The Lone Survivor
Czasy się zmieniają, a wraz z nimi zmieniają się teatry działań wojennych, co szybko znajduje odbicie w kinie. Największą popularnością wśród filmowców zajmujących się tematyką wojenną cieszyły się II wojna światowa i wojna w Wietnamie. Nie brak dotyczących tamtych wydarzeń klasyków, które na stałe zdobyły serca widzów. Stosunkowo niedawne wydarzenia, takie jak wojny w Afganistanie i Iraku, w które zaangażowały się Stany Zjednoczone, były niejako gwarancją, że wkrótce normandzkie plaże i wietnamska dżungla zostaną zastąpione przez pustynie Iraku i góry Afganistanu. Właśnie te ostatnie są tłem akcji filmu „The Lone Surviovor”, opowiadającego o losach czwórki żołnierzy sił specjalnych USA, wysłanych na niebezpieczną misję, która z czasem zaczyna przebiegać całkowicie niezgodnie z planem. Ale po kolei…
Reżyser Peter Berg bardzo sprawnie wprowadza nas w bieg wydarzeń. Głównych bohaterów poznajemy niedługo przed rozpoczęciem akcji filmu, kiedy jeszcze nieświadomi tego, co zgotował im los, pełni optymizmu, oddają się żołnierskim rozrywkom. Ich dobry humor, tak typowy dla Amerykanów, udziela się natychmiast widzowi, który bardzo szybko obdarza ich sympatią. Z czasem jednak napięcie rośnie. Przychodzi rozkaz wyruszenia na nową misję. Po odprawie optymistyczny nastrój jeszcze trochę się utrzyma, ale do czasu… Wkrótce Marcus (Mark Wahlberg), Michael (Taylor Kitsch), Danny (Emile Hirsch) oraz Matt (Ben Foster) zmuszeni są stawić czoła wielokrotnie liczniejszym siłom wroga. Walkę, którą stoczą, można chyba uznać za jedną z najbardziej dramatycznych w historii wojennego kina i chyba też za jedną z najpiękniejszych.
„The Lone Survivor” to film o bohaterstwie i braterstwie towarzyszy broni, ale także o międzyludzkiej solidarności, która potrafi być silniejsza niż wszystko inne w obliczu zła. Nie opowiada jednak o niczym więcej. I to w zupełności wystarczy, aby nas zauroczył. Znajdzie się z pewnością krytyk, który zarzuci filmowi gloryfikację mitu „amerykańskich chłopców” i to, że jest ckliwy, a główni bohaterowie zbyt uduchowieni, zbyt wrażliwi i po prostu zbyt dobrzy jak na „specjalsów”… Wszystko to będzie prawdą, ale prawem reżysera była też taka, a nie inna wizja swoich walczących rodaków. Jest to zresztą wizja zupełnie zrozumiała, bo przecież każda nacja ma tendencję do przedstawiania swoich żołnierzy w jak najlepszym świetle. Można więc albo zaakceptować poetykę zaserwowaną nam przez Berga, albo ją w całości odrzucić. Gdy skłonimy się ku tej pierwszej opcji z pewnością nie umkną naszej uwadze świetne sceny walki, wiarygodny dramatyzm oraz wspomniane już piękno braterstwa broni i czysto ludzkiej postawy.
„The Lone Survivor” można śmiało polecić każdemu spragnionemu dobrego, męskiego kina. Jeżeli tylko zaakceptuje się podejście Berga do tematu, z pewnością czasu poświęconego na oglądanie nie uzna się za zmarnowany. Nie byle jaką gratką będzie też fakt, iż historia opowiedziana w filmie wydarzyła się naprawdę…