Płot (potrzebny) od zaraz
Od kilku tygodni życie polityczne Węgier wydaje się toczyć wokół krzaków pod miastem Szeged na granicy z Serbią. To właśnie z tamtejszych zarośli każdego dnia wyłaniają się uchodźcy, liczący na otrzymanie azylu politycznego na terenie Unii Europejskiej.
Krajobraz na liczącej 150 km granicy Węgier i Serbii jest właściwie jednorodny. Składają się na niego płaskie pola oraz nieliczne zarośla, które są szansą na to, iż węgierska straż graniczna nie zauważy uchodźców, którzy szykują się do nielegalnego przekroczenia granicy Unii Europejskiej. Z krzaków od wielu tygodni każdego dnia wyłania się od kilkudziesięciu do nawet kilkuset imigrantów przybywających na Węgry głównie z państw Bliskiego Wschodu. Zarośla te stały się już stałym elementem politycznego krajobrazu Węgier, bowiem właśnie w ich pobliżu relacje nadają reporterzy największych stacji telewizyjnych, a swoje konferencje organizuje burmistrz Szegedu, będącego największym miastem przy węgiersko-serbskiej granicy.
Afgańczycy po Albańczykach
Węgrzy zmagają się z problemem napływu imigrantów właściwie od początku tego roku, lecz wpierw granicę z Serbią przekraczali mieszkańcy Kosowa. W styczniu i lutym na węgierskim terytorium zarejestrowano blisko 10 tys. emigrantów z tej bałkańskiej republiki, którzy postanowili opuścić swoje miejsce zamieszkania z powodu problemów gospodarczych Kosowa i utrzymującego się tam wysokiego bezrobocia - jak to zwykle bywa - uderzającego najbardziej w młodych mieszkańców kraju. Albańczycy najczęściej kończyli swoją podróż na dworcach kolejowych w Budapeszcie i Győrze w północno-zachodniej części kraju. Najczęściej udawali się oni dalej na Zachód lub byli zawracani z powodu braku jakichkolwiek podstaw do udzielenia im azylu politycznego. Na początku czerwca ministerstwo spraw wewnętrznych Kosowa poinformowało zresztą, że od początku roku do kraju powróciło blisko 7,5 tys. emigrantów, a osoby te były zmuszone do powrotu głównie z wysoko rozwiniętych państw Europy Zachodniej.
Nie minęło wiele czasu, a węgierskie służby ponownie miały pełne ręce roboty. Po zakończeniu swoistej dwumiesięcznej mody na emigrację z Kosowa, na terytorium Węgier zaczęli przedostawać się przez Serbię ludzie uciekający przede wszystkim z państw Bliskiego Wschodu, na czele z wciąż niebezpiecznym Afganistanem. Wpierw liczba imigrantów oscylowała wokół kilkunastu osób dziennie, lecz po rozpoczęciu ożywionej debaty na temat kwot uchodźców, proponowanych przez Komisję Europejską, liczba osób przekraczających nielegalnie granicę wzrosła do nawet kilkuset dziennie. Jak pod koniec czerwca poinformował minister spraw wewnętrznych Sandor Pinter, węgierskie służby od początku roku zarejestrowały blisko 64 tys. osób ubiegających się o wizy na terytorium Unii Europejskiej.
Orbán znów w akcji
Oprócz piłki nożnej, ulubionym sportem premiera Viktora Orbána wydaje się być wywoływanie burzy na unijnej arenie politycznej. Nie inaczej było i tym razem. Szef rządu Węgier już pod koniec stycznia rozpoczął debatę na temat polityki imigracyjnej UE. Zadeklarował wówczas, że jego kraj nie zamierza być miejscem docelowym dla imigrantów ekonomicznych i osób obcych kulturowo, tylko z powodu ich chęci poprawienia swojego bytu. Orbán w wywiadzie dla publicznego radia straszył wizją zaostrzenia przepisów imigracyjnych przez zachodnie państwa, stąd przybysze z Afryki i Bliskiego Wschodu będą chcieli osiedlić się nad Dunajem. Lider centroprawicowego Fideszu uzasadniał swoje opinie zamachami terrorystycznymi w Paryżu, którymi w tamtym czasie żyła cała Europa. Na początku maja Orbán poszedł jeszcze dalej, deklarując gotowość wdrożenia przepisów antyimigracyjnych, nawet jeśli byłyby niezgodne z unijnym prawem, a także omawianą jeszcze wówczas sprawą kwot uchodźców dla członków UE.
Zapowiedzieli szefa rządu szły w parze z rządową kampanią informacyjną, używaną zazwyczaj do propagandowych zagrywek Fideszu i satelickiej Chrześcijańsko-Demokratycznej Partii Ludowej (KDNP). W ramach „Narodowych Konsultacji” do blisko ośmiu milionów Węgrów rozesłano ankiety dotyczące imigracji. Towarzyszyło im słowo wstępne Orbána, który stwierdzał w nim wprost, iż polityka imigracyjna UE poniosła porażkę, natomiast obcokrajowcy chcą żerować na systemie socjalnym Węgier. Pytania zadane w ankiecie najczęściej sugerują zresztą konkretne odpowiedzi, zaczynając się choćby od zdania „są tacy, którzy uważają, że…”. Konsultacjom towarzyszy też kampania bilboardowa, która ma przestrzegać imigrantów przed zabieraniem Węgrom miejsc pracy i łamaniem tamtejszego prawa. Akcja ma jednak charakter propagandowy, bowiem ostrzeżenia, takie jak „Ha Magyarországra jössz, nem veheted el a magyarok munkáját”, nie mówią nic polskiemu czytelnikowi nie znającemu języka węgierskiego, trudno więc wymagać, aby były zrozumiałe dla przybyszy z Afganistanu czy Syrii…
Jobbik depcze po piętach
Kampania Fideszu przeciwko napływowi cudzoziemców nie powinna jednak dziwić, bowiem cała sprawa odwróciła uwagę Węgrów od poczynań rządzących. Szczególnie ciężki dla Fideszu był początek roku, gdy partia zaczęła tracić poparcie po próbie opodatkowania dostępu do internetu, a także z powodu doniesień o mnożących się majątkach ludzi związanych z centroprawicą. W ostatnich miesiącach swój stan posiadania zwiększyli bowiem biznesmeni otrzymujący państwowe zlecenia, zaś ze swoją dobrą sytuacją materialną zbyt mocno zaczęła obnosić się młodsza generacja działaczy partii Orbána, która po wyborach w kwietniu 2014 r. zastąpiła w rządzie wieloletnich współpracowników węgierskiego premiera. Oliwy do ognia dolał też konflikt Orbána z oligarchą Lajosem Simicską, będącym jednym z najbardziej wpływowych ludzi na Węgrzech, który kosztował Fidesz utratę części zaplecza medialnego.
Warto jednak przede wszystkim pamiętać, że w ostatnich latach węgierskie społeczeństwo światopoglądowo skręciło mocno na prawo, dlatego też Fidesz na początku roku tracił poparcie na rzecz nacjonalistycznego Jobbiku. Szerokim echem odbiła się zresztą wygrana działacza tej partii, Lajosa Riga, który w wyborach uzupełniających pokonał kandydata rządzących i zdobył pierwszy mandat dla radykałów w jednomandatowym okręgu wyborczym. Nacjonaliści od dłuższego czasu łagodzą swój wizerunek, lecz w kwestii imigracji starają się punktować swoich konkurentów, zarzucając im zbyt mało zdecydowane działania. Wodą na młyn Jobbiku w ostatnich dniach są dwa zdarzenia, do których doszło w obozach dla uchodźców w Szegedzie i Debreczynie. W tym pierwszym doszło do buntu, ponieważ przybysze z Bliskiego Wschodu i Afryki nie chcieli pozostawić danych biometrycznych pobieranych zgodnie z międzynarodowym prawem, a także domagali się natychmiastowego wydania im wiz. Kilka dni później do podobnych wydarzeń doszło w Debreczynie, gdzie po konflikcie na tle religijnym mieszkańcy obozu udali się na pobliską drogę, atakując przejeżdżające samochody i interweniującą policję. Jednocześnie dużą rolę w propagandzie Jobbiku odgrywa László Toroczkai, lider nacjonalistycznej młodzieży z ruchu HVIM. Przywódca słynnego ataku na budynek telewizji publicznej podczas antyrządowych protestów z 2006 r. pełni obecnie obowiązki burmistrza dużej wsi Ásotthalom, znajdującej się na granicy z Serbią. W zeszłym roku założył on tam specjalną straż lokalną, która obecnie zajmuje się zatrzymywaniem, a często nawet powstrzymywaniem uchodźców przed przybyciem na terytorium Węgier. Działania służby pod nadzorem Toroczkaia są przeciwstawiane wspomnianym wyżej zamieszkom, mającym być skutkiem swobodnego przemieszczania się imigrantów.
Płot jednak konieczny?
Węgierski parlament podjął już decyzję o wywłaszczeniu właścicieli działek znajdujących się przy granicy z Serbią, aby wybudować w tym miejscu płot odgradzający kraj od Serbii. Choć Węgrzy są krytykowani z powodu tych planów, należy pamiętać, że to niewielki kraj dopiero podnoszący się po poważnym kryzysie gospodarczym. Państwo nie dysponuje także odpowiednią liczbą miejsc dla uchodźców, bowiem granicę codziennie potrafi przekroczyć nawet kilkaset osób. Dużą zasługę w tym względzie mają zresztą inne kraje. Imigranci wpierw trafiają do Grecji i twierdzą, że to właśnie tamtejsze służby odsyłają ich do Węgier. Przemieszczają się oni poprzez jeszcze biedniejsze Macedonię i Serbię, zaś jeden z węgierskich portali internetowych wyśledził nawet serbskich policjantów, zawożących uchodźców pod granicę z Węgrami. Nie należy również odrzucać jednego z elementów retoryki Fideszu, który twierdzi, że poprzez ogrodzenie dba o bezpieczeństwo Europy – nie ma bowiem gwarancji, iż wśród przybyszy z Bliskiego Wschodu nie ma terrorystów z Państwa Islamskiego.
W dyskusji nad węgierskimi rozwiązaniami umyka ważny fakt – ogrodzenia w ramach UE istnieją już na granicach Grecji i Bułgarii z Turcją. Oba kraje wybudowały je jeszcze przed tym, jak problem napływu imigrantów nie dotykał jeszcze w tak dużym stopniu Europy Zachodniej.
Maurycy Mietelski