca. Co ciekawe, w zwiastunie obrazu, występuje sam Obama, który dziś raczej byłby delikatniejszy w stosunku do szefowej swojego MSZ.
90-minutowy obraz przed wyborami był wyświetlany jedynie w ośmiu kinach. Jego twórcy chcieli wykupić reklamy telewizyjne filmu w kluczowych dla wyników prawyborów stanach, a sam „Hillary: The Movie” nadać w systemie video –on- demand. Emisję filmu wstrzymała Federalna Komisja Wyborcza [Federal Election Commission – FEC], powołując się na tzw. ustawę McCaina – Feingolda, która zabrania emitowania reklam sponsorowanych przez organizacje biznesowe, jak i instytucje non-profit. Stąd w każdej amerykańskiej reklamówce politycznej, pod koniec filmu pojawia się kandydat (ewentualnie jedynie jego głos) stwierdzający, że „nazywa się X i popiera ten przekaz”.
Twórcy filmu o Hillary Clinton twierdzą, że wstrzymanie emisji obrazu było sprzeczne z konstytucyjnym prawem gwarantującym wolność słowa. Podkreślają, że sposób wyświetlania, który proponowali – video-on-demand, nie skazywał tych, którzy nie chcieli filmu widzieć, na jego oglądanie.
Ich zdaniem to zupełnie coś innego, niż krwiożercza reklamówka wymierzona w „naszego” kandydata, która atakuje między wiadomościami a telenowelą – i to zupełnie bez uprzedzenia. Sam film jest krwiożerczy wobec Hillary Clinton. I to nawet bardzo. Przedstawia ją jako kobietę bezwzględną, zimną, dążącą do celu po trupach. Obraz bezlitośnie punktuje wszystkie skandale otaczające Clintonów – od porażki reformy służby zdrowia, po Monikę Lewinsky. Surowo oceniane są umiejętności dyplomatyczne i kompetencje menedżerskie byłej pierwszej damy. Atakowany jest styl uprawiania polityki i „umiejętność mówienia tak i nie w jednym zdaniu”.
W styczniu 2008, gdy miała odbyć się emisja „Hillary:The Movie”, wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że to pani Clinton zamieszka w Białym Domu. Barack Obama, wówczas kandydat raczej egzotyczny, mógł więc sobie pozwolić na ostre ataki na faworytkę – z którą, teoretycznie, nie miał szans wygrać. Ot, kolejny smaczek do filmu.
Dzisiaj Obama – prezydent, w niewybrednych słowach komentujący swoją szefową dyplomacji, to dla samego obrazu genialna promocja.
Produkując „Hillary”, organizacja Citizens United chciała z pewnością odegrać się na lewicy za „Fahrenheita 9.11” Michaela Moore’a. Film twórcy „Zabaw z bronią” ukazywał bowiem George’a W. Busha jako idiotę i tchórza, w sidłach korporacji naftowych i radykalnych ideologii. I – paradoksalnie – chociaż „Fahrenheit” dostał Złotą Palmę na festiwalu w Cannes, Bush wybory i tak wygrał.
Czy więc FEC – blokując paszkwil na Hillary, rzeczywiście działała stronniczo, chcąc ratować kandydaturę ówczesnej senator Nowego Jorku? Rzeczywiście, ustawa McCaina – Feingolda nie mówi nic o filmach, ale spotach reklamowych.
Najprawdopodobniej jednak FEC chciała uniknąć powtórki z roku 2004, gdy ostremu atakowi lewicowego filmowca przeciwko Bushowi, odpowiedziała agresja Swiftboat Veterans przeciwko Johnowi Kerry’emu. Ten właśnie cios – choć de facto odwetowy – okazał się decydujący dla prezydenckiej rozgrywki sprzed prawie pięciu lat.
Komisja Wyborcza nie połapała się wówczas do końca w sprawie (jak zresztą większość Ameryki), a sprawa ataku na Kerry’ego, stała się przykładem najczarniejszego PR-u z możliwych. Nic więc dziwnego, że – dla własnego prestiżu – FEC wolała tym razem dmuchać na zimne.
Dzisiaj, chociaż wyborcze emocje już opadły, a Clinton i Obama współpracują ramię w ramię, United Citizens wskrzeszają spór wokół filmu nieprzypadkowo.
Z jednej strony – w obliczu bezprecedensowego kryzysu Partii Republikańskiej, chcą zasiać ferment wśród przeciwników politycznych. Demokraci są bowiem dalecy od bycia monolitem. Zwłaszcza dziś, gdy coraz więcej wyborców Obamy głośno krytykuje jego działania na rzecz ratowania amerykańskiej gospodarki. I to właśnie prezydentowi szum wokół filmu zaszkodzić może najbardziej.
Trzeba pamiętać, że gdy obraz był realizowany, Obama nie myślał w kategoriach realnych o zamieszkaniu w Białym Domu.
Wobec dzisiejszej roli męża stanu, przypominanie jego opinii z przeszłości – wypowiadanych z punktu widzenia raczej aspirującego, lecz patrzącego z dystansem polityka, przypomina wyciąganie szkieletów z szafy. I to takich, które tylko zdestabilizują działania nowego rządu.
Co ciekawe, samej Hillary Clinton kontrowersyjny film może zaszkodzić najmniej. Jako sekretarz stanu trzyma się z daleka od krajowej polityki. Tymczasem za granicą albo o filmie się nie dowiedzą, albo go nie zrozumieją – mało kto poza Stanami zna szczegóły afer innych niż ta z panną Lewinsky.
Czy emisja „Hillary:The Movie” wpłynęłaby na wynik wyborów prezydenckich?
Ich wynik wskazuje raczej, że skończył się definitywnie wiek kina (a nawet telewizji) jako medium rządzącego amerykańską opinią publiczną. Czas już na Internet.
Portal Spraw Zagranicznych pełni rolę platformy swobodnej wymiany opinii - powyższy artykuł wyraża poglądy autora.