Zbigniew Jankowski: Błyskotliwa kariera LSD
Wśród chętnych do skorzystania z tej wyjątkowej oferty byli m.in. poeta Allen Ginsberg i 24-letni, nieznany jeszcze nikomu pisarz, Ken Kesey, któremu okazja ta posłużyła za inspirację do napisania najsłynniejszej powieści swojego życia „Lotu nad kukułczym gniazdem”. Książka poruszyła tłumy. Uznawana dziś za klasykę amerykańskiej literatury biła rekordy popularności, tak samo jak obsypana Oskarami jej późniejsza filmowa adaptacja, reżyserowana przez debiutującego w Hollywood czeskiego reżysera Milosa Formana.
Przesłanie książki było niepokojące. Ujawniało, że instytucja państwa definiuje normy zachowań i jest w stanie w bardzo mechaniczny sposób manipulować postępowaniem jednostki i kontrolować prywatną sferę życia każdego z nas. Żyjemy bowiem wszyscy w więzieniu, które nazywamy państwem. Instrumenty opresji są porównywalne do tych, jakie stosuje się w zakładach penitencjarnych. Ich dogłębną analizę zaprezentował w tych samych latach francuski filozof Michel Foucault, który twierdził, że niewidoczne formy dyscypliny zniewalają jednostkę w każdym społeczeństwie, nakłaniając ją do samokontroli. Te mechanizmy kontroli, które demaskował Kesey w „Locie nad kukułczym gniazdem”, wykorzystywane są przez współczesne państwo przemysłowe. I chyba niewiele jest przykładów ilustrujących tę tezę bardziej wyraziście niż historia LSD.
Substancja powodująca tymczasowe zaburzenia psychiczne uznana została przez CIA za potencjalną nową broń chemiczną i środek kontroli umysłu, mogący służyć potrzebom inżynierii społecznej na masową skalę. Gdy szwajcarska firma Sandoz wyeksportowała do ZSRR 50 milionów dawek LSD, CIA złożyło w przedsiębiorstwie Eli Lilly zamówienie na wyprodukowanie i dostawę dużej ilości środka, który zaczęto testować na nieświadomych procederu żołnierzach i cywilnych ochotnikach w całym kraju. Większa część badań na ten temat była ściśle tajna, a wyniki nigdy nie ujrzały światła dziennego.
Nowym produktem zainteresowali się jednak bardzo szybko również psychiatrzy ze względu na rozchodzące się w ich środowisku pogłoski, że LSD wywołuje efekty łudząco przypominające schizofrenię. Jakkolwiek wojsko interesowało się narkotykiem z myślą o destabilizacji umysłu, lekarze psychiatrii widzieli w nim potencjał o dokładnie przeciwnym znaczeniu. Pojawił się bowiem pogląd, że LSD może okazać się skutecznym środkiem w leczeniu schizofrenii. Psychoanalitycy oceniali lek jako wyjątkowo efektywny w procesie odtwarzania zatartych wspomnień. „Do 1965 r. 30-40 tys. pacjentów leczonych było przy użyciu LSD i ukazało się ponad 2000 publikacji naukowych na ten temat. Większość z tych badań była pozytywna. Testy z 1960 r. prowadzone na grupie 5000 pacjentów wykazywały, że lek był bardzo dobrze tolerowany, a w kolejnych badaniach w 1966 r. nie stwierdzono efektów żadnej psychozy, prób samobójczych czy innych niekontrolowanych zachowań”.
Dopóki LSD było pod kontrolą instytucji i środowisk podlegających nadzorowi państwa, jak wojsko czy lekarze, medykament nie stanowił żadnego niebezpieczeństwa dla świata. Jednak gdy tylko na cudowny środek zwrócił swoją uwagę podmiot amerykańskiej konstytucji, „The People”, plutokratyczna hierarchia państwa zadrżała w posadach. Zgodnie z dominującą w zachodnim świecie od wielu pokoleń filozofią przemysłową zadaniem człowieka jest obsługiwanie industrialnej machiny, a nie zastanawianie się nad sensem życia czy ideą wolności i niezależności. Właśnie ten światopogląd, konserwatywnych elit przemysłowych, od dawna czekał na konfrontację. I wreszcie nadszedł na nią czas. Bo musiał nadejść.
„Urodzone w latach 1946-63 pokolenie wyżu demograficznego należało do najbardziej śmiałych i awangardowych w historii USA i z zapałem poszukiwało środków umożliwiających poznanie nowych pokładów świadomości – pisał profesor nauk medycznych, antropolog, filozof i epidemiolog Paul Gahlinger. W latach 60. takim idealnym środkiem okazało się LSD – „najbardziej wyróżniające się wśród leków nowej generacji, które – w przeciwieństwie do wszystkich innych nielegalnych narkotyków – nie wywoływało uzależnienia, nie powodowało żadnej fizycznej urazy, ani też nie było powiązane ze zorganizowaną przestępczością”.
Środki halucynogenne, oferujące możliwość rozpoznania i zanegowania dyscypliny państwa przemysłowego oraz wyobrażenia sobie egzystencji opartej na innych wartościach życia, nadały specyficzny koloryt najbardziej dynamicznej transformacji społecznej w historii USA, określanej mianem rewolucji kulturowej lat 60. Ta wielka przemiana intelektualna i duchowa Zachodu miała całkowicie racjonalne podstawy, choć towarzyszyły jej również bardzo kontrowersyjne i radykalne zdarzenia, jakie współtworzą każdą wielką, spontaniczną przemianę dziejową.
Prawo do konsumpcji środków halucynogennych zostało przez niektórych przekształcone w formę religijnej krucjaty. Pisarz Aldous Huxley twierdził, że wszystkie religie świata są wizjami zrodzonymi przez halucynogenne doświadczenia. Jego słynna książka „The Doors of Perception” z 1954 r. była inspiracją dla wielu pisarzy, artystów i muzyków. Jednym z nich był Jim Morrison, który od tytuł książki Huxleya wywiódł pomysł nazwy zespołu, debiutującego na kalifornijskiej scenie rockowej pamiętną frazą: „Break On Through To the Other Side”.
{mospagebreak}
Nikt wśród krzewicieli „nowej religii” nie miał jednak tyle entuzjazmu i charyzmy, co Timothy Leary. To on był prawdziwym guru. Syn osobistego dentysty prezydenta Eisenhowera, absolwent wydziału psychologii Uniwersytetu w Berkley znalazł zatrudnienie na Harvardzie, gdzie badał skutki działania narkotyków na ludzkie zmysły i otwarcie zachęcał studentów do zażywania LSD. Mawiał: „the only hope is dope”. Wyrzucony w końcu z pracy przez władze uniwersytetu zaangażował się w działania na rzecz popularyzacji LSD. Ścigany później przez FBI poszukiwał azylu w Algierii. Richard Nixon nazwał go „najniebezpieczniejszym człowiekiem w Ameryce”. Leary miał więc powody twierdzić, że „środki halucynogenne wywołują panikę i okresowe obłąkanie wśród ludzi, którzy nigdy ich nie próbowali”.
I rzeczywiście, LSD stało się w USA narkotykiem „niebezpieczniejszym od heroiny” jedynie z powodów politycznych. Gdy Timothy Leary wraz ze swoim współpracownikiem Richardem Alpertem wyrzucani byli z Harvardu, w radzie zarządu uniwersytetu zasiadał sam prezydent Kennedy, który znany był ze swego tolerancyjnego stosunku do narkotyków. Mówiono, że palił marihuanę w Białym Domu i eksperymentował nawet z kokainą. Wiadomo również, że jego brat Robert, będąc ministrem sprawiedliwości, „zażywał LSD lub psylocybinę wiosną 1963 r.”. Swej fascynacji LSD nie skrywał założyciel magazynu Time Henry Luce i jego żona Claire, którzy z entuzjazmem prezentowali narkotyk w gronie swoich przyjaciół.
Wielkim wrogiem narkotyku był natomiast Lyndon Johnson. Z jego inicjatywy w 1967 r. wprowadzono zakaz używania środków halucynogennych, a Narodowy Instytut Zdrowia Psychicznego zmuszono do zaprzestania badań nad tymi substancjami. Te posunięcia wzmogły nienawiść do prezydenta wewnątrz całego ruchu antywojennego. W odpowiedzi na to w 1970 r. LSD i inne środki halucynogenne zakwalifikowano do grupy najniebezpieczniejszych narkotyków, kreując w ten sposób przed amerykańskim społeczeństwem wizerunek „diabła”, który wspomógł proces oczerniania opozycyjnych opinii, szkodzących interesom hierarchii przemysłowej.
Rewolucja kulturowa lat 60. nie polegała jednak na braniu narkotyków i wbrew temu, co w następnych dziesięcioleciach z niewzruszonym uporem wpajała nam korporacyjna propaganda, nie była skutkiem chwilowej mody „zdziczałych” i „zaćpanych hippisów” ale najbardziej spektakularnym i masowym przejawem demokracji w historii Stanów Zjednoczonych Ameryki. Fala wielkiej pokojowej rebelii przeszła przez cały świat przemysłowy i docierała po latach nawet na najbardziej odległe prowincje amerykańskiego imperium, dzięki czemu w krajach takich jak Polska dowiedziano się, czym jest polityka globalna imperium USA, czym jest feminizm, ekologia, prawa człowieka, walka z rasizmem, rewolucja seksualna, a nawet medycyna wschodu, joga czy choćby rock and roll ze swą „Lucy in the Sky with Diamonds”.
O tym niezwykłym zjawisku pisał kilka lat później dla elitarnego klubu międzynarodowego biznesu, zwanego Komisją Trójstronną, doradca polityczny Samuel Huntington, odnotowując w raporcie „The Democratic Distemper”, że „w latach 60. byliśmy świadkami drastycznego wzrostu demokratycznego zaangażowania w Ameryce”, gdzie „nastąpiło zauważalne podniesienie świadomości społecznej wśród ludności czarnej, indiańskiej, meksykańskiej, białych grup etnicznych, studentów oraz kobiet, z których wszyscy jednoczyli się i organizowali w nowych strukturach”. Budziło to oczywiste zaniepokojenie establishmentu bo prowadziło do „umacniania się idei równości jako celu w życiu społecznym, gospodarczym i politycznym”. „Istotą demokratycznego zaangażowania lat 60. – jak z przerażeniem alarmował Huntington – było powszechne zagrożenie dla istniejącego systemu władzy”.
Jednym z elementów tego zagrożenia, wywołującym „panikę i okresowe obłąkanie” w umysłach amerykańskiego establishmentu był związek chemiczny zwany dietyloamidem kwasu D-lizergowego*, który – zgodnie z relacją jego odkrywcy dr. Alberta Hofmanna – wywołuje „nieprawdopodobne wizje”, „wzbierające następującymi po sobie, fantastycznymi, gwałtownie zmieniającymi się obrazami, które uderzają umysł realizmem i głębią oraz pulsującą, żywą grą kalejdoskopowych kolorów”.
A jakie są ulubione kolory apologetów i ofiar filozofii przemysłowej? Są tylko dwa: black and white.
_______________________
* LSD jest przyjętym powszechnie skrótem niemieckiej nazwy związku Lysergsäure-diethylamid (dietyloamid kwasu D-lizergowego), który został odkryty w 1943 r. przez szwajcarskiego chemika Alberta Hofmanna w laboratorium koncernu farmaceutycznego Sandoz w Bazylei.
[1] P. Gahlinger, Illegal Drugs. A Complete Guide To Their History, Chemistry, Use, And Abuse, A Plume Book, 2004, s. 47-54, 309-312;
[2] S. Huntington cytowany w H. Zinn, A People’s History of the United States, Harper Collins Publishers, 2003, s. 558-560.