Weronika Rokicka: Powtórka z szafranowej rewolucji (komentarz)
W starciach z chińską policją na ulicach stolicy Tybetu Lhasy zginęło do tej pory 80 osób podał w niedzielę (16.03) rząd tybetański na uchodźstwie. Chińczycy mówią o zaledwie 10 ofiarach. Świat ogranicza się do apeli o spokój i opanowanie. W niedzielę 9. marca 2008 minęło 49. lat od ucieczki Dalajlamy z Tybetu. Podczas obchodów przywódca wezwał do pokojowego marszu z indyjskiej Dharamsali do ojczyzny. Tak zaczął się krwawy tydzień dla Tybetańczyków: ofiary w Lhasie, aresztowania mnichów w Indiach i Nepalu.
Porządek panuje w Lhasie
Po stłumieniu demonstracji, które zaczęły się w stolicy Tybetu w piątek (14.03), w niedziele na ulicach panuje niepokojący spokój. Źródła tybetańskie donoszą, że 70 mnichów i mniszek rozpoczęło strajk głodowy. Czy to spokój przed burzą? Dalajlama twierdzi, że tak. Jeśli Chiny nie rozpoczną dialogu, o który prosi przywódca duchowy Tybetańczyków, ludzie znów wyjdą na ulice
Władze chińskie zareagowały na protesty w sposób dobrze znany Polakom. Chińska propaganda nie zrobiła postępów przez 50 lat istnienia Chińskiej Republiki Ludowej. Według Chińczyków w zamieszkach uczestniczyli „chuligani”. Doszło do nich kiedy pro-chińskie władze „Autonomicznej Prowincji” (w Chinach oficjalnie nie używa się nazwy Tybet) wyruszyły do Pekinu rozmawiać o postępie cywilizacyjnym, jaki dokonał się w regionie w ciągu ostatnich lat. Winą za zajścia władze obarczyły Dalajlamę – „niebezpiecznego separatystę”. Komunikat prasowy brzmi: „Dalajlama i jego klika nigdy nawet na chwile nie wyrzekają się przemocy i terroru”.
Chińska propaganda nie wymaga komentarza, ale nie wróży dobrze przyszłości konfliktu. Jeśli dialog miałby zaistnieć to władze musiałyby zacząć rozmawiać z Dalajlamą.
Kto jeszcze broni praw człowieka?
Mnisi giną na ulicach walcząc o przestrzeganie praw człowieka. Skojarzenie nasuwa się od razu. Czy w Tybecie powtórzy się krwawy scenariusz z Birmy? Pół roku temu cały świat patrzył na krwawe zamieszki na ulicach Rangunu, ale reakcja była znikoma. Wszyscy traktowali Birmę jako strefę wpływów Chin. Tybet jest w jeszcze gorszej sytuacji, bo jest „wewnętrzną sprawą suwerennego państwa” jak określają problem chińskie władze.
Stany Zjednoczone grają na dwa fronty. Jako mocarstwo niosące światu kaganek demokracji i praw człowieka odznaczyły niedawno Dalajlamę złotym medalem zasługi amerykańskiego Kongresu. Jednak w sobotę, dzień po zamieszkach w Lhasie, amerykańska sekretarz stanu Condoleezza Rice ograniczyła się do wyrażenia apelu do Chin o „zachowanie powściągliwości”. Postawa USA nie dziwi. W imię dobrych stosunków z azjatyckim mocarstwem, na kilka miesięcy przed Olimpiadą z amerykańskiej listy państw najbardziej łamiących prawa człowieka zniknęły Chiny.
Jednocześnie szef Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego powiedział, że ma nadzieję na pokojowe rozwiązanie konfliktu, ale nie widzi możliwości bojkotu Igrzysk.
Widać, że chociaż przez cały świat przetaczają się demonstracje solidarności z Tybetańczykami, władze państw nie maja zamiaru „umierać za Tybet”, a tym bardziej poświęcać dobrych kontaktów gospodarczych z Chinami.
Indie – fałszywy sojusznik?
Indie były do tej pory schronieniem dla milionów Tybetańczyków. Na północy w miasteczku Dharamsala znajduje się siedziba władz tybetańskich na uchodźstwie i wielkie centrum kultury tybetańskiej. Jednak od kilku lat władze indyjskie coraz sceptyczniej odnosiły się do działalności uchodźców.
Indie mają długą tradycję konfliktów z Chinami, głównie o kształt granic. Przez wiele lat jedną z kwestii spornych był Sikkim, mała prowincja przy granicy z Tybetem, obecnie drugie po Dharamsali największe centrum buddyzmu w Indiach. W ostatnich latach w stosunkach indyjsko-chińskich na pierwszy plan wysunęła się jednak walka o wpływy ekonomiczne. Wraz ze wzrostem aspiracji mocarstwowych Indii kwestia tybetańska zeszła na drugi plan. Indie zawierając porozumienie z Chinami, w którym zobowiązywały się, że nie będą tolerować anty-chińskich wystąpień Tybetańczyków na swoim terytorium, miały nadzieję, że możliwość kultywowania kultury wystarczy uchodźcom. Przez kilka lat Indie milczały w kwestii przyszłości Tybetu, wiedząc w jak niezręcznej sytuacji międzynarodowej się znalazły dając schronienie Dalajlamie.
Od tygodnia władze indyjskie wystawione są na ciężką próbę. Muszą wybrać między politycznymi i ekonomicznymi interesami, a swoim wspaniałym wizerunkiem, jaki od prawie wieku skrzętnie budowały. Indie dialogu i niestosowania przemocy – Indie Mahatmy Gandhiego czy mocarstwo nuklearne XXI w.? Wydaje się, że mimo przyjaznych gestów wobec Tybetańczyków jednak przyjaźń z Chinami zwycięży.
„Nie chcemy niepodległości”
Te słowa wypowiedział Dalajlama podczas przemówienia dzień po stłumieniu zamieszek. Przywódca Tybetańczyków uważnie dobiera słowa. Wie, że każde słowo może być wykorzystane przeciwko niemu. Ma też świadomość, że jest jedynie „gościem” w Indiach, jak określiły tybetańskich uchodźców indyjskie władze (jakkolwiek pozytywnie można rozumieć te słowa). Pozostaje więc zwolennikiem złotego środka. Tybet nie chce niepodległości, ale poszanowania autonomii i przestrzegania praw człowieka.
Sprawa przyszłości Tybetu jest jednak otwarta. W wywiadzie dla BBC Dalajlama powiedział: „Płyną do mnie prośby z Tybetu. Nie proście, żeby demonstracje ustały. Jestem rzecznikiem narodu tybetańskiego, nie jego kontrolerem czy mistrzem. To jest ruch społeczny, więc wszystko zależy od nich. Cokolwiek zrobią, ja będę musiał działać zgodnie z ich wolą.”