Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home

Drogie cappuccino, a na kryzys pocałunki


24 maj 2010
A A A

Od 2007 roku we Włoszech bardzo szybko zaczął rosnąć dług publiczny. W 2008 roku wyniósł 105,8 proc. PKB. Źródeł należy szukać znacznie wcześniej. Problemy z zadłużeniem rozpoczęły się już w latach ’70, a Włosi nie byli przygotowani do rosnących problemów.

Wszak do tej pory ich ekonomia szła w jednym rzędzie z Niemcami czy Francją. Dosyć stabilny wzrost dochodu narodowego rekompensował dług. W momencie, gdy dochód przestał przyspieszać, a gospodarka okazała się wykazywać słabe przejawy dostosowania do nowych warunków koniunkturalnych sytuacja znacznie się pogorszyła. Włoskie społeczeństwo przyzwyczajone do aktywnej roli państwa w tworzeniu jego dobrobytu nie było skore do poświęceń. Stąd strajki, protesty i polityczna żonglerka stanowiskami. To właśnie protestujące fabryki Fiata, Trenitalia, czy przemysłu skumulowanego na północy, z którymi nie mógł sobie poradzić żaden rząd oraz niezwykle silne związki zawodowe doprowadziły do zastoju. Kiedy Niemcy i Francja się reformowały starając zrewidować założenia swojej polityki gospodarczej Włosi pogrążeni byli w wewnętrznych sporach. Zobowiązania rosły mimo, że nie było szczególnych ku temu powodów – Włosi wyszli z krótkowzrocznego założenia, że z problemami można sobie poradzić zaciągając pożyczki zagranicą, bądź u własnego społeczeństwa.
 
Europarasol

Półwysep Apeniński był bardzo przywiązany do swojej liry i od początku był sceptycznie nastawiony do wspólnej waluty. Z jednej strony Włosi wyrzekali się suwerenności w polityce monetarnej, a z drugiej tracili ważny dla siebie symbol. Nie bez znaczenia był także fakt, iż podlegając Centralnemu Bankowi Europejskiemu, nie mogli już w charakterystyczny dla siebie, kreatywny sposób regulować rynku. Banca d’Italia miała przejść do drugiej ligi. Politycy byli jednak świadomi, że nie ma możliwości pozostanie poza strefą euro. Zejście na drugi plan i rezygnacja z ochronnego parasola unii monetarnej były najsilniejszymi argumentami euroentuzjastów. W gruncie rzeczy unijni maruderzy zostali przyjęci do strefy euro, dlatego, że nie wypadało ich zostawiać poza nią. Ze spełnieniem kryteriów Maastricht kraj miał problemy, na co europejscy liderzy przymknęli oko licząc na poprawę. Przeliczyli się.

Kawa z efektem

Straszakiem dla wszystkich państw, które mają wejść do strefy euro jest tzw. „efekt cappuccino”. Włosi po przejściu na wspólną walutę obudzili się w nowej cenowej rzeczywistości. Terra incognita  najszybciej została oswojona przez restauratorów, drobnych sklepikarzy czy usługodawców o wybitnych zdolnościach matematycznych. Przeliczali ceny z fantazją. I tak, z oficjalnych tabel wynikało, że obiad ma kosztować 9,23 euro, a kosztuje 10. Ot, zaokrąglenie dla wygody, rzecz jasna. Pierwsze zwycięstwo włoskich konsumentów nad zawyżaniem cen udało się osiągnąć w sądzie okręgowym w Civitavecchia. Tamtejsi sędziowie postanowili, że barista z Ladispoli przesadził zaokrąglając 1 stycznia 2002 roku cenę cappuccino z 77 centów (tyle powinna kosztować wg oficjalnego przelicznika lira do euro) do 1 euro. Wyrok nakazał zwrot powodowi niesprawiedliwie naliczonej różnicy oraz 600 euro kosztów sądowych.
 
Politykom dziękujemy

Można się pokusić o stwierdzenie, że naczelnym problemem Włochów jest polityzacja wszelkich zjawisk ekonomicznych. Nad walką z deficytem zastanawiają się Berlusconi z Finim i Tremontim, trwają medialne debaty. Fasada piękna. Premier cierpi, gdy cierpi Belpaese. Brakuje w tym wszystkim racjonalności. Nie bez winy jest także sama Unia Europejska, która nie bardzo wie, z której strony ugryźć problem. Kiedy The Economist opublikował ostatnio nową mapę Europy, na której pokazał gdzie mogłyby leżeć poszczególne kraje, Włochy zostały podzielone na dwie części. Rzym razem z całą południową częścią buta przekształcił się w wyspę o wiele mówiącej nazwie „Bordello”. Północ kurczowo trzymająca się Zachodu. Może jest to dziennikarska prowokacja, ale bez wątpienia podział na silną gospodarczo, trzymającą się unijnych pryncypiów północ i frenetycznie roztrzęsione gospodarczo-politycznymi pomysłami południe widać na każdym kroku. W związku z tym, Bruksela nie ma spójnego pomysłu. Słabszemu południu usiłowano pomóc strukturalnie, ale na niewiele się to zdało. Zapóźnienia jak były, tak są.
 
Całuj kryzys

W obliczu greckich problemów, oczy Europy spojrzały na innych południowców. Między innymi na Włochy. Politycy i agencje ratingowe uważają, że Włosi na razie sobie radzą. Nie wiadomo jak długo potrwa jeszcze balansowanie na krawędzi. Trzeba się także zastanowić na ile prawdziwe są statystki prezentowane przez Rzym. Nie zapominajmy, że jednym z powodów zapaści Greków było optymistyczne księgowanie mające na celu pokazanie, że wcale nie jest tak źle. Działało do czasu, co stało się później wiadomo. Na razie Consiglio Nazionale dell’Economia e del Lavoro (Narodowa Komisja do Spraw Gospodarki i Pracy) stwierdziła, że około 60 proc. włoskich rodzin odczuło skutki kryzysu. – Sytuacja znacznie się pogorszyła w ciągu ostatnich dwóch lat. Nie tylko nie przezwyciężyliśmy kryzysu, ale właśnie w ostatnich miesiącach najbardziej uderzył on w zwykłych ludzi – pisze instytut. Włosi są świadomi problemu. Na swój sposób. W Rzymie zorganizowali mały manifest „Un bacio è meglio della crisi” (pocałunek jest lepszy od kryzysu). W samym centrum Wiecznego Miasta, na piazza San Lorenzo in Lucina, około 30 par zatrzymało się i przez 6 minut stało całując się. Pomogli włoskiemu PKB? Śmiem wątpić.
 
Eurozobowiązania?

Kryzys najsilniej uderzył w Grecję, ale mogło się to przydarzyć również Włochom. Trudno ocenić czy uratował ich dłuższy staż w Unii, bardziej przemyślana polityka gospodarcza czy może wreszcie fakt, iż założyciel nie może zostać pogrążony. Wspólnotowy honor? Niech tylko Włosi się nie przeliczą, następnym razem bilans zysków i strat może przemówić na ich niekorzyść i obudzą się w nowej rzeczywistości gospodarczej. Zupełnie jak po wprowadzeniu euro. Tym razem jednak przebudzenie będzie mniej przyjemne, ba, będzie krew i łzy.