Tomasz Tarasiuk: Czas wziąć się do pracy
- Tomasz Tarasiuk
Nie tak dawno jeszcze byliśmy liderem i wzorem dla wielu państw. Dumni z demokratycznych przemian, z szybkiego wyjścia spod rosyjskiej kurateli, chętnie słuchaliśmy oklasków zachodnich polityków i jęków zachwytu sąsiadów, którzy nie potrafili sprostać tempu przemian narzuconemu przez Polskę. Szybko też przyjęliśmy rolę i miano tygrysa Europy Środkowej. Niesieni na falach sukcesu, odbieraliśmy pochwały i deklaracje poparcia od coraz to mocniejszych sojuszników. Wreszcie przyszedł czas na akcesję do elitarnych kręgów: najpierw do NATO, a następnie do Unii Europejskiej.
Jednak po wielkiej majowej fecie 2004 roku przyszedł czas na jeszcze większego kaca. Polska jako prymus, który do niedawna brylował na światowych salonach, wylądowała ostatnio w oślej ławce.
Co w tym czasie się stało? Jak mogliśmy tak szybko upaść?
Upojenie sukcesem
Wszystkie wyżej wymienione sukcesy sprowadzają się do wspólnego mianownika jakim była spójna polityka zagraniczna, realizowana ponad partyjnymi podziałami i połączona z jasnym określeniem nadrzędnego interesu państwowego. Takie działania określamy racją stanu. Wspólne poczucie misji i celu pchało nas do przodu, bez względu na polityczne spory, słabe rządy i upadające koalicje.
Polska racja stanu przedstawiała się jasno i klarownie: odzyskanie pełnej suwerenności po wyrwaniu się spod sowieckiej kurateli, następnie wstąpienie do struktur Sojuszu Północnoatlantyckiego i Unii Europejskiej. Cele zrealizowano nad wyraz szybko i sprawnie, a głosy krytyki zaginęły w szumie ogólnej euforii i poczucia dobrze spełnionej misji.
Gdy opadły już emocje i gdy zachodni świat przestał zachwycać się już "polskim fenomenem" a sąsiedzi zaczęli nam deptać po piętach należało ponownie "zakasać rękawy" i od nowa nakreślić cele, jakimi powinniśmy się kierować w nowej rzeczywistości międzynarodowej. Jednak w atmosferze wewnętrznych skandali i kolejnych afer korupcyjnych rządząca ekipa (wtedy jeszcze SLD) nie była już w stanie sformułować takiej polityki. Po wyborach parlamentarnych w 2005 rola ta przypadła nowemu rządowi, tym razem prawicowemu Prawu i Sprawiedliwości.
Koniec polityki na kolanach
W swoim expose premier Jarosław Kaczyński poświęcił polskiej polityce zagranicznej niewiele miejsca, szafując jedynie hasłami o obronie suwerenności, czy budowaniu bezpieczeństwa energetycznego.
Substytutem tego stało się całkowite skoncentrowanie uwagi na polityce wewnętrznej: rozliczeniach z przeszłością, deubekizacji, straszeniu "teczkami" i rozprawieniu się z łże-elitami. Gdy wreszcie zdano sobie sprawę, że gra na światowej scenie politycznej zaczyna rozgrywać się z pominięciem Polski chaotycznie zaczęto wypracowywać jakiekolwiek stanowisko. To musiało źle się skończyć.
Roku 2006 rządząca ekipa z pewnością nie może zaliczyć do udanych. W tym czasie nasze stosunki z Niemcami przybrały miano "nowej zimnej wojny", kryzys polsko-rosyjski tylko się pogłębiał, a w Unii Europejskiej zyskaliśmy miano państwa niechętnego jakimkolwiek kompromisom.
Szybko też okazało się jak bardzo brak celu i jasnej polityki potrafi wprowadzić chaos: koalicja rządząca w dalszym ciągu nie potrafi wypracować jednomyślnego stanowiska dotyczącego skutecznego prowadzenia polityki zagranicznej, polscy eurodeputowani często zajmują się „czarnym PR” rządzącej ekipy, a opozycja widząc całą tą niemoc próbuje sama wypracować alternatywne stanowiska. Efektem tego są tak kuriozalne sytuacje, gdy premier zmuszony jest prostować wypowiedzi swoich ministrów. Dowodem tego jest ostatnia wizyta Andrzeja Leppera w Moskwie, gdzie podczas spotkania z wiceszefem rosyjskiej Rady Federacji Aleksandrem Torszynem zapowiedział, że Samoobrona będzie domagała się referendum w sprawie amerykańskiej tarczy antyrakietowej. Decyzja ta, nie była wcześniej konsultowana z premierem.
Nie mamy też wypracowanej spójnej polityki zagranicznej, ani wobec Stanów Zjednoczonych, ani wobec państw Europy, nie mówiąc już o tak trudnej kwestii jaką jest polityka wobec Rosji. Świadczy o tym próba prowadzenia polityki siłowej, pełnej wrogich gestów, takich jak weto na rozpoczęcie rosyjsko-unijnych rokowań o nowym porozumieniu partnerskim, czy traktowanie projektu amerykańskiej tarczy antyrakietowej jako możliwość zrobienia na złość niewygodnemu sąsiadowi.
Dodatkowo szokuje brak profesjonalizmu, ze strony osób odpowiedzialnych za politykę zagraniczną. Zarówno ministrowie odpowiedzialni za jej prowadzenie, jak i sami bracia Kaczyńscy wyraźnie stronią od politycznych, światowych salonów. Nieobecność w takich miejscach jak Davos, czy ostatni szczyt w Monachium stanowią poważny błąd w kwestii polityki zagranicznej. Bo jak mówi stare powiedzenie, nieobecni nigdy nie mają racji.
Odnaleźć się w nowej rzeczywistości
Znajdujemy się w trudnym momencie. Wyraźnie nie nadążamy za tempem zmian w globalnej polityce. Bracia Kaczyńscy, wydają się nie znać słów takich jak kompromis, ustępstwa, czy wspólna polityka.
Unosząc się honorem skupiają się na incydentach takich jak krytyczne artykuły w "Tageszeitung". Z drugiej strony nie potrafiąc dostrzec gestów przyjaźni ze strony Angeli Merkel. Szczycimy się mianem pierwszorzędnego sojusznika Stanów Zjednoczonych, jednak póki co nie potrafimy zbić na tym kapitału politycznego. Mając w ręku tak mocne karty przetargowe, jakimi z pewnością jest obecność naszych żołnierzy w Iraku i od niedawna w Afganistanie powinniśmy mocniej akcentować swoje stanowisko, choćby w kwestii sławnych już wiz. Na drugim biegunie znajduje się Unia Europejska - tutaj z kolei z jakąś dziwną zaciętością potrafimy walczyć do upadłego w każdej kwestii. Nieufność, duma granicząca z bufonadą biorą górę nad zdrowym rozsądkiem i ideą zjednoczonej Europy.
Czas dobrych prognoz powoli przecieka nam przez palce. Ciarki przechodzą po plecach na myśl o przyszłorocznych wyborach prezydenckich w Rosji. Wkrótce, kontynuując politykę "dumy i uprzedzenia" możemy obudzić się w sytuacji, gdy nasi dawni sojusznicy będą nas ignorować, chcąc w ten sposób ułożyć sobie dobre stosunki z przyszłym prezydentem Rosji.
Zagrać na kilku fortepianach
Co zrobić, aby nie dopuścić do takiej sytuacji?
Z pewnością należy jak najszybciej wypracować spójne, konsekwentnie realizowane i co najważniejsze ponadpartyjne stanowisko wobec polskiej polityki zagranicznej. Czas odpowiedzieć sobie na pytania: Jakie są nasze nadrzędne cele? Jakimi środkami zamierzamy je osiągnąć? Do jakich ustępstw jesteśmy zdolni? Pytania te dotyczą zarówno Unii Europejskiej, Stanów Zjednoczonych, Rosji, Ukrainy jak i wielu innych państw. Odpowiedzi powinny być z pewnością dowodem odpowiedzialności i dojrzałości rządzącego obozu.
Może przyszedł już czas aby uwierzyć, że Niemcy stały się naszym partnerem, a nie fałszywym przyjacielem, który tylko czeka aby wbić nóż w plecy? Może przyszedł wreszcie czas zaufać naszym zachodnim sąsiadom i zacząć traktować ich jako partnera i sojusznika w Unii Europejskiej?
Może czas przestać tylko tupać nogą w kwestii polityki wobec Rosji i dostrzec jej ekonomiczny potencjał i jakże chłonny rynek?
Na pewno pytania te należą do trudnych i nieraz wymagać będą od nas zajęcia ambiwalentnej postawy (szczególnie w kwestii rosyjskiej). Jednak tak wygląda dzisiejsza polityka zagraniczna wielu państw i czas najwyższy zdać sobie sprawę z jej skuteczności. Należy też w końcu zerwać z mitem pieniacza europejskiej sceny politycznej i przeistoczyć się w partnera, zdolnego do kompromisów.
Jednak wydaje się, że braciom Kaczyńskim, przyzwyczajonym do prowadzenia polityki w oparciu nie o cele, a o szukanie i zwalczanie domniemanych wrogów trudno będzie się odnaleźć w takiej roli.