Marek Muszyński: Czy walczymy z kryzysem? (komentarz)
Kryzys finansowy, który rozpoczął się na początku sierpnia ciągle daje o sobie znać. Tymczasem środki, jakie zaprzęgły do walki z nim największe banki centralne zdają się mijać z celem.
Pierwszą reakcją na zapaść na amerykańskim rynku kredytów hipotecznych było zwiększanie podaży pieniądza poprzez dodatkowe pożyczki dla sektora bankowego. Chciano w ten sposób zwiększyć płynność na rynkach finansowych, z których zaczęli uciekać inwestorzy. Jednakże wpompowane miliardy nie zmieniły dotychczasowego trendu. Lepszy dostęp do pieniądza nie mógł zmniejszyć już poniesionych strat lub sprawić, aby chybione inwestycje stały się opłacalne. Nie mogło to również powstrzymać fali likwidacji banków i agencji kredytowych oraz masowych zwolnień. Takie działania nieuchronnie łączą się z kryzysami, ale również z ich zakończeniem. Oszczędności z nich wynikające przysłuża się bowiem przyszłym, być może, bardziej trafnym wyborom inwestycyjnym. Tutaj widać błyskawiczną reakcję rynku, który sam radzi sobie z kryzysem.
Jednak kilka tygodni później niezadowolony z dotychczasowych rezultatów amerykański bank centralny postanowił usatysfakcjonować czekających na kolejne działania ekonomistów i dodatkowo obniżył stopy procentowe. I to bardziej niż się spodziewali. Skutek był natychmiastowy – giełdy mocno poszły w górę. Jednak i tym razem może się okazać, że był to krok wymierzony w próżnię. Ben Bernanke stara się za wszelką cenę ratować amerykański wzrost gospodarczy, nawet pomimo grożącej gospodarce presji inflacyjnej, lecz zapomina, że wzrost w mniejszym stopniu zależy od stóp procentowych co od fundamentów gospodarczych. Po chwili optymizmu, indeksy giełdowe zapewne znów zrobią się czerwone i wrócimy do punktu wyjścia.
Wygląda na to, że zarząd amerykańskiego banku zapomniał, że kryzys zapoczątkowała informacja. Informacja o tym, że kredyty hipoteczne w USA dla tzw. sektora subprime, czyli osób o niskiej wiarygodności kredytowej, stały się w dużej części niespłacalne ze względu na wzrost stóp procentowych. No właśnie informacja, a nie podwyżka! Z dzisiejszej perspektywy wydaje się, że podejmowano decyzje, nie zdając sobie sprawy z konsekwencji. W tym miejscu nasuwa się pytanie czy dzisiaj dysponujemy odpowiednią informacją, aby obniżać stopy? Jeżeli tak nie jest możemy doprowadzić do kolejnej destabilizacji, a to oznacza poważne zagrożenie dla wzrostu gospodarczego. Stabilizację niemal zawsze wyznacza jasno sformułowana i konsekwentnie realizowana polityka monetarna. Polityka reagowania na kryzysy może je jeszcze tylko pogłębiać.
Decyzję o obniżce stóp trudno nazwać nawet spóźnioną. Fali bankructw nie da się już odwrócić, a skutki tej decyzji dla całej gospodarki mogą okazać się fatalne.
Ekonomiści nieustannie są zmuszani do podejmowania decyzji w oparciu o niepełne informacje, ale ich obowiązkiem jest zadbanie, aby tych informacji było jak najwięcej. Źródłem niekompletnej informacji jest niewystarczający nadzór, wnioski zatem powinni wyciągnąć przede wszystkim amerykańscy prawodawcy odpowiedzialni za sektor finansowy. To przede wszystkim ich działania mogą zapobiec podobnym zdarzeniom w przyszłości.
Być może winne jest zbyt łagodne prawo, ale z pewnością walczyć z niepewnością na rynku można tylko eliminując przyczyny zamieszania. Tymczasem do tej pory doczekaliśmy się tylko leczenia objawowego.
Dzisiejsze działania Fed przypominają, leczenie grypy, która leczona trwa siedem dni, a nieleczona tydzień. Z pewnością rynek sam poradzi sobie z kryzysem, a przyśpieszyć ten proces można zapewniając mu odpowiednie informacje. Próby wyręczania go to jak złe leczenie, które może doprowadzić jedynie do komplikacji.