DRK/ Długo oczekiwane wybory rozpoczęte
Niedziela 30 lipca 2006 roku przejdzie niewątpliwie do historii Demokratycznej Republiki Kongo. W zdewastowanym wieloletnią wojną domową państwie rozpoczęły się pierwsze od ponad 40 lat demokratyczne wybory. Mieszkańcy trzeciego co wielkości kraju Afryki wybierają swoich faworytów spośród 33 kandydatów na urząd prezydenta i 9500 kandydatów walczących o mandat parlamentarny. Historycznemu głosowaniu towarzysza zarówno nadzieje i obawy - nadzieje, że wybory staną się pierwszym krokiem do powrotu normalnego życia oraz obawy, że przegrani nie zaakceptują wyników wyborów i sprowadzą na kraj kolejną wojnę.
Lokale wyborcze otwarto w Demokratycznej Republice Kongo o 6:00 rano czasu miejscowego, a zamknięto o godzinie 17:00. Przed komisjami wyborczymi ustawiały się kolejki chętnych do oddania głosu. Wybory przebiegły w zasadzie w spokojnej atmosferze. We wszystkich prowincjach o czasie otwarto większość z lokali wyborczych. Spokój panował w stolicy kraju Kinszasie,targanej jeszcze w ubiegłym tygodniu przedwyborczymi zamieszkami. Większych incydentów nie zanotowano także w pogrążonej w chaosie wschodniej części kraju, gdzie miejscowe milicje dotrzymały słowa i powstrzymały się od ataków. Z bojkotu wyborów wycofał się także kościół katolicki.
Problemy wystąpiły jedynie w uznawanym za bastion opozycji mieście Mbuji Mayi w prowincji Kasaï Oriental, gdzie w sobotę spalono jeden z lokali wyborczych, a w dzień wyborów wiele innych nie otwarto na czas.
Niedzielne wybory były niewątpliwie olbrzymim wyzwaniem logistycznym. W kraju o powierzchni 2,344,858 km kwadratowych (wielkości mniej więcej Europy Zachodniej) gdzie istnieje zaledwie 500 km bitych dróg a ogromna większość mieszkańców to analfabeci, w kraju w którym po wieloletniej wojnie infrastruktura jest zdewastowana, a kontakt pomiędzy wieloma prowincjami a stolicą iluzoryczny, otwarto prawie 50 tys. lokali wyborczych. W nich 25 milionów upoważnionych do głosowania Kongijczyków mogło wybierać pomiędzy 33 kandydatami na urząd prezydenta i ok. 9500 kandydatami ubiegającymi się o mandat parlamentarny.
Wybory byłyby zapewne niemożliwe bez zagranicznej pomocy. ONZ zainwestowało w ich organizację 460 mln dolarów, a nad ich przebiegiem czuwa kontyngent sił pokojowych ("MONUC") w sile 17,5 tys. "Błękitnych Hełmów". W ramach wsparcia do DR Kongo przybyło też 1500 żołnierzy wysłanych przez Unię Europejską. Wśród nich jest 130 żandarmów wojskowych z Polski. Ich zadaniem jest ochrona lotniska w Kinszasie oraz ochrona dowództwa misji.
Niedzielne wybory prezydenckie i parlamentarne w Demokratycznej Republice Kongo są niewątpliwie wydarzeniem historycznym. Po pierwsze są pierwszymi od 1960 roku wolnymi wyborami w tym państwie. Co więcej, są też najważniejszym elementem procesu pokojowego, który z wielkimi przeszkodami jest wdrażany w tym państwie po zakończonej w 2003 roku ośmioletniej wojnie domowej. Wojna ta była najkrwawszym konfliktem zbrojnym po 1945 roku - kosztowała życie 4,5 miliona ludzi, kompletnie zdewastowała kraj i zdestabilizowała cały region afrykańskich Wielkich Jezior. Wschodnia część kraju nadal jest zresztą pustoszona przez lokalne milicje. Stąd też przebieg wyborów jest uważnie obserwowany, a one same budzą wiele obaw i nadziei.
Największe obawy budzi pytanie, czy przegrani zaakceptują wyniki wyborów. W trakcie kampanii wyborczej przemoc pochłonęła życie ok. 30 osób. Istnieje ryzyko, że po wyborach przekształci się ona w kolejną wojnę.
Wyniki wyborów będą znane najprawdopodobniej za trzy tygodnie. Do tej pory Niezależna Komisja Wyborcza nie będzie podawać żadnych wyników wstępnych. Faworytem wyborów jest jak na razie obecny prezydent - Joseph Kabila.
Na podstawie: "Mail&Guardian", www.monuc.org, BBC