Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Opinie Polityka Piotr R. Chmielewski: Szok, solidarność i nadzieja, czyli konsekwencje ataku na Londyn

Piotr R. Chmielewski: Szok, solidarność i nadzieja, czyli konsekwencje ataku na Londyn


11 lipiec 2005
A A A

Podsumowanie: Aktom terrorystycznym trudno zapobiec, jednak prawdziwe cele społeczno - polityczne zamachowców nie zostaną osiągnięte. Mimo groźby radykalizacji nastrojów, atak na Londyn może wzmocnić europejską i transatlantycką solidarność, jak również skłonić najbogatsze państwa do skutecznych działań na rzecz organiczenia problemów współczesnego świata.

Kiedy mija już szok po uderzeniu na Londyn, pojawiają się pytania. To najważniejsze brzmi: czy można mu było zapobiec? Wiele niestety wskazuje na to, że nie. Brytyjskie służby specjalne należą do najlepszych na świecie, kraj ten przygotowywał się na najgorsze od zamachów na Nowy Jork i Waszyngton, sam Londyn należy do najbardziej inwigilowanych miast, liczba kamer sprawia, że o prywatności nie może być mowy, metro również uważane było za najbezpieczniejsze i najlepiej strzeżone na świecie. A jednak to wszystko zawiodło, nie było wcześniejszych ostrzeżeń, obniżono wręcz - co wytknęła prasa - stopień zagrożenia terrorystycznego. Prawda jest okrutna - jak przyznał wysoki przedstawiciel brytyjskich służb:" My musimy mieć szczęście cały czas, im (terrorystom - przyp. aut.) wystarczy tylko raz.."

Czy w takim razie mamy uznać bezsilność i skapitulować w "wojnie z terrorem"? Nie, bo przecież masakra w metrze nie jest ostatecznym celem psychopatycznych zamachowców. To na co naprawdę liczą, to ujawnienie się wewnętrznych podziałów społeczeństw, skłócenie ich tak by wywołana fala nienawiści postępowała i niszczyła naszą cywilizację od środka. Dlatego reakcja Brytyjczyków dodaje otuchy. Mentalność społeczeństwa, determinacja by jak najszybciej wrócić do w miarę normalnego życia, przekonanie "że przecież nie można dać się zastraszyć" jest właściwą odpowiedzią.

A jednak groźba radykalizacji nastrojów społecznych istnieje. Londyńska Rada Muzułmanów w dniu tragedii otrzymała kilka tysięcy e-maili z pogróżkami. Pojawiają się głosy, że zamach to klęska polityki Blaira wobec muzułmanów. Rosyjska prasa, na przykład, zarzuca mu zbyt tolerancyjne podejście do mniejszości, przyzwolenie na działanie radykalnych ruchów na Wyspach. Sam premier również nie wykazuje się wyczuciem nazywając zamachowców "islamskimi terrorystami". Muzułmańskim społecznościom pozostają protesty, podkreślanie że te dwa określenia nie mogą być wymieniane jednym tchem, że islam i terroryzm wykluczają się. Z drugiej strony Blair apeluje o jedność, bo wie że wielokulturowość Wielkiej Brytanii i całej Unii Europejskiej jak i polityka wobec imigrantów znów została wystawiona na ciężką próbę. Jakby niedawnych wydarzeń w Holandii było mało. Tendencje nacjonalistyczne i izolacyjne nasilą się z całą pewnością.

Następstwa zamachu w Hiszpanii były dla terrorystów bardzo zachęcające - zwycięstwo socjalistów, błyskawiczne wycofanie z Iraku - to stworzyło iluzję, że za pomocą bomb można zmienić polityczny układ sił, wpływać na politykę państw europejskich. Jeśli taki był zamysł terrorystów, nie zostanie tym razem osiągnięty. W Hiszpanii istniała znacząca siła "antywojenna", mająca duże poparcie społeczne, wydarzenia z 11 marca przechyliły tylko szalę zwycięstwa na jej korzyść. O ile rozsądniejsze, zdroworozsądkowe jest postępowanie brytyjskiej opozycji i społeczeństwa, które w chwili zagrożenia skupiły się wokół swojego przywódcy!

Co do pozostałych państw naszego kontynentu, narzuca się pytanie: Czy terroryzmu trzeba doświadczyć na własnej skórze, żeby zrozumieć i zacząć działać wspólnie? Optymiści mówią, że teraz gdy "wszyscy jesteśmy Brytyjczykami" pojawia się szansa nie tylko na wzmocnioną solidarność europejską, zagrożoną niedawnymi kłótniami budżetowymi i klęską Traktatu konstytucyjnego, ale i na odnowę współpracy transatlantyckiej. Przywódcy ulegną prawdopodobnie argumentacji Busha i Blaira, że tylko bliska kooperacja może dać skuteczną odpowiedź na wspólne zagrożenia.

Terroryzmu nie można jednak całkowicie zwalczyć siłą, potrzebne są kompleksowe działania likwidujące jego przyczyny. Zamach na Londyn w czasie szczytu G8 (najbogatszych państw świata i Rosji) to zbieżność nieprzypadkowa. O ile jednak terroryści zyskali, gdyż czujność służb była zwrócona w kierunku Gleneagles, to jednak ten wybór będzie dla nich fatalny z propagandowego punktu widzenia. Jeśli ktokolwiek chciał bronić motywów zamachowców, ci - atakując w czasie szczytu, który zajął się wreszcie przyczynami "zderzenia cywilizacji" - argumenty wytrącili mu sami. Państwa G8 wydają się zdeterminowane by podjąć wreszcie konkretne działania: zwiększenie do 50 mld dol. pomocy dla Afryki, potwierdzenie umorzenia długów najbiedniejszych państw, wreszcie przyznanie 3 mld dol. Autonomii Palestyńskiej. Kontrast między londyńską masakrą a nadzieją jaką daje szczyt G8 nie mógł być wyraźniejszy.

Nie wolno usprawiedliwiać terroryzmu. Nie można też nie dostrzegać zjawisk, które w niektórych społeczeństwach zapewniają mu poparcie. Podział na "bogatą północ" i "biedne południe" wzmacnia fanatycznych zbrodniarzy. Anulowanie długów i pomoc humanitarna, na dłuższą metę nie będzie wystarczającą odpowiedzią. Prawdziwym wyzwaniem jest reforma światowego handlu. Bez ułatwienia dostępu do zachodnich rynków produktów rolnych z krajów "rozwijających się" nie ma co liczyć na ich demokratyzację czy poszanowanie praw człowieka. Muszą mieć one szansę w miarę normalnego rozwoju. I wbrew obiegowym opiniom to nie USA stoją na przeszkodzie liberalizacji handlu. Według Wall Street Journal, Bush obiecał już całkowitą rezygnację z subsydiowania amerykańskiego rolnictwa, jeśli tylko UE porzuci wspólną politykę rolną. Czy Blair nie ma więc racji domagając się zmiany struktury wydatków UE, która ponad 50 procent swoich środków przeznacza na "biednych" - głównie francuskich - rolników?  Potrzebna jest nam więc nie tylko współpraca europejska ale i "europejski duch solidarności" z krajami trzeciego świata. Tak długo jak go brakuje pozostają dążenia do organiczania prawdopodobieństwa i skutków ewentualnych zamachów, wiara w służby specjalne i nadzieja, że nie my będziemy następni..