Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Opinie Polityka Michał Gołembiewski: Kolejna koreańska bomba

Michał Gołembiewski: Kolejna koreańska bomba


13 marzec 2005
A A A

Władze Korei Północnej poinformowały, że wyprodukowały broń atomową. Zawiesiły jednocześnie swój udział w rozmowach na temat własnego programu nuklearnego, które od roku toczą się w Pekinie, z udziałem przedstawicieli obu Korei, Chin, Rosji, Japonii i USA. Deklaracja Phenianu nie jest jednak nowością. Podobne stwierdzenie padło już przed rozpoczęciem negocjacji. Problem polega na tym, że wiadomości tych nie można zweryfikować.

Korea Północna swój pierwszy stos atomowy uzyskała dawno temu, w darze od "bratniego narodu radzieckiego". Potem w program atomowy zaangażowały się również kraje Europy Zachodniej. Jednak żadnemu z tych państw nie zależało na umożliwieniu zbudowania przez Phenian własnej bomby atomowej. Stąd instalacje nuklearne Korei komunistycznej są często niedokończone (inwestorzy wycofywali się przed ukończeniem prac), a każda dostawa paliwa nuklearnego - ściśle nadzorowana.

Mają, czy nie

Nie da się jednak wykluczyć, że państwo to odniosło sukcesy w próbach rozwoju własnego, wojskowego programu nuklearnego. Po pierwsze - miało powód, by go rozpocząć: od 15 lat Rosjanie nie dają już gwarancji bezpieczeństwa. W nich mieściło się zaś nieformalne zapewnienie o atomowym kontruderzeniu, gdyby na podobny pomysł wpadli wcześniej Amerykanie. Jeżeli zaś nie zapewni tego Moskwa, logicznym jest, że Phenian w ramach obrony jednego z ostatnich komunistycznych "rajów", chce zintensyfikować starania o pozyskanie własnej broni atomowej.

Po drugie - Korea Północna ma potencjał do takich działań: przynajmniej dwa czynne reaktory, złoża uranu (choć lichej jakości) oraz urządzenia do jego wzbogacania, nie mówiąc już o ogromnej sieci górskich tuneli, w których bez trudu można schować nie jedną, a setki tajnych fabryk. Według niezależnych ekspertów, korzystając z tych możliwości, komunistyczni Mohikanie mogli już wyprodukować nieskomplikowaną bombę atomową, choć jej wojskowe wykorzystanie byłoby wątpliwe, chociażby z powodu dużych wymiarów, trudności z transportem czy brakiem wcześniejszych testów. Innymi słowy - nadawałoby się do stworzenia miny nuklearnej nad granicą z Południem, a nie do umieszczenia w głowicy rakiety czy pocisku artyleryjskiego.

Rakiety nie dla sportu

Korea od lat prowadzi swój program rozwoju rakiet balistycznych. W unowocześnianiu sowieckich Scudów (czyli w istocie zmodernizowanych wersji rakiet niemieckich z II w. św.) doszła do takiej wprawy, że zaczęła eksportować swoje techniczne dokonania do Pakistanu i Iranu. Zamiast marnych, oryginalnych 500 km, nowe rakiety mają nawet 3-krotnie większy zasięg i niemal dwukrotnie większą prędkość lotu, co chroni je w dużej mierze przed zestrzeleniem na przykład amerykańskimi zestawami przeciwlotniczymi Patriot.

Według ostatnich wynurzeń Phenianu, Korea Północna stworzyła jeszcze większą rakietę - prawdopodobnie wywodzącą się z pocisków międzykontynentalnych, wykorzystywanych w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych na sowieckich okrętach podwodnych (kilka tych jednostek, jednak bez uzbrojenia, przejęła Korea od japońskiego przedsiębiorstwa, handlującego porosyjskim złomem). Stąd po raz pierwszy - podobno - zdobyła możliwość bezpośredniego uderzenia na terytorium USA.

Powstaje przy tym pytanie, po co Korea Północna mimo, że targana straszliwym kryzysem i endemicznym niemal głodem, przeznacza ogromne środki na rozwój rakiet balistycznych? Czy opłaca się stworzyć trzystopniową rakietę, przenoszącą zaledwie pół tony materiału wybuchowego na odległość tysięcy kilometrów, jednak z precyzją pijanego lotnika (żyroskopowe urządzenia nawigacji są najsłabszą stroną koreańskich rakiet). Na pewno nie.

Sytuacja ta zmieni się, gdy zamiast tradycyjnych materiałów wybuchowych, głowica wypełniona będzie ładunkiem nuklearnym. Wtedy nawet rozrzut rzędu kilometra czy dwóch nie będzie poważnym problemem.

Wszystkie kraje, które rozwijają własne programy rakietowe, próbują również (lub przynajmniej chciałyby) pozyskać broń nuklearną. Tak było z Indiami i Pakistanem, a wcześniej z Izraelem. Dzisiaj ambicje atomowe ma także Iran. Nie inaczej jest z Koreą.

Atomowy straszak

Siła broni nuklearnej polega przede wszystkim na odstraszaniu. Jej posiadacz zyskuje gwarancje bezpieczeństwa, nieosiągalne przy zastosowaniu innych środków. W 1973 roku egipskie dywizje zatrzymały się na Półwyspie Synaj, choć mogły bez problemu uderzyć dalej, właśnie po informacjach od Amerykanów, że Izrael ma i użyje broni atomowej. Czy ją posiadał (i czy posiada dzisiaj), tego nie można być w stu procentach pewnym, bo do tej pory kraj ten nie przeprowadził żadnej próby na swoim terytorium. Jednak wszyscy są "przekonani", że jednak tak jest. I o to właśnie chodzi.

Podobnym przykładem jest Korea Północna. Jej przywódcy grają ze swoimi przeciwnikami w "kotka i myszkę". Kiedy potrzebują amerykańskich i japońskich dostaw, twierdzą, że wpuszczą inspektorów oenzetowskiej agencji energii atomowej. Kiedy je otrzymają, inspektorzy są wyrzucani. Gdy dochodzi wtedy do groźby zerwania stosunków, Phenian twierdzi, że zakończy swój program wojskowy, jeśli otrzyma pomoc przy dokończeniu swoich cywilnych reaktorów atomowych (chętnie widziałby również wznowienie darmowych dostaw ryżu). Potem zaś twierdzi, że ma już broń nuklearną i zrywa wszelkie rozmowy. Szaleństwo? Nie. Po takim oświadczeniu - a było to już w przeszłości - zainteresowane strony ponownie siadają do stołu rozmów i ponownie rozpatrują informacje przekazywane od komunistów. Ci bowiem utrzymują głównie USA i Japonię w stałej niepewności, co do rzeczywistego stanu koreańskiego programu atomowego. A przy tym bazują na przekonaniu, że świat nie zrobi wiele, by przerwać te zbrojenia.

Zaściankowa Korea

Przekonanie o swoistej "nietykalności" bazuje na czterech filarach. Po pierwsze, niezbyt nowoczesnej, ale bardzo licznej armii, której istnienie wyklucza chęć ataku na ten kraj. To po prostu nie jest słaby Irak.

Po drugie, na stanowisku Chin, które choć ostatnio nie utrzymują zbyt przyjaznych stosunków z Koreą Północną, nie przełknęłyby zbyt łatwo wizji amerykańskiej inwazji na sąsiedni, komunistyczny kraj.

Po trzecie - atak na Koreę nie ma uzasadnienia gospodarczego. Państwo to nie posiada, jak Irak czy Iran, złóż ropy naftowej czy gazu ziemnego. Nie przechodzą tam strategiczne szlaki komunikacyjne, a jego terytorium nie jest, jak Angola, idealnym miejscem do założenia stacji, monitorującej satelity szpiegowskie. A więc, po co ryzykować atak, skoro ewentualne zyski nie przewyższałyby strat?

Wreszcie - co równie ważne - komunistyczna Korea Północna jest w istocie potrzebna USA. Przecież utrzymywanie baz w Korei Południowej i Japonii w dużej mierze wynika z obaw przed uderzeniem wojsk Północy. A bez tego amerykańska obecność wojskowa w regionie - a więc możliwość przeciwstawienia się Chinom - częściowo straciłaby rację bytu. Trudno byłoby także utrzymać protektorat wojskowy nad Seulem i Tokio (co ma również wymierny wymiar finansowy w postaci zamówień broni). Także amerykańskie koncerny zbrojeniowe są z tego zadowolone. Co roku dostają kilkanaście miliardów dolarów na budowę "tarczy antyrakietowej", systemu czujników, rakiet przeciwbalistycznych i laserów, które mają zestrzeliwać samotne pociski "nieobliczalnych przeciwników" (w przypadku zmasowanego rosyjskiego ataku system ten okazałby się nic nie wart). Takim przeciwnikiem jest oczywiście Korea.

** ** **

Słowem - dobrze mieć wroga - stosunkowo słabego i niegroźnego. Zupełnie inaczej przedstawia się sprawa Iranu, który ma już ponad 70 mln mieszkańców, imponujący rozwój gospodarczy, oparty na bogatych złożach ropy naftowej, zaawansowany program rakietowy, a przede wszystkim, nośną, prężną ideologię, wypływającą z islamu. Jeżeli dodać do tego broń atomową, okaże się, że USA trafią na prawdziwą przeszkodę w drodze do spacyfikowania całego muzułmańskiego wschodu. I to właśnie Iran, a nie Korea Północna znalazł się w centrum zainteresowania Waszyngtonu. Mimo, że Teheran, w odróżnieniu od Phenianiu, rzeczywiście nie ma broni atomowej w żadnej postaci.


Tekst "Kolejna koreańska bomba" ukazał się w tygodniku internetowym POLSKIEJUTRO.COM (nr 146 - 21.2.2005). Przedruk na stronach PSZ.PL za zgodą ww. redakcji.

Artykuł jest wyrazem poglądów autora. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za publikowany materiał.