Monika Paulina Żukowska: Dwa powody do zadowolenia
Wbrew temu, co pisze się na temat polskich nominacji do Europejskiej Służby Działań Zewnętrznych, powierzenie Polakom placówek w Jordanii i Korei Pd. można uznać za dobry znak.
Europejska Służba Działań Zewnętrznych (ESDZ) jest jednym z tematów budzących najwięcej emocji w kontekście nowej polityki zagranicznej Unii Europejskiej. W budowie nowej dyplomacji unijnej państwa przyjęte do UE po 2004 r. widzą szanse na zniwelowanie dysproporcji, jaka narosła w funkcjonujących dotychczas służbach zewnętrznych UE. Jak podaje raport Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, spośród 115 ambasadorów reprezentujących UE na świecie znalazło się jedynie dwóch dyplomatów z nowych państw członkowskich – przy czym pięć państw założycielskich obsadzało aż 66 stanowisk. Dyplomacja tworzona przez Catherine Ashton ma odwrócić ten trend.
I tak, z pierwszej transzy stanowisk kierowniczych placówek UE polscy dyplomaci oddelegowani zostali do Jordanii i Korei Pd. Dla każdego, kto śledzi na bieżąco międzynarodowe poczynania Brukseli, będzie to dobry znak. Powierzono nam bowiem dwie stolice istotne z punktu widzenia globalnych interesów UE. Dla Unii Europejskiej, walczącej o pozycję wpływowego gracza w globalnej polityce, Amman i Seul są ważnymi punktami na mapie świata. Po pierwsze, brak wyraźnego zaangażowania wraz z fiaskiem podejmowanych dotąd wobec konfliktu arabsko-palestyńskiego były solą w oku Brukseli, podkopując jej pozycję w basenie Morza Śródziemnego. Wraz ze stworzeniem własnej dyplomacji, UE musi skończyć z pozostawianiem tak ważnych stref konfliktu tak blisko swoich granic (w szczególności w kontekście tureckich aspiracji integracyjnych) innym graczom, tradycyjnie obecnym w regionie, jak USA i Rosja. Po drugie, Unia aspiruje do odgrywania znaczącej roli w tworzeniu i realizacji reżimów ograniczających produkcję i rozprzestrzenianie broni masowego rażenia. W tym kontekście znacznie wzrasta pozycja dynamicznie rozwijającej się gospodarczo Korei Pd,. uznanej w ubiegłym tygodniu przez szefową unijnej dyplomacji za jeden z sześciu nowych obszarów o strategicznym znaczeniu dla ugrupowania. UE liczy na podniesienie swojej rangi w Azji Wschodniej poprzez udział w negocjacjach rozbrojeniowych między państwami koreańskimi. Sprawne funkcjonowanie placówek w Jordanii i Korei Pd. jest zatem istotne dla realizacji ważnych interesów Unii.
Podstawową zasadą dobrej dyplomacji jest dyskrecja. Zasada ta sprawdza się jak dotąd w przypadku polskiej walki o wpływ na kształt przyszłej unijnej dyplomacji. Pierwsze nominacje pokazują, jak istotnym czynnikiem w drodze do ważnych placówek jest kombinacja starannego doboru kandydatów oraz umiejętnego lobbingu. Oboje nominowani są doświadczonymi dyplomatami, wyspecjalizowanymi w kierunkach polityki wobec krajów im powierzonych. Tajemnicą poliszynela stało się przekonywanie Ashton do odpowiednich kandydatur za pomocą SMSów, przy czym zauważyć należy powściągliwość, z jaką Warszawa wypowiada się na temat przyszłego udziału Polaków w ESDZ. W Brukseli coraz częściej mówi się o Polaku jako jednym z trzech najważniejszych urzędników przy samej szefowej (wymieniani są tu od lat związany z polską polityką europejską Mikołaj Dowgielewicz oraz Maciej Popowski, szef gabinetu Jerzego Buzka w Parlamencie Europejskim). Ponadto, polscy specjaliści biorą udział w technicznym przygotowywaniu mechanizmów ESDZ – nad protokołami bezpieczeństwa Służby pracował zespół pod kierunkiem polskiego oficera wywiadu.
To korzystny trend w kontekście przyszłych wakatów w unijnej służbie zagranicznej, w tym obsadzanego już na przełomie września i października stanowiska w Mińsku. Byłaby to placówka ważna, choć i bardzo trudna – atutem Warszawy może okazać się prowadzona na poziomie bilateralnym, jak również inicjowana na płaszczyźnie unijnej polityka stopniowego odprężenia. Sprawa ambasad w Moskwie i Kijowie jest dla Polski o tyle prestiżowa, co niepewna. Mało prawdopodobne jest, by Bruksela do Rosji – swego kluczowego partnera – zdecydowała się wysłać dyplomatę z któregokolwiek z państw dawnego bloku wschodniego. Z kolei przeszkodą na drodze Polaka na Ukrainę może, paradoksalnie, okazać się jednoznaczne poparcie, jakie Polska udziela wobec europejskich aspiracji Kijowa. Wciągnięcie w projekt Europejskiej Polityki Sąsiedztwa oraz niedawne wpisanie Ukrainy na listę strategicznych krajów partnerskich to jednoznaczne sygnały sugerujące, że na członkostwo w UE przyjdzie jeszcze Ukraińcom poczekać. Ponadto, Polska wciąż postrzegana jest w pewnym stopniu przez pryzmat antyrosyjskich postaw minionych rządów – nie byłoby więc dziwnym, gdyby dla świętego spokoju brytyjska szefowa unijnej dyplomacji postawiła na przedstawiciela kraju o bardziej koncyliacyjnej polityce wschodniej (dobrym kandydatem wydawać się tu może szwedzki dyplomata, jako przedstawiciel państwa zaangażowanego we wspólną politykę wschodnią, jednak prezentującego bardziej zachowawczą linię).
Podstawowe pytanie brzmi zatem: czy warto walczyć o Wschód już w pierwszym rozdaniu? W służbach dyplomatycznych całego świata obowiązuje mechanizm rotacji. Być może bardziej korzystne byłoby z punktu widzenia Polski obsadzenie ważnych, jednak mniej kontrowersyjnych placówek (jak np. stanowisko przy ONZ, o którym mówi się, że jest jednym z pewniaków dla Warszawy), by o upragnione stolice postarać się w następnej turze, dysponując silnym argumentem, jakim niewątpliwie byłoby doświadczenie nabyte przez dyplomatów znad Wisły. Czy nie lepiej, zamiast walczyć o stracone pozycje i przegrać wszystko, postarać się o mniej eksponowane, acz znaczące stanowiska? Jak pokazały polskie doświadczenia z obsadzaniem wysokich stanowisk w organizacjach międzynarodowych w ciągu ostatnich kilku lat, nie warto stawiać wszystkiego na jedną kartę. Warto natomiast pamiętać, że nawet rezygnację z dawniej obranego celu można przekuć w korzystne rozwiązanie. Negocjujmy zatem. Byle z głową.