Dobra fryzura kluczem do Białego Domu?
John Edwards walczący o nominację Demokratów w zbliżających się wyborach prezydenckich, do wydatków na swą kampanię wyborczą dołączył koszt usług fryzjerskich. Jego doradcy starają się jednak bagatelizować sprawę, twierdząc że sztab kampanii zapłacił 800 dolarowy rachunek przez pomyłkę.
Nikt w USA nie ma wątpliwości, że kampania prezydencka to kosztowne przedsięwzięcie, lecz nawet mimo tego sponsorzy mogą zostać czasem zaskoczeni przez swych kandydatów. Tak mogło być niewątpliwie w przypadku Johna Edwardsa, który do wydatków na swą kampanię wyborczą dołączył koszt usług fryzjerskich. Dwukrotna wizyta w salonie ekskluzywnego stylisty z Beverly Hills - Josepha Torrenueva’y – kosztowała jego fundusz wyborczy łącznie 800 dolarów.
Torrenueva unika komentarzy, lecz przyznaje że typowa wizyta w jego salonie kosztuje zwykle zaledwie 175 dolarów.
Smaczku całej sprawie dodaje fakt, że Edwards stara się kreować wizerunek kandydata klasy pracującej, reprezentanta gorzej zarabiających i ciężko pracujących Amerykanów. W swych wystąpieniach podnosi zwłaszcza problem pogłębiającego się w USA rozwarstwienia majątkowego.
Rzecznik prasowy Edwardsa Eric Schulz starał się więc zatrzeć złe wrażenie, tłumacząc że salon Torrenueva’y wysłał rachunek do sztabu kampanii, a jego pracownicy przez pomyłkę opłacili go zamiast przekazać kandydatowi by rozliczył się z własnej kieszeni.
Przewrażliwienie Johna Edwardsa na punkcie swej urody, a zwłaszcza fryzury, jest od dawna przedmiotem kpin. Gdy w 2004 roku Edwards ubiegał się o stanowisko wiceprezydenta USA u boku Johna Kerrego, Republikanie ochrzcili go złośliwym przydomkiem „Breck Girl”. Było to aluzją do modelek reklamujących popularny swego czasu w USA szampon do włosów.
Z kolei w trakcie obecnej kampanii Edwards został przyłapany przez kamerę jak przed wywiadem telewizyjnym przez ponad dwie minuty układał swoją fryzurę. Nagranie z dołączoną jako podkład piosenką „I Feel Pretty” robi obecnie furorę na serwisie You Toube.
Na podstawie:
www.nytimes.com