Dariusz Materniak: Więcej Europy? Tak! Ale...
Wystąpienie polskiego ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego w Berlinie spowodowało lawinę komentarzy. Szef polskiego MSZ wezwał do zacieśnienia integracji europejskiej w odpowiedzi na kryzys, co przez część komentatorów zostało odebrane jako zagrożenie suwerenności Polski. Trzeba powiedzieć, że więcej w tych komentarzach emocji i zabiegów o poparcie własnego elektoratu niż prawdziwych i uzasadnionych obaw. Jak na razie suwerenność Polski, ani żadnego innego kraju wchodzącego w skład Unii Europejskiej nie jest zagrożona – każdy kraj wstępuje przecież do UE dobrowolnie i ma możliwość wystąpienia w przypadku gdy uzna, że dalsze członkostwo przestało być dla niego korzystne.
Warto jednak w tym miejscu przeanalizować przemówienie polskiego ministra spraw zagranicznych i zastanowić się jak państwa tworzące Unię Europejską powinny radzić sobie z kryzysem, korzystając z przysługującej im władzy i uprawnień oraz jakie są podstawy do tego co można nazwać „zwiększaniem współczynnika europejskości” w państwach UE.
Kryzys
Trwający od 2008 roku kryzys gospodarczy dotknął także kraje strefy euro. Nie ma jednak skutków bez przyczyny – i nie da się obronić tezy, że wszystkie przyczyny kryzysu leżą za oceanem, tj. w USA. Biorąc pod uwagę jaką politykę prowadziły rządy krajów znajdujących się dzisiaj w najtrudniejszej sytuacji gospodarczej (Grecja, Włochy), trudno się dziwić takiemu rozwojowi wypadków. A także temu, że mamy do czynienia – jak nazwał to polski minister spraw zagranicznych – kryzysem zaufania, a przede wszystkim wiarygodności. Należy sobie odpowiedzieć w tym miejscu na pytanie czy może być uznanym za wiarygodny rząd kraju, który po umorzeniu 100 miliardów euro długu ma problem z przekonaniem członków parlamentu i wyegzekwowaniem od obywateli zmian w polityce gospodarczej?
Odpowiedź wydaje się być oczywista. Rację ma minister Sikorski stwierdzając, iż konieczne jest stworzenie procedur i systemu sankcji, które pozwolą na egzekwowanie od nieodpowiedzialnych krajów i ich rządów odpowiedzialności za popełnione błędy. Faktem jest, że konsekwencje - choćby w postaci podniesienia podatków czy obniżenia standardu życia – poniosą w dużej mierze obywatele, a nie rządy (w myśl brutalnie szczerej wypowiedzi pewnego znanego rzecznika prasowego okresu PRL: „rząd się zawsze wyżywi”). Jednakże w tym przypadku kto, jeśli nie obywatele, wskazuje w procesie wyborczym swoich reprezentantów? Wniosek nasuwa się sam: trzeba wybierać na odpowiedzialne stanowiska ludzi odpowiedzianych. A w przeciwnym wypadku ponosić konsekwencje swoich wyborów.
Zadłużony obywatel sam spłaca swoje zobowiązania i nikogo nie interesuje czy zadłużył się przez własną głupotę czy wskutek wypadków losowych. Może czas, aby ten sam system zastosować wobec państw? Tak, aby więcej nie było konieczności spłacania cudzych długów w imię ratowania wspólnego dobra.
Państwo narodowe we współczesnej Europie
Państwo to organizacja powołana do życia przez ludzi dla ich wspólnego dobra. Podstawowym celem państwa jest zapewnianie obywatelom bezpieczeństwa, zarówno przed zagrożeniami wewnętrznymi jak i zewnętrznymi. Nic więc dziwnego, że w sytuacjach kryzysowych o których wspomina Radosław Sikorski (wojna, kryzys gospodarczy, itd.) ludzie szukają oparcia właśnie w państwach narodowych. Dlaczego tak się dzieje? Ponieważ państwa jako jedyne dysponują szerokim wachlarzem skutecznych środków oddziaływania na rzeczywistość i jako jedyne są w stanie zapewnić bezpieczeństwo swoim obywatelom. Unia Europejska takowych środków nie posiada, a w większości przypadków przynależne jej uprawnienia są wykonywane przez państwa będące jej członkami i ich organy, a nie w sposób autonomiczny.
Kolejna sprawa to kwestia tożsamości. Nie istnieje coś takiego jak „europejska tożsamość”. Słowo „Europejczyk” znaczy dzisiaj tyle co „mieszkaniec Europy”, „mieszkaniec kontynentu europejskiego” – i nic ponadto. Nie ma i jeszcze bardzo długo nie będzie tego, co można by określać mianem „europejskiej tożsamości narodowej” bo nie istnieje żaden „naród europejski”. Naród to wspólnota gospodarcza, polityczna, społeczna i kulturowa - te cztery elementy można by od biedy w UE znaleźć. Powstanie wspólnoty narodowej ma miejsce w procesie dziejowym - niewątpliwe patrząc w szerszej perspektywie kilkadziesiąt lat integracji europejskiej takim procesem jest, jednak trzeba uczciwie stwierdzić, że jest to raczej bardzo wczesny jego etap. I wreszcie ostatni element o którym była już mowa wyżej – przejawianie się wspólnoty w świadomości jej członków – w Unii Europejskiej nie występuje praktycznie w ogóle. Niewielu mieszkańców UE (jeżeli w ogóle są tacy) utożsamia się z właśnie z Unią Europejską – znacząca większość myśli o sobie jako o mieszkańcach swojego kraju, będącego członkiem większego organizmu jakim jest UE.
Za nietrafiony należy uznać przykład powstania Stanów Zjednoczonych jako swoistego wzorca dla Europy. Historia trzynastu brytyjskich kolonii, które utworzyły Stany Zjednoczone Ameryki i historia dwudziestu siedmiu państw europejskich, które są członkami to dwie zupełnie różne opowieści. Historia Europy jest o wiele bardziej skomplikowana i pełna sprzeczności i kontrowersji niż ma to miejsce w przypadku USA. Dla pokonania tych sprzeczności nie wystarczy kilkadziesiąt lat wspólnego rynku i Europy jako tako zjednoczonej gospodarczo – można powiedzieć, że jest to wielkie wyzwanie i praca, która potrwa pokolenia, a wynik pozostaje pod wielkim znakiem zapytania.
Po co ratować euro?
Wspólna waluta czyli euro pozostaje jednym z elementów kluczowych dla prawidłowego funkcjonowania gospodarek państw Unii Europejskiej. Dotyczy to zarówno siedemnastu państw „strefy euro”, czyli obszaru, gdzie waluta ta jest obowiązującym środkiem płatniczym jak i gospodarek pozostałych państw unijnych. Czy się to komuś podoba czy nie, prawidłowe funkcjonowanie strefy euro w dużym stopniu warunkuje stabilność gospodarek wszystkich państw Unii Europejskiej. Ta sytuacja wynika z bardzo zaawansowanych współzależności gospodarczych pomiędzy krajami wchodzącymi w skład wspólnoty, niezależnie od tego jaką posługują się walutą.
I właśnie dlatego chcąc, nie chcąc cała Unia Europejska, jeśli chce obronną ręką wyjść z kryzysu, musi dołożyć wszelkich starań, aby strefa euro zachowała swoją stabilność. Koszty ratowania krajów takich jak Grecja przed bankructwem, choć poważne to i tak są daleko mniejsze od ewentualnych kosztów rozpadu strefy euro. Osobną kwestią jest wypracowanie mechanizmów, o których mowa była na początku – a więc systemu pozwalającego na wyciąganie konsekwencji wobec państw, które prowadzą politykę gospodarcza prowadzącą do nadmiernego zadłużenia i wzrostu deficytu budżetowego. Dlatego właśnie pozytywnie należy ocenić ustalenia ostatniego szczytu w Brukseli – jeżeli uda się przyjąć pakt fiskalny w zapowiadanym kształcie, powstaną mechanizmy pozwalające na egzekwowanie dyscypliny od krajów żyjących „ponad stan”.
Wspólnota interesów?
Cały czas należy mieć na uwadze, że Unia Europejska to nie super-państwo, ale związek dwudziestu siedmiu (a wkrótce dwudziestu ośmiu) suwerennych krajów, które dobrowolnie przekazały część swojej suwerenności na rzecz UE. Kraje te mają swoje własne interesy - niektóre z nich są wspólne dla wszystkich państw członkowskich, a niektóre całkowicie rozbieżne. Trzeba liczyć się z wystąpieniem sytuacji, w której jedno lub więcej państw uzna, że jego dążenia są sprzeczne z dążeniami pozostałych krajów (o co w końcu nietrudno w tak dużej i zróżnicowanej grupie). Świadczy o tym dobitnie przebieg szczytu w Brukseli (8-9.12.2011r.) – Wielka Brytania uznała, iż zmiany w traktatach unijnych nie służą jej interesom i premier Cameron zastosował weto, mając do tego pełne prawo (jako że jest premierem demokratycznie wybranego rządu), i zrobił to (jak wskazują badania sondażowe) przy poparciu znacznej części społeczeństwa.
Trzeba w tym miejscu pamiętać, że nadrzędnym zadaniem premiera Wielkiej Brytanii, a także przywódców innych krajów jest działanie na rzecz własnych interesów narodowych. Interesy te można realizować na wiele sposobów, w tym także za pośrednictwem organizacji takich jak UE, cały czas jednak pozostają interesami państw. Członkostwo w strukturze takiej jak UE ma z punktu widzenia państwa sens do czasu kiedy służy interesom kraju, w przeciwnym wypadku traci ono sens.
Dopóki będą istnieć narody – a będzie to trwało jeszcze bardzo długo, to państwa narodowe, będą głównym punktem odniesienia dla narodów i to właśnie one będą realizować ich interesy. Próby sztucznego tworzenia „narodu europejskiego” należy z góry uznać za pozbawione sensu – o tym, że działania takie są z góry skazane na niepowodzenie, świadczą podejmowane w ZSRR próby stworzenia „narodu radzieckiego”. Proces powstawania jakiejkolwiek wspólnoty czy „narodu europejskiego”, jeżeli ma mieć jakikolwiek sens, musi nastąpić samoczynnie – wszelkie próby jego odgórnego narzucenia spowodują opór ze strony społeczeństw krajów UE, który w skrajnym przypadku może przybrać drastyczne formy. A chyba nie taki był zamysł „ojców Europy”.
Wnioski dla Polski
Co to wszystko oznacza dla Polski? Przede wszystkim pozytywnie należy ocenić zawarte porozumienie na szczycie w Brukseli – krytyka opozycji pod adresem rządu jest w tym miejscu nieuzasadniona i wynika raczej z niezrozumienia uwarunkowań gospodarczych i ewentualnych konsekwencji braku działań antykryzysowych w UE. Z drugiej strony lansowane przez rząd hasło „więcej Europy jako odpowiedź na kryzys” nie może być tylko pustym frazesem – należy precyzyjnie tłumaczyć obywatelom jaki sens mają działania podejmowane przez polską dyplomację na forum UE i jakie mogą być koszty zaniechania. Podejmowane przez rząd decyzje powinny służyć rozwiązaniu problemów gospodarczych, bo to leży w interesie Polski. Z kolei w interesie naszego (ani żadnego innego) kraju nie jest oddawanie Unii Europejskiej ani żadnej innej ponadnarodowej strukturze więcej kompetencji niż jest to absolutnie konieczne dla prawidłowego funkcjonowania w jej ramach. Najważniejsze prerogatywy państwa dotyczące budżetu, podatków, polityki zagranicznej czy obronności powinny pozostać w gestii poszczególnych państw realizujących interesy ich mieszkańców – bo jak na razie tylko w państwie sensu stricto jednostka może czuć się bezpiecznie.