Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Opinie Polityka Maciej Konarski: Chiński smok traci blask

Maciej Konarski: Chiński smok traci blask


29 październik 2007
A A A

Ostatnie ataki na chińskie instalacje w Sudanie i Etiopii mogą wskazywać, że w oczach wielu Afrykanów Państwo Środka stało się cynicznym eksploatatorem. Nie lepszym bynajmniej niż znienawidzony Zachód.

„Chiny podbijają Afrykę” alarmują od kilku lat specjaliści, wskazując na rosnące zaangażowanie Państwa Środka w gospodarczym i politycznym życiu kontynentu. Rzeczywiście, tylko w tym roku wzajemne obroty handlowe mają osiągnąć wartość rzędu 50 miliardów USD, a kolejne chińskie inwestycje wyrastają na kontynencie jak grzyby po deszczu. Gwałtownie rozwijająca się chińska gospodarka potrzebuje nowych źródeł surowców, miejsc do lokowania kapitału oraz rynków zbytu dla swych produktów. Wszystko to azjatycki kolos znajduje w Afryce.

Rozmach i wielosektorowość chińskiej obecności w Afryce może naprawdę wzbudzać zdumienie. Linia kolejowa w Angoli, wielka tama w Ghanie, infrastruktura telekomunikacyjna w Nigerii, stadion w Republice Środkowoafrykańskiej, autostrady w Kenii i Rwandzie, pałac prezydencki w Zimbabwe – Chińczycy nie boją się żadnego zlecenia. Jednocześnie Pekin na gwałt zakupuje afrykańskie surowce, sprowadzając z kontynentu dosłownie wszystko – od drewna, poprzez żelazo i miedź, aż po platynę. Przede wszystkim jednak, Afryka zaspokaja dziś niemal jedną trzecią chińskiego zapotrzebowania na ropę naftową.

Ekspansji gospodarczej towarzyszą również działania na innych polach. Chiny umiejętnie promują dziś w Afryce swą kulturę i język, a współpraca polityczna Pekinu z rządami afrykańskimi (chociażby na forum ONZ) coraz bardziej się zacieśnia.

Chińczycy dziś korzystają na tym, że Zachód zaniedbał Afrykę, krótkowzrocznie pozostawiając ją samą sobie. Sukces Państwa Środka ma jednak również inne przyczyny. Chiny postawiły na czysty pragmatyzm w stosunkach ze swoimi afrykańskimi partnerami. Jak stwierdził bowiem premier Wen Jiabao „Chiny szanują system socjalny i strategie rozwoju obrane przez państwa afrykańskie” i nie mają zamiaru „eksportować swoich wartości i modelu rozwoju”.

Rzeczywistość jaka kryje się za tymi pięknymi słówkami nie jest już jednak tak różowa. Pod hasłem „nieingerencji w wewnętrzne sprawy Afryki”, Pekin od lat uparcie blokuje wszelkie próby międzynarodowej reakcji na tragedię sudańskiego Darfuru. Fakt, że rząd w Chartumie masakruje swych własnych obywateli nie ma bowiem dla Chińczyków większego znaczenia, gdy w grę wchodzą dostęp do bogatych złóż sudańskiej ropy i lukratywne kontrakty na dostawy broni. Z tych samych powodów Pekin nie wzdraga się przed zażyłą współpracą z Robertem Mugabe, którego panujący w Zimbabwe reżim jest uznawany za jeden z sześciu najbardziej opresyjnych na świecie.

Sudan i Zimbabwe to najskrajniejsze przykłady ale dobrze ilustrujące chińskie podejście do Afryki. Pekin, czy to inwestując czy to udzielając pomocy rozwojowej, nie wymaga od miejscowych rządów żadnych reform politycznych i gospodarczych, jak zwykły to czynić państwa Zachodu. Chińczycy w mniej rygorystyczny sposób podchodzą też do zasad przejrzystości w handlu i transakcjach finansowych czy przepisów o ochronie środowiska. Nie interesuje ich czy pieniądze z ich pożyczek i pomocy zostaną wydane zgodnie z przeznaczeniem czy wylądują na kontach miejscowych kacyków. Wiele reżimów, nawet w krajach pogrążonych w konflikcie, bez problemu może również liczyć na zakup chińskiej broni.

Krótkookresowo strategia ta przynosi wymierne efekty, gdyż Chiny stały się dla lokalnych reżimów wymarzonym wręcz partnerem. Jest jednak druga strona medalu. Chińczycy stawiając w swoim „pragmatyzmie” na bezwarunkową współpracę z miejscowymi rządami postawili się po określonej stronie barykady i przez lokalne ruchy opozycyjne, a czasem całe społeczności, zaczęli być postrzegani jako wrogowie.

Efekt? Nigeryjscy rebelianci z Delty Nigru, zainicjowali z początkiem tego roku serię porwań pracowników chińskich koncernów, których wcześniej zostawiali w spokoju. Najwyraźniej Chińczycy stali się w ich oczach podobnym wrogiem jak zwalczane dotychczas zachodnie koncerny w rodzaju Shell czy ENI. Po drugiej stronie kontynentu, w etiopskim Ogadenie, miejscowi rebelianci zaatakowali w kwietniu należącą do koncernu China Petroleum & Chemical rafinerię ropy naftowej. Dziewięciu Chińczyków zginęło, a kilku wzięto na zakładników. Wreszcie tydzień temu, bojownicy Ruchu na rzecz Sprawiedliwości i Równości (JEM) zaatakowali pole naftowe w sudańskim Kordofanie – regionie sąsiadującym z pogrążonym w wojnie Darfurem. Rzecznik JEM oświadczył, że atak należy odczytywać jako wiadomość dla Chin, które dostarczają broni reżimowi w Chartumie.

Oczywiście owe ataki miały jak na razie charakter incydentalny ale mogą oznaczać dla Pekinu poważniejsze problemy w przyszłości. Jak pisze bowiem Hanna Shen „…wśród mieszkańców Afryki wzrasta niezadowolenie z „pomocy” jaką Chiny niosą ich krajom”. W wielu opresyjnie rządzonych państwach Chiny zaczynają być jednoznacznie kojarzone ze znienawidzonymi reżimami. Na rosnącą niechęć Afrykańczyków do Państwa Środka wpływają również czynniki ekonomiczne. Gniew miejscowej ludności wzbudza bowiem import chińskiej siły roboczej do Afryki oraz zalewanie lokalnych rynków przez tanie produkty produkowane w Chinach. Oba te czynniki powodują wzrost bezrobocia i obniżenie i tak niskiego standardu życia.

Na krótką metę Chińczycy mogą sobie pozwolić na utratę sympatii i zaufania jakim cieszyli się w Afryce na początku swej ekspansji. Jakby cynicznie to nie zabrzmiało, kontrakty podpisuje się z rządami, a nie z mieszkańcami slumsów w Nairobi czy uchodźcami z Darfuru. Wkrótce incydenty takie jak w Ogadenie czy Kordofanie mogą się jednak zacząć powtarzać. Jeżeli ataki na chińskie obiekty i ich pracowników będą się powtarzać, interesy gospodarcze Państwa Środka mogą poważnie ucierpieć. Poza tym Pekin powinien pamiętać, że żaden reżim nie jest wieczny, a jego sukcesorzy nie muszą już być doń nastawieni tak pozytywnie.

Nie jest to zresztą tylko chiński problem. Jeżeli bowiem Afrykanie dojdą do wniosku, że zawiedli się zarówno na Zachodzie jak i na Chinach, to mogą poszukać nowego wzorca rozwoju społeczno-cywilizacyjnego. Chociażby w postaci islamu, owej coraz popularniejszej w Afryce „religii wykluczonych”…

W napisaniu tego tekstu pomocne były mi artykuły:

Waldemar Kedaj Chińska Republika Globalna, „Wprost”, Numer: 4/2006 (1207).

Natalia Mielech Chiny-Afryka: (bez)interesowna pomoc, www.wp.pl, 25 kwietnia 2006.

Hanna Shen Chiny w Afryce, RODAKpress - Magazyn Internetowy, 7 sierpnia 2006.