Magdalena Górnicka: USA - trochę skromniejszy hegemon?
„Wszystkimi trudnościami nowego stulecia nie można obarczać tylko Ameryki” – napisał we wstępie prezydent Barack Obama – „Nasi adwersarze z chęcią widzieliby Stany Zjednoczone podkopujące własną pozycję na arenie międzynarodowej przez zbytnie rozciąganie swoich sił”.
Mimo wszystko – USA pozostają potęgą: do tej pory nie wyrósł dla nich równorzędny (pod względem militarnym) rywal. Co więcej – nic nie zapowiada, żeby takowy w ogóle miał wyrosnąć!
Głównym wyzwaniem dla bezpieczeństwa USA nie jest zmiana układu w strukturze, lecz zmiana samej struktury stosunków między państwami. Postępuje rozproszenie siły – zamiast jednego, dwóch czy nawet kilku (jak w G-8) ośrodków, mamy ich kilkanaście czy nawet kilkadziesiąt.
Konsekwencją takiego spojrzenia na stosunki międzynarodowe jest poparcie USA dla zastąpienia „starej” G-8 grupą G-20, w składzie której znalazły się Chiny, Indie i Brazylia.
Zgodnie z założeniami przedstawionymi w strategii bezpieczeństwa narodowego USA - jest to wynik „pragmatycznego spojrzenia na dzisiejszy świat”.
Jak zapewniał w komentarzach Ben Rhodes, jeden z najbliższych współpracowników Baracka Obamy ds. bezpieczeństwa i pisarz przemówień prezydenta poświęconych sprawom zagranicznym, nowa strategia po prostu „uznaje rzeczywistość”, a nie ją kreuje.
Takim kreowaniem miałoby być – jak możemy się domyślić – trwanie w utopijnej wizji George’a W. Busha, w której Ameryka rządzi i dzieli bez oglądania się na innych.
W nowej strategii Stany Zjednoczone niekoniecznie muszą być Chrystusem narodów, nawet nie Mojżeszem (jako depozytariuszem Bożych przykazań), który był w końcu przywódcą czasu zmian. Jeśli już – to Jozuem, który rozpoczętą przez Mojżesza drogę dokończył. Takiego porównania w odniesieniu do samego prezydenta Obamy użył w „The New Yorker” David Remnick – późniejszy autor jego biografii zatytułowanej „The Bridge”.
Owszem, nowa strategia musi kontynuować pewne elementy strategii poprzedniej – choćby w związku z Irakiem i Afganistanem, lecz i tutaj widoczna jest zmiana ujęcia problemu: USA nie toczą już wojny z islamizmem czy islamem, lecz – pomimo tego, że są aktualnie de facto w stanie wojny ze światem muzułmańskim, tym, co naprawdę muszą zwalczać, jest „groźny ekstremizm”.
Pomimo braku wyrażenia możliwości ataku wyprzedzającego przeciwko państwom, jak i pozapaństwowym aktorom stosunków międzynarodowych (tak, jak to było napisane w strategii bezpieczeństwa z 2002 roku), Obama nie wykluczył wyraźnie możliwości uderzenia przez USA jako pierwsi.
Największym zagrożeniem dla bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych jest broń masowego rażenia, zwłaszcza broń jądrowa. Jednak wyraźnie zarysowane zostały w nowej strategii zagrożenia związane ze zmianami klimatu czy cyberterroryzmem.
Susan Rice, amerykańska ambasador przy ONZ, nazwała nową strategię: „Wyraźnym odejściem od głównych założeń strategii prezydenta Busha”.
Mimo wszystko, elementy założeń strategii poprzednika widać – np. w przypadku kwestii powoływania się na ustawę o tajemnicy państwowej, zgodnie z którą pewne informacje – mające kluczowe znaczenie dla bezpieczeństwa państwa wobec zagrożenia terrorystycznego – mogą być wstrzymane przed udostępnieniem ich sądom.
Dodatkowo w strategii znalazła się jasna deklaracja „utrzymania globalnej przewagi militarnej, która gwarantowała nam bezpieczeństwo w minionych dekadach, a także była podstawą bezpieczeństwa globalnego”.
Krytycy – bo i tych nie brakuje – zarzucają nowej strategii, że w tym odchodzeniu od wizji poprzednika obecny prezydent poszedł za daleko w odżegnywaniu się od roli Ameryki jako dominującej potęgi, czyniąc zbytnie ustępstwa na rzecz zaproszenia na scenę innych aktorów, a co więcej – uzgadniając z nimi ważne decyzje!
Także decyzje związane z użyciem siły. Jak już wiemy – nowa strategia takiego użycia nie wyklucza (nawet nie stwierdza jednoznacznie, że USA nie uderzą jako pierwsze), lecz obwarowuje je wyczerpaniem innych dróg rozwiązania problemu – przede wszystkim – działań Rady Bezpieczeństwa ONZ czy NATO.
Dokładne sformułowanie brzmi następująco: „Stany Zjednoczone rezerwują sobie prawo do jednostronnych akcji, jeśli okaże się to konieczne do obrony bezpieczeństwa naszego państwa i naszych interesów, jednak będziemy szukać możliwości użycia siły w ramach przyjętych standardów, które tym rządzą”.
Ale bezpieczeństwo militarne to tylko jeden element składowy bezpieczeństwa narodowego USA – co Barack Obama podkreśla znacznie bardziej wyraźnie niż jego poprzednik. W nowej strategii przeczytać możemy na przykład, że kluczowe znaczenie dla potęgi USA ma kwestia redukcji deficytu!
Jako dziedziny o kluczowym znaczeniu dla bezpieczeństwa narodowego, podkreślane są również – oprócz gospodarki – edukacja, zmiany klimatyczne, energetyka i nauka.
„Nasze bezpieczeństwo narodowe zaczyna się już w domu” – oznacza to, że polityka wewnętrzna jest ściśle związana z bezpieczeństwem USA – ba, stanowi jego podstawowy fundament!
Warto również zwrócić uwagę na odejście od „szerzenia demokracji” jako podstawowego celu amerykańskiej polityki zagranicznej – jednak nie jest to tak dalekie odejście, jak można by sądzić: USA będą bowiem popierać „wszystkie demokratyczne ruchy” i wspierać „rozwój instytucji demokratycznych w kruchych demokracjach”. Przypomina to nieco założenia sformułowane w doktrynie Trumana.
Co więcej – Barack Obama idzie dalej – włącza bezpieczeństwo gospodarcze i rozwój do praw człowieka.
Nowa strategia nie przechodzi milcząco wobec rosnącego potencjału wojskowego Chin (zapowiedź monitorowania), zapowiada zbudowanie „wielowymiarowych i stabilnych” stosunków z Rosją, ale przy zapewnieniu o „promowaniu rządów prawa w tym państwie oraz wspieraniu uniwersalnych wartości”.
Nie zapomniano także o sąsiadach Rosji i o ważnym zapewnieniu wspierania ich suwerenności.
Nowym strategicznym partnerem USA mają stać się Indie, a wschodząca pozycja Brazylii na arenie międzynarodowej jest „przyjmowana z wielkim zadowoleniem” przez Stany Zjednoczone.
Kto jest głównym wrogiem Stanów Zjednoczonych?
Odpowiedzi na to pytanie udzielił John Brennan doradca prezydenta ds. walki z terroryzmem:
„USA nie toczą wojny z terroryzmem, bo terroryzm to nic więcej, niż po prostu taktyka. Nie toczymy też wojny z terrorem, bo terror to stan umysłu – a my, jako Amerykanie, odmawiamy życia w strachu”.
Wrogiem, z którym USA toczą walkę, jest Al-Kaida i jej terrorystyczne przybudówki.
Ciągłość niektórych kwestii – pomimo ważnego zerwania w innych – wydaje się w nowej strategii znacząca. Jednak wynika to z założeń, które wpisano wprost do nowego dokumentu: chodzi o zapewnienie lepszego świata dla przyszłych pokoleń.
W amerykańskiej nauce taka wrażliwość na los przyszłych pokoleń – zwłaszcza swoich dzieci i wnuków – określana jest jako generativity. Co więcej – socjologowie podkreślają często, że to specyficznie amerykańska cecha.