Monika Janicz: Sól w oku
Były prezydent Kirgistanu Kurmanbek Bakijew wydaje się być skończony politycznie. Jedyną szansą dla niego byłoby wsparcie rosyjskie, które nie jest wykluczone, jeśli w republice wybuchnie wojna domowa.Wtedy Kreml może zdecydować się na interwencję. Pretekstem byłoby przywrócenie pokoju w kraju, a za tym kryłaby się chęć umocnienia w nim swoich wpływów, które ostatnimi czasy nie wydają się takie oczywiste.
Kto da więcej
Wpływy te na przestrzeni kilku minionych lat straciły na jakości z powodu amerykańskiej obecności wojskowej w Manas – kości niezgody zarówno na lini Moskwa-Waszyngton jak i na lini Moskwa-Biszkek. Rosja od dłuższego czasu dąży do zamknięcia bazy w Manas, nie mogąc znieść wpływów USA w Azji Środkowej. Bakijew świetnie się odnalazł w tej sytuacji i pozwolił rywalizującym o Kirgistan mocarstwom wylicytować sobie prawo do jego łask. W ciągu ostatniego roku flirtował raz z jedną, raz z drugą stroną, dając się uwodzić dolarom. Na początku zeszłego roku, po rosyjskiej propozycji udzielenia pożyczki 2 miliardów dolarów, bezzwrotnego grantu w wysokości 150 milionów dolarów i wybudowania elektrowni wodnej, Kirgistan wymówił Ameryce dzierżawę. Amerykanie nie pozostali bierni i w odpowiedzi prawie trzykrotnie zwiększyli swoją opłatę za dzierżawę bazy oraz przekazali Kirgistanowi ponad sto milionów dolarów bezzwrotnej pomocy. Tym samym były prezydent wspaniałomyślnie przedłużył pozwolenie na funkcjonowanie bazy. Jednocześnie ochłodziły się relacje kirgisko-rosyjskie, niedawny bliski sojusznik Kremla stał się bardziej nieprzewidywalny i niepokorny. Rosja trudno znosi podobne sytuacje w strefie tzw. bliskiej zagranicy. Dlatego możliwe jest, że miała ona swój wkład w odsunięcie Bakijewa od władzy.
Nie tak miało być
Faktem jest, że opozycyjne media w Kirgistanie, te najbardziej antyprezydenckie, były finansowane przez kapitał rosyjski. Do innych miękkich instrumentów zwalczania Bakijewa można zaliczyć informacje płynące z rosyjskich mediów na temat korupcji w środowisku prezydenta. Rosja ponadto jako pierwsza uznała nowy rząd w Biszkeku. Według opinii waszyngtońskich ekspertów (Potomac Institute) to właśnie Moskwa stoi za przejęciem przez socjaldemokratów władzy w Biszkeku. Jeśli to prawda, na Kremlu spodziewano się na pewno innego obrotu spraw – w ramach wdzięczności amerykańska baza w Manas powinna zostać zamknięta. Tym bardziej, że nawet jeden z członków nowego rządu w Biszkeku publicznie wyraził takie przekonanie. Tym większe było zaskoczenie Moskwy, gdy szefowa kirgiskiego rządu tymczasowego Roza Otunbajewa oświadczyła, że sytuacja amerykańskiej bazy wojskowej nie ulegnie zmianie, tj. nie zostanie ona zamknięta. Otunbajewa nie okazała więc oczekiwanej wdzięczności. Tymczasem Waszyngton nie próżnuje - sekretarz stanu udała się czym prędzej do Biszkeku na rozmowy w sprawie bieżącej sytuacji bazy w Manas ,a przedstawiciel departamentu stanu w oświadczeniach zadeklarował pełną gotowość USA do wsparcia nowego rządu, którego działalność, według niego, jest bardzo obiecująca. Jak widać, rywalizacja o Kirgistan wkroczyła na nowe tory i polega teraz na próbach zdobycia łask nowych władz w Biszkeku.
Rosja ma prawo czuć się oszukana i odsunięta na bok przez Waszyngton, a w konsekwencji może zastosować swoje tradycyjne metody walki o wpływy. Sytuacja w Kirgistanie staje się coraz bardziej napięta, prezydent Miedwediew już prorokuje, że krajowi temu grozi rozpad i wybuch wojny domowej. Jeśli tak się stanie, czy Rosja skusi się na zbrojną interwencję w wewnętrzne sprawy republiki, co dałoby jej możliwość trwalszego związania jej ze sobą? Czy realny jest scenariusz , w którym Kreml, rozczarowany postawą rządu tymczasowego, wyciągnie rękę do skompromitowanego Bakijewa i poprze go politycznie czy nawet militarnie?
Niewykluczone, że w Kirgistanie wybuchnie wojna domowa, podobna do tadżyckiej z lat dziewięćdziesiątych. Rosja stanie wtedy przed taką samą sytuacja, jak niespełna dwadzieścia lat temu w Tadżykistanie.
Tadżycka lekcja
Tadżykistan jest najwierniejszym sojusznikiem rosyjskim w Azji Środkowej. Oba kraje łączą bardzo bliskie więzi ekonomiczne, polityczne i wojskowe. Jest to wynik zaangażowania rosyjskiego w tadżycką wojnę domową, rozgrywającą się w latach 1992-1997. Kreml opowiedział się wtedy po stronie tadżyckich postkomunistów przeciwko opozycji islamsko-demokratycznej, co w konsekwencji doprowadziło do zwycięstwa postkomunistów i przejęcia władzy w kraju przez marionetkowy prorosyjski rząd z Emomalim Rachmonowem na czele. Tak więc udział Rosji w tadżyckiej wojnie domowej zagwarantował jej trwałe utrzymanie Tadżykistanu w strefie swoich wpływów. Jej wojska do dziś stacjonują w republice.
Tadżycka zależność osiągnięta była jednak bardzo wysokim kosztem. Składały się nań liczne ofiary w żołnierzach, co przełożyło się w tatmtym okresie na spadek autorytetu Kremla we własnym społeczeństwie, ogromne koszty materialne oraz nadszarpnięty prestiż międzynarodowy. Przez cały okres trwania tadżyckiej wojny domowej Rosja wykazywała się niekonsekwencją i brakiem jednolitej strategii w swoich działaniach. Bezkompromisowo popierając jeden z obozów walczących, utrudniała uczestnikom konfliktu zawarcie pokoju na równych prawach. Prawdziwym utrapieniem dla Moskwy był spadek własnego prestiżu na arenie międzynarodowej, gdzie porównywano jej misję w Tadżykistanie do katastrofalnej w skutkach radzieckiej interwencji w Afganistanie z 1979 r. Pojawiały się w związku z tym opinie, że Rosja, angażując się w konflikt tadżycki i przyjmując w nim pozycję stronniczą, stała się zakładnikiem własnej polityki. Ta sytuacja obnażała nieskuteczność i bezsilność polityki Rosji wobec wojny domowej w Tadżykistanie i jej niezdolność do przywrócenia stabilizacji, pomimo zastosowania tradycyjnych środków siłowych. Rzucało to cień na jej przywództwo w WNP i rolę mediacyjną w sytuacjach konfliktowych. Kreml znalazł się w impasie, ponieważ jego strategia popierania jednej ze stron konfliktu nie przynosiła oczekiwanych rezultatów, lecz paradoksalnie sprzyjała destabilizacji, stwarzając jeszcze trudniejsze warunki do negocjacji. Protekcjonizm wobec reżimu Rachmonowa przeobraził się w oficjalną politykę Moskwy wobec Tadżykistanu - dzięki instalacji marionetkowego rządu mogła ona przejąć kontrolę w republice. Z drugiej strony Rosja stała się zależna od popieranego Rachmonowa, który nie robił nic, by porozumieć się z opozycją, a czując wsparcie Kremla, trwał w politycznym zastoju, którego znaczne koszty ekonomiczne i polityczne ponosiła Rosja.
Manas solą w oku
Na niedawnym spotkaniu w Pradze, dotyczącym podpisania układu o ograniczeniu zbrojeń strategicznych, prezydenci Rosji i Stanów Zjednoczonych próbowali porozumieć się w kwestii kirgiskiej i wystosować wspólne oświadczenie na ten temat. Niestety problem bazy w Manas uniemożliwił dojście do konsensusu – Rosja konsekwentnie domaga się jej zamknięcia.
Najgorszym wynikiem rywalizacji o Kirgistan byłaby rosyjsko-amerykańska konfrontacja zbrojna, do której doszłoby po reakcji USA na interwencję zbrojną Rosji w wojnę domową w Kirgistanie (jeśli do takiej dojdzie). Wydaje się to, na dzień dzisiejszy, political-fiction – zarówno obecność amerykańskich żołnierzy w Manas i sama wizja konforntacji zbrojnej z USA, jak i pamięć o niepowodzeniu w Tadżykistanie będą powstrzymywały Rosję przed interwencją zbrojną, z drugiej strony – Kreml nieraz okazywał swoją nieprzewidywalność i potrafił zaskoczyć.
Mimo wszystko najczarniejsze scenariusze, związane z konkurencją o wpływy w Biszkeku, wydają się mało prawdopodobne, obie strony będą się raczej starały działać za pomocą instrumentów politycznych, mniej lub bardziej jawnie. Niestety, równie mało prawdopodobne jest, by któraś ze stron zrezygnowała z walki o te wpływy. Szkoda, że pomimo wspólnych interesów, jakimi jest zachowanie stabilności w regionie, obu państwom nie udaje się porozumieć. A może należałoby pozostawić Kirgistan samemu sobie, żeby samodzielnie uczył się trudnej sztuki demokracji? Pozostaje czekać na rozwój wydarzeń.