Joanna Dziuba: Gruziński egzamin z demokracji
Sobota stanie się najważniejszym dniem dla Gruzinów, a może nawet zaważyć na sytuacji w całym regionie Południowego Kaukazu. Wszystko za sprawą przyspieszonych wyborów prezydenckich, które odbędą się tego dnia.
Przyczyny
Decyzja o zorganizowaniu prezydenckich wyborów 5 stycznia 2008 r. była reakcją na falę protestów opozycji w listopadzie zeszłego roku zakończoną ogłoszeniem stanu wyjątkowego (7.11). Początkowo przeciwnicy prezydenta Saakaszwiliego domagali się przede wszystkim zmiany terminu wyborów parlamentarnych na wiosnę 2008 roku (zgodnie z konstytucją parlament jest wybierany na czteroletnia kadencję; obecna kadencja rozpoczęła się w marcu 2004 r.). Niechęć prezydenta do podjęcia rozmów z opozycją spowodował zaostrzenie protestów oraz rozpoczęcie głodówki przez część z protestujących. Wcześniejsze postulaty straciły na znaczeniu na rzecz odwołania głowy państwa oraz zastąpienia systemu prezydenckiego parlamentarnym.
Saakaszwili, ogłaszając decyzję o zorganizowaniu przyspieszonych wyborów, liczył przede wszystkim na udowodnienie nie tylko opozycji i społeczności międzynarodowej, ale także sobie, iż nadal cieszy się wysokim poparciem. Podczas ostatnich wyborów w styczniu 2004 roku, które odbyły się na skutek obalenia Eduarda Szewardnadze podczas Rewolucji Róż (listopad 2003 roku), polityk ten uzyskał aż 96 proc. głosów.
Zgodnie z prawem gruzińskim, urzędujący prezydent chcący ubiegać się o reelekcję, musi zrezygnować ze stanowiska nie później niż na 40 dni przed wyborami. Ma to na celu przede wszystkim zapewnienie uczciwej kampanii wyborczej oraz równych szans wszystkim kandydatom. Chociaż Saakaszwili został zastąpiony przez przewodniczącą parlamentu 25 listopada, to już przed tą datą podejmowano działania promujące lidera Rewolucji Róż. Zauważalne jest nasilenie spotkań z różnymi grupami zawodowymi czy wizyt w poszczególnych regionach kraju. W późniejszym okresie także administracja państwowa wielokrotnie podkreślała zasługi byłego prezydenta na rzecz polepszenia sytuacji bytowej obywateli oraz skierowania państwa na Zachód.
KandydaciPodczas kampanii wyborczej zgłoszono siedmiu kandydatów, co biorąc pod uwagę gruzińską scenę polityczną, nie jest małą liczbą. Oczywiście mającym największe szanse pretendentem do fotela prezydenckiego jest Michaił Saakaszwili (nr 5 na liście), lider Rewolucji Róż i założyciel Ruchu Narodowego mającego większość w obecnym parlamencie. Jako kolejny w sondażach pojawia się popierany przez związek dziewięciu partii opozycyjnych Lewan Gaczecziladze (nr 1), jeden z przywódców ostatnich protestów oraz inicjator strajku głodowego pod siedzibą parlamentu. Następny, budzący najwięcej kontrowersji to Arkadi (Badri) Patarkacyszwili, szef koncernu medialnego, jeden z najbogatszych biznesmenów w Gruzji, pozostający kandydatem niezależnym. Dawit Gamkrelidze (nr 3) – lider Partii Nowej Prawicy oraz Szalwa Natelaszwili (nr 4) – Partia Pracy, od dawna obecni na gruzińskiej scenie politycznej, raczej nie mogą liczyć na znaczne poparcie. Podobnym, a nawet mniejszym, gdyż mieszczącym się w granicach błędu statystycznego, cieszy się Giorgi Maisaszwili, biznesmen od wielu lat mieszkający w Stanach Zjednoczonych, reprezentujący Partię Przyszłości. Jedyna kobieta w wyścigu politycznym – Irina Sariszwili - popierana przez Patrię Nadziei także nie może liczyć na wiele głosów, tracąc część poparcia m.in. na skutek wielokrotnych zmian partii na przestrzeni ostatnich kilku lat.
Siedem kandydatur – dwa poglądy
Podczas kampanii dominowały dwa nurty. Po pierwsze należy wyróżnić zdecydowane stanowisko byłego prezydenta, który starał się kreować na jedynego gwaranta prozachodniej polityki zagranicznej, członkostwa w NATO oraz w dalszej perspektywie, Unii Europejskiej. Starając się zatrzeć wrażenie sprawowania autorytarnych rządów (wywołanego m.in. siłową reakcją na listopadowe protesty w Tbilisi) oraz podkreślając demokratyczny charakter swoich rządów (poddany w wątpliwość nawet przez amerykańskich obserwatorów, którzy od 2003 roku znacznie wspierali jego partię – Ruch Narodowy), Saakaszwili od momentu ogłoszenia wyborów podkreślał znaczenie obecności misji obserwacyjnych 5 stycznia. Jednym z podstawowych elementów jego retoryki wyborczej stała się także kwestia zjednoczenia państwa (Gruzja od początku lat 90-tych boryka się z problemem separatyzmu). Podał nawet datę – 2009 rok – jako moment przejęcia władzy w Abchazji przez Tbilisi.
Inni kandydaci przede wszystkim koncentrowali się na podkreślaniu swojej opozycyjności względem Saakaszwiliego, oskarżając go o autorytarne rządy oraz liczne nadużycia władzy za czasów prezydentury. Szczególnie popierany przez koalicję dziewięciu partii, Gaczecziladze zaznaczał, iż po wygraniu wyborów doprowadzi do zniesienia instytucji prezydenta. Pozostali, choć w czasie listopadowych protestów również nie szczędzili słów krytyki pod adresem takiego systemu, podczas samej kampanii mniej konkretnie przedstawiali swoje stanowisko w tej sprawie. Nikt, poza Iriną Sariszwili apelującą o zachowanie neutralności, nie negował znaczenia członkostwa w Pakcie Północnoatlantyckim. Jednak ci politycy, w przeciwieństwie do byłego prezydenta, nie przedstawiali siebie jako gwarantów członkostwa, bardziej jako demokratycznych reformatorów.
„Medialny” wymiar kampanii
Jednym z podstawowych zarzutów stawianych władzom była kwestia dostępu do mediów przez poszczególnych kandydatów. Jak stwierdzają opublikowane w grudniu raporty Transparency International Georgia, najwięcej czasu antenowego było przeznaczone dla Michaiła Saakaszwiliego. O nim też media mówiły głównie pozytywnie, rzadziej neutralnie – negatywnych wypowiedzi prawie nie odnotowano. Wprawdzie o pozostałych kandydatach nie wypowiadano się jedynie w pejoratywnym kontekście, to proporcje ocen działalności tych polityków są zdecydowanie inne. Ponadto procentowo ich obecność w środkach masowego przekazu była zdecydowanie mniejsza. Na kolejnych pozycjach pod względem obecności w mediach jawią się Gaczecziladze i Patarkacyszwili, co bezpośrednio ma także przełożenie na wynik poparcia dla poszczególnych kandydatów w sondażach przedwyborczych.
Dostęp do informacji na temat każdego z polityków ubiegających się o fotel prezydenta miała umożliwić planowana na koniec grudnia debata, emitowana na żywo przez najważniejsze stacje telewizyjne kraju. Opozycyjni kandydaci uzależnili swój udział w tym przedsięwzięciu od obecności Michaiła Saakaszwiliego. Jedynie Gia Maisaszwili stwierdził, iż zmierzy się z każdym pretendentem.
Choć bezpośrednie spotkania kandydatów nie doszły do skutku, udało się zorganizować konfrontacje pomiędzy szefami sztabów. Nie spełniło to jednak oczekiwań społeczeństwa, głównie z racji niskiej wartości merytorycznej dyskusji. Późno w nocy ostatniego dnia kampanii – 3 stycznia – odbyła się „zastępcza” debata z udziałem trzech potencjalnych pierwszych dam – żon Saakaszwiliego, Natelaszwiliego i Gamkrelidzego. Pomimo zaproszenia, nie zjawiła się małżonka Lewana Gaczecziladze.
Symbolem braku pełnej wolności słowa była sprawa Imedi TV, telewizji związanej z Badrim Patarkacyszwilim, finansującym także listopadowe protesty opozycji. Stacja ta, nawet po zniesieniu stanu wyjątkowego, kiedy informacje mogły być nadawane tylko przez telewizje publiczną, na długi czas pozostawała zamknięta. Pojawiła się nawet kwestia cofnięcia jej licencji na okres całej kampanii. Głównie za sprawą apeli opinii międzynarodowej, pełniąca obowiązki prezydenta Nino Budżarnadze, zezwoliła na wznowienie nadawania. Obecnie stacja nie pracuje, tym razem na skutek decyzji zarządu związanej z posądzeniem jej założyciela i kandydata na prezydenta m.in. o organizowanie przewrotu.
Gruzińskie taśmy
Od ostatniego tygodnia 2007 roku, a dokładniej od 24 grudnia można było zaobserwować zaostrzenie kampanii wyborczej. Pierwsza „bomba” wybuchła w momencie, gdy strona rządowa upubliczniła nagrania z rozmowy pomiędzy Badrim Patarkacyszwilim a Irakliem Koluą. Opinia publiczna usłyszała m.in. jak kandydat na prezydenta opowiada o planach dokonania zamachu stanu, pozbycia się urzędnika państwowego oraz proponuje łapówkę swojemu rozmówcy. Biznesmen oczywiście zanegował znaczenie dowodowe taśm, jednak zapowiedział także wycofanie się z wyścigu.
Odpowiedzią na atak, de facto ze strony współpracowników prezydenta, był list otwarty, w którym szef jego sztabu wyborczego oskarżał Saakaszwiliego o szykanowanie opozycji (w tym doprowadzenie do śmierci jednej osoby) za pomocą służb bezpieczeństwa. Ostatniego dnia kampanii, wbrew wcześniejszemu oświadczeniu, Patarkacyszwili oficjalnie ogłosił, iż nie złoży oficjalnej prośby o wykreślenie go z listy kandydatów. Reakcją na to było złożenie rezygnacji z piastowanego stanowiska przez szefa jego sztabu wyborczego. Pozostali kandydaci nie zajęli jednolitego stanowiska w tej sprawie. W specjalnym komentarzu dla PSZ szef PR Badriego Patakarcyszwiliego, Rati Szartawa stwierdził, iż "jest to osoba, która walczy do końca", tym samym nie wycofa się na ostatniej prostej. "Udział w kampanii był wielkim wyzwaniem, którego się heroicznie podjął i wierzę, że doprowadzi to do logicznego końca." Dodał, że biznesmen nie poprze żadnego polityka w drugiej turze oraz nie gwarantuje uznania wyborów, gdyż "jak wiadomo, władze szykują się na masowe fałszowanie wyborów".
Wielka gra
Należy pamiętać, iż stawką dla Michaiła Saakaszwiliego w walce wyborczej 5 stycznia jest przede wszystkim uzyskanie potwierdzenia dla prowadzonej przez ostatnie cztery lata polityki. Dla opozycji zaś gra toczy się o niedopuszczenie do zdobycia ponad połowy głosów przez lidera Ruchu Narodowego. Jak podkreślał to m.in. cieszący się poparciem rzędu kilku procent Szalwa Natelaszwili, duża ilość kandydatów opozycyjnych gwarantuje zmniejszenie elektoratu prezydenta. Druga tura, bez względu na obecne szacunki głosów, nie kończy jeszcze definitywnie walki. Zgodnie z opublikowanymi 3 stycznia sondażami GQR Research (przeprowadzonymi na zlecenie sztabu Saakaszwiliego) średnio 30-50 proc. wyborców deklarujących poparcie dla zarówno Gaczecziladze jak i Patarkacyszwiliego w pierwszej turze, zamierza jednak zagłosować na lidera tego wyścigu.
Trudno stwierdzić, na ile połączenie wyborów z referendum wpłynie na korzyść poszczególnych kandydatów. Przypuszczalnie na oba pytania - o chęć przystąpienia kraju do NATO oraz zmianę terminu wyborów na wiosnę z jesieni 2008 roku – padnie większość pozytywnych odpowiedzi. Niewątpliwie jednak sama decyzja o ich przeprowadzeniu, choć nie mają mocy obowiązującej, zwiększyła liczbę popierających obecną władzę czy inaczej – nie zmniejszyła jej w tak znacznym stopniu.
Gruzini stoją przed ogromnym wyzwaniem, jakie niesie im trwający proces demokratyzacji. Opozycja nawołuje do nieuznawania wyników exit-polls oraz rozważa negację wyników ogłoszonych przez Państwową Komisję Wyborczą. Od kilku tygodni władze ostrzegają przed przygotowywanymi zamieszkami i planowanym przejęciem władzy w kraju przez opozycję 6 stycznia. Jedynie wolne wybory gwarantują wywalczone podczas Rewolucji Róż podążanie drogą postępu i reform państwa. Jakiekolwiek naruszenia prawa zarówno podczas ciszy wyborczej jak i w momencie ogłoszenia wyników oznaczają powrót Gruzji do statusu państwa niestabilnego oraz definitywne zaprzepaszczenie szansy na otrzymanie MAP na Szczycie NATO w kwietniu br. w Budapeszcie. Ponadto odbije się to negatywnie na atrakcyjności inwestycyjnej nie tylko w tym kraju, ale na całym Południowym Kaukazie.
Gruzja przypuszczalnie zda swój egzamin z demokracji, choć niestety jeszcze nie celująco. Jednak jeśli wybory przebiegną z poszanowaniem prawa i zostaną uznane przez obie strony, będzie to znaczne osiągnięcie dla tego kraju.