Tunezyjski prezydent domyka system
Bez społecznych protestów i reakcji międzynarodowych reakcji prezydent Tunezji Kais Saied domknął stworzony przez siebie system. Tunezyjskie społeczeństwo jest zbyt zmęczone latami chaosu po „Arabskiej wiośnie”, natomiast dla państw zachodnich kluczowe jest powstrzymywanie imigrantów przez władze w Tunisie.
W grudniu minie czternaście lat od początku protestów arabskich społeczeństw przeciwko autorytarnym rządom w regionie Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej. Wszystko zaczęło się właśnie w Tunezji, od samospalenia jednego z ulicznych handlarzy ze środkowej części kraju. Antyrządowe demonstracje szybko rozlały się najpierw na całą Tunezję, a potem na pozostałe kraje arabskie. Dzisiaj można stwierdzić, że historia zatoczyła koło, bo autorytarne rządy Saieda są niemal kopią dyktatury obalonego na początku 2011 roku Zine al-Abidine Ben Aliego.
Wybory bez alternatywy
Obecny tunezyjski przywódca mimo pewnych kontrowersji związanych z systemem wyborczym doszedł do władzy w sposób demokratyczny. W 2019 roku zdecydowanie wygrał wybory prezydenckie, pokonując rywali reprezentujących partie lewicowe i islamistyczne. Poparcie ponad 72 proc. głosujących Tunezyjczyków zawdzięczał głównie rozczarowaniu sytuacją kraju po jego demokratyzacji. Niezadowolenie społeczeństwa wykorzystał także dwa lata później, gdy w lipcu 2021 roku zdymisjonował rząd i zawiesił działanie parlamentu. Po tej decyzji największe demonstracje zorganizowali zwolennicy tego rozwiązania.
Tegoroczne wybory prezydenckie odbywały się już pod całkowite dyktando Saieda. Prezydent Tunezji ogłosił ich datę w lipcu, a kilka tygodni później zapowiedział, że będzie w nich kandydował. Jednocześnie zmienił reguły gry, między innymi podnosząc wiek uprawniający do kandydowania z 35 do 40 lat i wprowadzając szereg innych wymogów wobec osób chcących ubiegać się o najwyższy urząd w państwie.
Nowe zasady wyborcze pozwoliły Saiedowi wyeliminować jego najgroźniejszych rywali. Podniesienie wieku automatycznie wykluczyło z wyborów Olfę Hamdi, wykształconej na uniwersytetach we Francji i Stanach Zjednoczonych byłej prezes tunezyjskich linii lotniczych. W związku z zarzutami o kupowanie głosów w trakcie kampanii przed poprzednimi wyborami, niedopuszczony do wyborów został także lider Republikańskiej Unii Ludowej, Lotfi Mraïhi. Ponadto już po rejestracji na kary więzienia skazano kilku innych kandydatów, którzy najczęściej byli oskarżani o rozpowszechnianie nieprawdziwych informacji.
Ostatecznie z Saiedem rywalizowało dwóch kandydatów. Jeden z nich, Ayachi Zammel z sekularystycznej partii „Żyj długo, Tunezjo”, w ciągu dwóch tygodni poprzedzających wybory został trzykrotnie skazany. Stawiane mu zarzuty dotyczyły głównie działań prowadzonych w czasie kampanii przedwyborczej. Tunezyjskie sądy uznały, że dopuścił się on łamania prawa między innymi poprzez rzekome fałszowanie podpisów pod swoją kandydaturą i posługiwanie się fałszywymi dokumentami. Dzięki tego rodzaju pomocy ze strony sądów obecny tunezyjski przywódca uzyskał prawie 91 proc. głosów.
Stłamszona opozycja
Wyeliminowanie niemal wszystkich kandydatów mogących zagrozić władzy Saieda było zwieńczeniem trwających od blisko trzech lat represji wobec opozycji. Rozpoczęły się one od wspomnianego zawieszenia Zgromadzenia Reprezentantów Ludowych, w którym większość posiadała wówczas koalicja islamistycznej Partii Odrodzenia oraz mniejszych ugrupowań lewicowych i liberalnych.
Parlament wznowił swoją działalność po blisko półtora roku. Pod koniec 2022 roku w wyborach wybrano jego nowy skład, jednak zostały one zbojkotowane przez partie opozycyjne wobec obecnych władz. Podobnie jak w przypadku tegorocznych wyborów prezydenckich, głosowanie poprzedziły referendum konstytucyjne i reformy prawa wyborczego, na czele ze zmniejszeniem liczby parlamentarzystów i wprowadzeniem systemu jednomandatowych okręgów wyborczych. Islamistyczna i socjaldemokratyczna opozycja zrzeszona we Froncie Ocalenia Narodowego zbojkotowała oba głosowania, porównując rządy Saieda do dyktatury Ben Alego.
Sprzeciw wobec polityki władz w Tunisie grozi wieloletnimi wyrokami więzienia, o czym przekonali się nie tylko politycy chcący ubiegać się o urząd prezydenta. Już dwukrotnie skazana została między innymi była głowa państwa. Pełniący tę funkcję w latach 2011-2014 Munsif al-Marzuki najpierw usłyszał wyrok czterech lat więzienia za podważanie bezpieczeństwa państwa, a kilka miesięcy temu ośmiu lat za nawoływanie do obalenia rządu. Procesy al-Marzukiego toczyły się bez jego udziału, bo przebywa on we Francji, ale wielu innych opozycjonistów przebywa w więzieniach. W lutym za przyjmowanie nielegalnego finansowania z zagranicy został na przykład skazany lider islamistów, Raszid al-Ghannuszi Najczęściej opozycyjni działacze trafiają do aresztów właśnie pod zarzutami stwarzania zagrożenia dla bezpieczeństwa czy nawoływania do zmiany władzy.
Represje nie ominęły zarówno krajowych, jak i zagranicznych mediów. W ciągu ostatnich trzech lat wielu dziennikarzy zostało zatrzymanych za swojej krytyczne opinie na temat autorytarnej władzy, wygłaszanych na antenach prywatnych stacji telewizyjnych oraz radiowych. W kilku przypadkach pracownicy mediów usłyszeli wyroki skazujące głównie na podstawie ustawy o cyberbezpieczeństwie. Akt prawny wydany w formie dekretu prezydenckiego z września 2022 roku pozwala karać osoby, które dopuszczają się między innymi: rozpowszechniania fałszywych informacji i plotek; szkodzą, zniesławiają lub podżegają do przemocy wobec innych ludzi; podważają bezpieczeństwo narodowe; czy nawołują do nienawiści. Sądy podporządkowane władzom bardzo szeroko interpretują te przepisy. Poza krajowymi dziennikarzami represjonowani są zwłaszcza pracownicy katarskiej Al-Dżaziry, którzy co prawda nadal posiadają akredytacje dziennikarskie, lecz także muszą liczyć się z możliwością aresztowania.
Organizacje praw człowieka regularnie informują więc o kolejnych aresztowaniach krytyków rządów Saieda. Tylko w miesiącu poprzedzającym wybory prezydenckie zatrzymanych zostało ponad stu działaczy samej Partii Odrodzenia, a tunezyjska głowa państwa za wrogów narodu uważa przecież nie tylko islamistycznych aktywistów. Szacuje się, że z powodów politycznych w więzieniach przebywa kilkunastu dziennikarzy i kilkudziesięciu polityków.
Potrzeba stabilizacji
Z relacji dziennikarzy obserwujących reakcję Tunezyjczyków na niedawne wybory prezydenckie wynika, że wśród zwolenników opozycji zapanowała apatia. Niewielkie protesty przed samym głosowaniem nie mogły zmienić jego przebiegu, a już po wyborach na ulicach pojawili się głównie zwolennicy Saieda. Jego reelekcja wywołała zresztą kolejną falę represji, tym razem wymierzonych w organizatorów demonstracji solidarności z Palestyńczykami.
Poparcie dla tunezyjskiego przywódcy jest najczęściej tłumaczone wprowadzoną przez niego stabilizacją. Co prawda wskaźniki ekonomiczne świadczą o pogarszaniu się sytuacji gospodarczej, tym niemniej nie ma już niekończących się wiecznych sporów między ugrupowaniami na szczytach władzy. Podziały są teraz domena represjonowanej opozycji, która sama przyznaje, że podczas swoich rządów popełniła wiele błędów. Saied na tle klasy politycznej sprawującej władzę przez prawie dekadę stara się pokazywać jako skromny człowiek z ludu, dodatkowo mobilizując swoich zwolenników nacjonalistycznymi hasłami.
Niedemokratyczny charakter rządów prezydenta Tunezji nie spotyka się z szerszą reakcją międzynarodową. Państwa zachodnie, podobnie jak w przypadku Egiptu, najwyraźniej bardziej cenią sobie stabilizację rządów w regionie Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej, niż chaos powstały po ‘Arabskiej wiośnie”. Europa ma z kolei inny ważny interes, którym jest powstrzymywanie przez Saieda nielegalnej imigracji. Podpisana w lipcu ubiegłego roku umowa między Unią Europejską i Tunezją przewiduje przekazanie tunezyjskim władzom wielomiliardowej pomocy. Bruksela w zamian oczekuje od Tunisu powstrzymywania imigrantów przed próbą przeprawy przez Morze Śródziemne.
W tej chwili wydaje się, że nikt nie jest w stanie zagrozić 66-letniemu tunezyjskiemu przywódcy. Kolejna fala represji przed i po wyborach prezydenckich świadczy, iż stara się on domykać system i jeszcze mocniej ograniczyć wszelkie swobody demokratyczne. Zagrozić władzy Saieda mogłoby w tej chwili właściwie jedynie wojsko, ale obecna sytuacja wydaje się wygodna również z punktu widzenia armii.
Maurycy Mietelski
fot. Wikimedia Commons