Magdalena Górnicka: Wybory do Kongresu - złoty środek?
W USA wytworzyła się bowiem niespotykana wcześniej polityczna przestrzeń wyborców niezależnych, niezdecydowanych, którzy – w zależności od okoliczności – mogą skłaniać się raz bardziej ku Demokratom, a raz – ku Republikanom.
Przeciwnicy Obamy podkreślali jednak ideologiczny spór, w jaki mieli zaangażować się Amerykanie, niechętni projektom „wielkiego rządu” i ingerowaniu państwa w gospodarkę. Dla nich prezydent był jednocześnie - komunistą, socjalistą, lub – w wersji radykałów – wszelkiego rodzaju przeciwnikiem wolności. Odbierającym American Dream.
Tęsknota do ponadpartyjności, skupienia się na kraju, a nie partykularnych interesach, to ciągle echa kampanii prezydenckiej Baracka Obamy. Polityka prezydenta Obamy była w dużo większym stopniu kompromisowa, niż jego początkowe zapowiedzi programowe. Stąd też rozczarowanie części lewicy.
Prawica natomiast twardo odmawiała współpracy. Teraz obie strony są jednak na współpracę skazane i lepiej dla wszystkich, a dla nich zwłaszcza, żeby potrafiły się dogadać.
Pomimo kilku ważnych zwycięstw (Rand Paul czy Marco Rubio), Tea Party nie zyskała szerszego społecznego mandatu, jakkolwiek jednak głos sprzeciwu i negacji uosabiany przez ten ruch, stał się dość słyszalny w świecie polityki.
Tak jak Obama został wyniesiony do najwyższego urzędu jako anty-Bush, tak wielu polityków odniosło sukces we wtorkowych wyborach, operując retoryką i wizerunkiem anty-Obama. Amerykanie jednak wyraźnie tęsknią za programem pozytywnym – bycie anty już 2012 roku nie wystarczy. Jeśli Republikanie pójdą zbyt w stronę Tea Party, mogą utracić wyborców wahających się, niezdecydowanych – dużo bardziej niż wielkiego rządu obawiają się oni nieprzewidywalności i radykalizmu.
I znowu zadecyduje amerykański środek. Czy okaże się złotym środkiem? Zobaczymy za dwa lata.