Paulina Szycko: Pakistan - prosta droga do piekła? (komentarz)
Po tragicznej śmierci Benazir Bhutto Pakistan znalazł się na równi pochyłej – to, że sytuacja polityczna w kraju się pogorszy, jest jasne – pytanie brzmi: jak szybko i jak bardzo. „Nieudany” październikowy zamach na byłą premier, w którym zginęło kilkaset osób, ale ona sama pozostała nietknięta, stanowił preludium dla czwartkowych wydarzeń. Oto w wyniku ran postrzałowych umiera dwukrotna premier Pakistanu, córka Zufikara Alego Bhutto – założyciela Pakistańskiej Partii Ludowej, pierwsza kobieta, która sprawowała funkcję premiera w islamskim kraju – żywa ikona emancypacji muzułmanek i nadzieja Zachodu na stabilizację polityczną Pakistanu.
Śmierć byłej pani premier to okrutny prezent dla prezydenta Perveza Musharrafa – to z jednej strony eliminacja jego najgroźniejszego wroga – charyzmatycznej liderki największej partii opozycyjnej, cieszącej się ogromnym oparciem społecznym, z drugiej strony ogromna wyrwa na pakistańskiej scenie politycznej i usunięcie potencjalnej partnerki, która przy odrobinie dobrej woli i kilku kompromisach umożliwiłaby środowisku prezydenta zatrzymanie wymykającej się z rąk władzy. Mimo, że sama Bhutto kilka razy oskarżała zaplecze Musharrafa o próby zgładzenia jej, mało prawdopodobny wydaje się udział urzędującego prezydenta w zamachu na jej życie, możliwe jest bowiem, że to on najwięcej straci na jej niespodziewanej śmierci.
To równie okrutny prezent dla pakistańskiej demokracji, która dotychczas opierała się na kilku chwiejnych filarach. Jednym z nich była właśnie Bhutto, kolejnym Nawaz Sharif, były premier, który podzielił los wygnańca politycznego uciekającego przed oskarżeniami o korupcję i wrócił do kraju spodziewając się uszczknąć część władzy w nadchodzących wyborach parlamentarnych. Kolejnym filarem jest Musharraf, prezydent-półdyktator, mimo słabnącego poparcia wciąż kurczowo trzymający się władzy i kontrolujący armię. Krucha równowaga, co rusz podkopywana atakami ekstremistów islamskich ukrywających się na pakistańsko-afgańskim pograniczu i nieustającym konfliktem z Indiami o Kaszmir, może teraz całkowicie się załamać. W kraju, w którym demokracja i pluralizm polityczny mają znikomą tradycję a sprzeciw wobec rządu objawia się masowymi demonstracjami połączonymi z demolowaniem miasta (dość wspomnieć tłumy gromadzące się na poparcie odwołanego przez Musharrafa członka Sądu Najwyższego – Iftikara Choudhry) jedyną nadzieję stanowią silne osobowości, takie jak Bhutto, zdolne zorganizować sobie zaplecze polityczne i uzyskać poparcie konieczne dla przeprowadzenia koniecznych reform.
Cóż może się stać jeśli takiej ikony nagle zabraknie? Na reakcję zwolenników zamordowanej premier nie trzeba było długo czekać. Wściekły tłum zdemolował szpital w Rawalpindi, gdzie doszło do zamachu, zaatakował policjantów i podpalał samochody i sklepy. Zebrani wykrzykiwali antyprezydenckie hasła „Musharraf pies!”, wiele osób szlochało. Rozlewający się chaos ogarnął pozostałe miasta. Urzędujący prezydent błyskawicznie zwołał posiedzenie swojego gabinetu, obwinił ekstremistów islamskich o śmierć swojej rywalki, ogłosił trzydniową żałobę i postawił armię w stan gotowości. Zapewne modląc się w duchu, by powszechna agresja nie wyrządziła mu zbyt wielkich szkód i licząc, że szybkie odżegnanie się od winy usunie z niego część podejrzeń.
Coraz większa panika zaczyna też ogarniać społeczność międzynarodową, w szczególności Stany Zjednoczone, dla których Pakistan był jednym z kluczowych partnerów w wojnie z terroryzmem islamskim. Prezydent Bush potępił zamach i wezwał do postawienia przed sądem winnych śmierci. Premier Wielkiej Brytanii Gordon Brown nazwał jej zamachowców „tchórzami obawiającymi się demokracji”. Do chóru potępienia dołączyła się Unia Europejska, Rosja, Rada Bezpieczeństwa ONZ i dwaj sąsiedzi Pakistanu – Afganistan i Indie. Od rozwoju sytuacji w tym azjatyckim państwie zależy bowiem stabilizacja w całym newralgicznym regionie. Sam fakt posiadania przez Pakistan broni atomowej jeży włosy na głowie światowym liderom. Premier Indii Manmohan Singh zapewne nerwowo zastanawia się jak śmierć liderki opozycji wpłynie na sytuację w Kaszmirze i kruche zawieszenie broni. Hamid Karzai, prezydent Afganistanu, myśli czy ekspansja islamskich terrorystów dotknie jego kraj. Arcytrudne do kontrolowania pogranicze z Afganistanem, na którym przegrupowuje się Al Kaida, od dawna pozostaje solą w oku koalicji antyterrorystycznej. Przez wszystkie usta przebiega nerwowe pytanie „co dalej?”.
Nagłe odejście Bhutto stawia pod znakiem zapytania wynik planowanych na 8 stycznia wyborów parlamentarnych, które według wszelkich prognoz jej partia miała wygrać. Powyborczy podział władzy między Bhutto i Musharrafa, pod cichym błogosławieństwem USA, miał przynajmniej na jakiś czas uspokoić napiętą sytuację wewnętrzną. Przed ogromnym wyzwaniem stanęli też liderzy Pakistańskiej Partii Ludowej tracąc swoją najbardziej rozpoznawalną twarz. Wprawdzie Bhutto przez osiem lat przebywała na emigracji, co innego jednak wygnana liderka, której można wyczekiwać i która po powrocie ma szanse przejąć władzę, a co innego zamordowana przywódczyni, która będzie już tylko kartą w historii.
Nieco ciszej zdaje się krążyć pytanie kto zbije polityczny kapitał na tragedii. Nawaz Sharif, niegdysiejszy rywal Bhutto, wkrótce po jej śmierci przybył do szpitala w Rawalpindi przysięgając, że „będzie kontynuował jej walkę” i wezwał Musharrafa do podania się do dymisji. Tracący poparcie prezydent na pewno nie skorzysta na odejściu swojej oponentki – kilka godzin po śmierci byłej premier do mediów przedostał się jej email skierowany do przyjaciela, w którym oskarża rząd o odmowę chronienia jej mimo groźby zamachu. Prezydent będzie miał szczęście, jeśli nie stanie się kozłem ofiarnym rozwścieczonego tłumu. Amerykańscy politycy, najbardziej zainteresowani stabilizacją Pakistanu, będą musieli zdwoić wysiłki w celu kontrolowania chwiejnej sytuacji w kraju – a to oznacza kolejne koszty i kolejne trudne manewry dyplomatyczne. Wszyscy nerwowo przełykają ślinę obserwując spadające po śmierci Bhutto kursy akcji i rosnące ceny ropy naftowej. Po jej odejściu powstała próżnia, której nikt nie jest w stanie wypełnić – przyznają to nawet cicho członkowie jej partii. „Jej dzieci są za młode, jej mąż nie jest zaangażowany politycznie...” stwierdzają zgodnie zagraniczni komentatorzy. Najbardziej prawdopodobne jest, że na jej zejściu zyskają ci, w których interesie jest pogrążenie Pakistanu w chaosie – islamscy terroryści.
Zbieg okoliczności, czy może ironia historii, sprawiły, że Bhutto pożegnała się z życiem w tym samym mieście, w którym 27 lat temu został powieszony jej ojciec, pozbawiony władzy przez przewrót wojskowy. Różnie można oceniać Benazir Bhutto, można wytknąć jej korupcję i nieudolność rządów, pewne jest jednak, że do historii przejdzie jako męczenniczka swojej sprawy. Nagłe odejście u szczytu popularności zapisze ją na stałe do panteonu charyzmatycznych przywódców, a fale rozczarowania, którymi kończyły się jej poprzednie rządy zostaną zapomniane.