Bolesław K. Jaszczuk: Czyja prowokacja?
- Bolesław K. Jaszczuk
Prezydent Gruzji Michail Saakaszwili specjalizuje się nie tylko w rozpędzaniu demonstracji, lecz także w prowokowaniu konfliktów z Rosją. Czy tak było również w przypadku niedzielnego incydentu? Unia Europejska zdecydowała o podjęciu rozmów z Rosją, mających na celu wypracowanie nowej umowy o stosunkach dwustronnych. Spośród państw członkowskich UE przeciwko była jedynie Litwa. Za negocjacjami z Rosją opowiedział się wprawdzie rząd polski, lecz decyzja ta nie spodobała się prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu. W odróżnieniu od całej pozostałej Unii, ideą przewodnią prezydentów obydwu tych krajów nie jest racjonalne uznanie realiów, lecz antyrosyjska obsesja, będąca z kolei pochodną tzw. polityki historycznej. Nakazuje ona osłabianie Rosji na wszelkie możliwe sposoby.
Podobnie zachowuje się prezydent Gruzji Michail Saakaszwili, któremu również zależy na osłabieniu Moskwy. W odróżnieniu od polskich i litewskich przywódców, kieruje się on racjonalnym ze swojego punktu widzenia interesem. Pragnie przekonać Unię, że Rosja nie przestrzega porozumienia pokojowego zawartego między Sarkozym a Miedwiediewem. Ponieważ jeden z punktów porozumienia mówi o wycofaniu wojsk rosyjskich na pozycje zajmowane przed rozpoczęciem konfliktu zbrojnego z Gruzją, to właśnie to należałoby udowodnić. Najprostszą metodą byłoby sprawdzenie wydruków z satelity lub zaproszenie choćby kilku z 340 przebywających w Gruzji obserwatorów UE, by pokazać im rosyjskich żołnierzy i powiedzieć: patrzcie, oto Rosjanie wciąż tu są, choć powinni opuścić nasze terytorium. W tym celu należałoby jednak tych Rosjan odnaleźć. Całą sprawę można było załatwić dużo prościej bez żmudnych poszukiwań rosyjskich jednostek bojowych. Można było zorganizować prezydencką podróż w odpowiednie rejony, a następnie zaaranżować niegroźną w skutkach, bezpieczną strzelaninę. Następnym krokiem byłoby oskarżenie – cytując oficjalny komunikat gruzińskiego MSZ – rosyjskich okupantów o otwarcie ognia w kierunku kolumny samochodowej wiozącej prezydentów Polski i Gruzji.
Rosja oskarża Gruzję
Nie można oczywiście mieć stuprocentowej pewności, że taki właśnie plan został przygotowany i zrealizowany. Trzeba jednak przyznać, że wariant taki jest wielce prawdopodobny. Świadczyć mogą o tym następujące fakty. Po pierwsze, w danym dniu, oprócz Lecha Kaczyńskiego, przebywał w Gruzji także prezydent Litwy Valdas Adamkus. Powstaje pytanie, dlaczego Saakaszwili zabrał w podróż tylko polskiego prezydenta. Powstać może podejrzenie, że Kaczyński zgodził się na wariant antyrosyjskiej prowokacji, na co z kolei nie wyraził zgody Adamkus. Podobny punkt widzenia przedstawił prezydent Południowej Osetii Eduard Kokojty. Jego zdaniem była to prowokacja, w której brał udział również prezydent RP. – Przywykliśmy do tego, że prowokacje przeciwko nam organizuje Gruzja – mówił Kokoty – jednak, jak to pokazały dzisiejsze wydarzenia, w prowokacji uczestniczy także głowa jednego z państw europejskich. Eduard Kokojty radzi też Unii Europejskiej, aby „dobrze przemyślała, czy warto jest przyjaźnić się z takimi krajami, jak Gruzja czy Polska, które nieustannie starają się prowokować Rosję i destabilizować sytuację w regionie.” Jego zdaniem, prowokacja ta miała na celu zerwanie porozumienia Sarkozy-Miediwediew, co „nie powinno pozostać bez reakcji ze strony wspólnoty europejskiej”.
O możliwości prowokacji mówi też dla agencji RIA Nowosti anonimowy informator rosyjskich służb specjalnych. – Saakaszwili się powtarza – twierdzi, podając kilka przykładów podobnych wydarzeń z ostatnich miesięcy. Jak twierdzi, podczas wizyty w Gori „ten pan uciekał od nieistniejącego ataku lotniczego, a jego ochrona i dziennikarze nie mogli zrozumieć, co się dzieje z prezydentem Gruzji”. Jego zdaniem, „można już się przyzwyczaić do źle przemyślanych prowokacji ze strony Tbilisi, choć z biegiem czasu może wymyślą coś nowego”.
Motywów ewentualnej prowokacji ze strony prezydenta Gruzji można też upatrywać w sytuacji wewnętrznej tego kraju. Zaledwie 16 dni przed omawianym tu incydentem odbyła się w Tbilisi masowa demonstracja zorganizowana w rocznicę brutalnie spacyfikowanej demonstracji sprzed roku. I tę manifestację Saakaszwili nakazał rozpędzić, a następnie wprowadził stan wyjątkowy. Podobne poczynania nie zyskały mu uznania nawet ze strony takich zaprzyjaźnionych sojuszników, jak Valdas Adamkus. Coraz bardziej aktywna i zdeterminowana staje się opozycja. W dniu incydentu odbył się zjazd założycielski nowej partii Ruch Demokratyczny – Jedna Gruzja, kierowanej przez byłą przewodniczącą parlamentu Nino Budżanadze, uważaną przez ekspertów za przyszłego prezydenta Gruzji. Partia domaga się wcześniejszych wyborów, pozwalających na odsunięcie od władzy Saakaszwilego i jego ekipy. Z podobnymi postulatami występują też inne ugrupowania opozycyjne, deklarując równocześnie chęć zacieśnienia współpracy. Saakaszwili obwiniany jest o sfałszowanie wyborów, rozpętanie konfliktu z Rosją wraz z jego następstwami, prześladowanie opozycyjnych mediów, więzienie przeciwników politycznych. Prezydentowi Gruzji mogło zależeć na odwróceniu uwagi od tych problemów, od jego krytyki oraz na poprawieniu swojego wizerunku jako bohatera narażonego na ostrzał ze strony nieprzyjaznej mu Rosji.
Wątpliwe argumenty Tbilisi
Oskarżenia o prowokację jednoznacznie odrzuca zarówno Rosja, jak i Południowa Osetia. Nie stanowi to, oczywiście, żadnego dowodu, daje jednak pole do analiz tego, co Rosja mogłaby w wyniku takiej ewentualnej prowokacji osiągnąć i czy mogłaby przeprowadzić ją w takiej właśnie postaci. Gdyby Moskwa chciała zademonstrować swoją siłę, uczyniłaby to w sposób otwarty, wysyłając na miejsce zdarzenia umundurowaną jednostkę wojskową. Żołnierze ci nie musieliby wcale strzelać, wystarczyłaby sama ich obecność. Z punktu widzenia rosyjskich interesów pokątne straszenie bądź co bądź prezydentów byłoby działaniem całkowicie pozbawionym sensu. W ten sposób nie postępuje żadne poważne państwo, które nie chce sobie zrazić przyszłych partnerów do rozmów. Pamiętajmy, że Moskwa szykuje się nie tylko do negocjacji z Unią, lecz także ma zamiar już w grudniu omawiać ze stroną amerykańską kwestię tarczy antyrakietowej. Kto w takiej sytuacji decyduje się na bezsensowną prowokację?
Przeciwko rosyjskiej prowokacji przemawiają też inne fakty. Według oficjalnej wersji, trasa przejazdu prezydentów została zmieniona w ostatniej chwili i utrzymana w całkowitej tajemnicy. Skąd zatem Rosja mogła wiedzieć, gdzie i kiedy pojawi się konwój prezydencki? Chyba że ktoś z osób jadących w konwoju poinformował o tym przez komórkę rosyjskie służby za pomocą mocno zakamuflowanego szyfru. O nagłej zmianie trasy świadczy też gwałtowne przemieszczenie się pojazdu z dziennikarzami z ostatniego na pierwsze miejsce w kolumnie. Przemieszczenie to nastąpiło w pośpiechu, z prędkością ponad 100 kilometrów na godzinę na krętych górskich ścieżkach. Komuś widocznie zależało na tym, aby dziennikarze znaleźli się możliwie najbliżej miejsca zdarzenia. Warto też zauważyć, że strzelanina miała miejsce podczas postoju przy punkcie kontrolnym na granicy Gruzji z Południową Osetią. Incydent w trakcie postoju staje się bardziej widoczny – również medialnie. Trudno natomiast przypuszczać, aby jakieś specjalne bojówki warowały przy tym właśnie punkcie, mając nadzieję na postrzelanie sobie w obecności wychodzących z samochodu prezydentów. Podejmując decyzję o udaniu się na graniczny punkt kontrolny, gruzińscy decydenci doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że nie zostaną wpuszczeni na teren Południowej Osetii, a cała kolumna prezydencka zostanie skierowana z powrotem w kierunku Gruzji. Upublicznienie tego faktu ośmieszyłoby jeszcze bardziej obydwu prezydentów. Znakomitym natomiast uzasadnieniem dla odwrotu był incydent strzelecki.
Wątpliwości budzi też natychmiastowa reakcja panów Saakaszwilego i Kaczyńskiego, którzy z kolei nie mieli wątpliwości co do tego, że zostali postraszeni przez Rosjan. Lech Kaczyński poznał ich po okrzykach, co wystarczyło mu, aby oskarżyć Rosję o łamanie porozumienia pokojowego. Świadczyć o tym miały – jak stwierdziła pani Gosiewska z Kancelarii Prezydenta – strzały oddane z terytorium Osetii. To z kolei miało być dowodem na to, że wojska rosyjskie znajdują się tam, skąd powinny były zostać wycofane. Tymczasem punkt 5 porozumienia wyraźnie mówi o tym, że do czasu ustanowienia tzw. międzynarodowego mechanizmu rosyjskie siły pokojowe „będą podejmować dodatkowe środki bezpieczeństwa”. Skoro tak, to mają one prawo znajdować się na całym terytorium Południowej Osetii. Trudno bowiem ponosić odpowiedzialność za utrzymanie pokoju w konfliktowym rejonie bez militarnej tam obecności. Chcąc dogryźć Moskwie, szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego, Władysław Stasiak oświadczył, iż to właśnie Rosja jest odpowiedzialna za utrzymanie pokoju w tej strefie. Uznał zatem – zapewne nieświadomie – że wojska rosyjskie mogą legalnie przebywać w Osetii, obalając tym samym argumentację swego szefa i jego gruzińskiego kolegi.
Oprócz Władysława Stasiaka w programach telewizyjnych głos zabierali również inni liczni komentatorzy. Większość z nich przychylała się do oficjalnego gruzińsko-polskiego punktu widzenia, prześcigając się niekiedy w wiernopoddańczej argumentacji. Wszystkich chyba jednak pobił na głowę Michał Orzechowski, z bliżej nieznanego Komitetu World Solidarity, twierdząc, iż musi być śledztwo, to skandal międzynarodowy i… jest to wypowiedzenie wojny Polsce. Widać tu wyraźnie, że niektórzy nie rozumieją, co znaczy światowa solidarność, którą mają w nazwie swej własnej organizacji. Co gorsza, realiów świata nie potrafią zrozumieć nie tylko niedzielni komentatorzy, lecz także niektórzy politycy.
Portal Spraw Zagranicznych pełni rolę platformy swobodnej wymiany opinii - powyższy artykuł wyraża jedynie prywatne poglądy autora.
Artykuł ukazał się pierwotnie w "Trybunie Robotniczej" Przedruk za zgodą redakcji.