Podróż po Albanii: współczesny euroislam?
W Albanii trzeba się sporo naszukać, by w ogóle znaleźć jakieś ślady islamu! Bo przecież trudno uznać za dowód „islamskości” tych kilkudziesięciu facetów, którzy co wieczór przychodzą do meczetu Ethema Beja, by się pomodlić. Tylko kilku z nich nosi brody. Za to wielu rozmawia ze sobą po...angielsku.
Albania w Polsce jest kojarzona z najbiedniejszym państwem Europy. Przy każdej okazji „polski inteligent” z zadowoleniem konstatuje, że jest w Europie państwo, którego wskaźniki w wielu dziedzinach są gorsze niż Polski. Albańczycy zaś, budzą uczucia będące mieszaniną taniego współczucia i lęku. Lęku przed islamem, zalewem albańskich imigrantów czy mafią...
Encyklopedia PWN w swoim internetowym wydaniu, pod hasłem Albania pisze:
"Albania, państwo w południowej Europie, w zachodniej części Półwyspu Bałkańskiego, nad Morzem Adriatyckim i Morzem Jońskim
Nazwy: alb. Shqipëri, alb. Shqipëria, Republika Albanii, alb. Republika e Shqipërisë
Powierzchnia: 28,7 tys. km2
Granice: Czarnogóra (172 km), Serbia (115 km), Macedonia (151 km), Grecja (282 km)
Ludność państwa: 3,8 mln mieszkańców dane szacunkowe CIA (2008)
Gęstość zaludnienia: 132,4 os/km2 (2008)
Języki: albański
Podział administracyjny: 36 okręgów (rrethi) w 12 prefekturach
Stolice: Tirana
Waluty: lek (ALL) = 100 qindarka
Święta państwowe: 28 XI — rocznica proklamacji niepodległości (1912), 29 XI — Dzień Zwycięstwa (1944)
Organizacje międzynarodowe: Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju, Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej, Międzynarodowa Organizacja Pracy, Międzynarodowy Bank Odbudowy i Rozwoju, Międzynarodowy Fundusz Walutowy, Międzynarodowy Trybunał Karny, Organizacja Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie, Organizacja Konferencji Islamskiej, Organizacja Narodów Zjednoczonych, Organizacja Paktu Północnoatlantyckiego, Rada Europy, Światowa Organizacja Handlu"
Nie jest tego szczególnie dużo, a w dodatku, więcej tu niedomówień niż informacji.
Podróż do Albanii nie jest szczególnie uciążliwa choć, oczywiście z Polską nie ma to państwo żadnych połączeń. Trudno się temu zresztą dziwić, gdyż ani stosunki gospodarcze, ani kulturalne nie są między Polską, a Albanią na tyle silne, by warto było ustanawiać stałe połączenia komunikacyjne. Nie jest też Albania ulubionym celem polskich turystów, którzy wybierają raczej Chorwację, opowiadając później z dumą o swoim pobycie „na Bałkanach”. Inna sprawa, że dotarcie do Albanii nie jest wcale łatwiejsze z, graniczącej z nią, Czarnogóry.
Mieszkańcy Podgoricy pytani o transport do Albanii, najczęściej reagowali pytaniem:
- A po co?
Po czym następowała znana i w Polsce „litania” o mafii, porwaniach, islamskich fanatykach czy wszechobecnej nędzy. Bez względu na to czy rozmówca był policjantem, pracownikiem dworca autobusowego, recepcjonistą w hotelu czy klientem kawiarni, konkluzja zawsze była ta sama:
- Nie jedź tam! Czego ci brak w Czarnogórze? Masz morze...Masz góry...Masz Jezioro Szkoderskie...Masz monastery...A przecież i wy, i my jesteśmy Słowianami więc lepiej się dogadasz z nami niż z Albańczykami!
Cokolwiek, by nie napisać, Albańczycy nie są ulubionymi sąsiadami Czarnogórców...I Serbów...I Macedończyków...
Koniec końców, jedynym środkiem transportu do Albanii okazała się...taksówka!Co więcej sam taksówkarz nie był zachwycony kursem do Albanii i to pomimo faktu, że dostał za niego 45 euro. Do samej granicy przekonywał o bezsensie wyjazdu do Albanii:
- Przecież tam nie ma cywilizacji! Przygotuj się na podróż w czasie...To średniowiecze...Albańczycy nie mają żadnej kultury...Nie znają się na niczym poza wypasem kóz...Na każdym kroku jest tam brud...
Granica rzeczywiście nie zrobiła zachęcającego wrażenia. Betonowe baraki z czasów Envera Hoxhy (czy po polsku: Hodży ), stada wałęsających się kóz i psów. Jedne i drugie, zresztą, brudne, ale wyjątkowo dobrze odkarmione! Po przekroczeniu granicy oczom przybysza ukazuje się wielki plac budowy. Dziury w drodze są wszechobecne i zdecydowanie większe niż w Polsce, a ruch odbywa się z prędkością kilkunastu kilometrów na godzinę. Za to wszędzie widać ciężki sprzęt budowlany i roboty drogowe. Sprzęt, co warto dodać, nowoczesny i bardzo zadbany. Same zaś prace postępują szybko, co z pewną niechęcią przyznaje podgoricki taksówkarz. Inna sprawa, że niemal natychmiast znajduje nowy obiekt kpin: albańskie domy.
-Popatrz na ten kicz! Jak z tortu weselnego. A te ,,wiatraki” na kominach! Po co im to?
To prawda. Na każdym kominie kręci się srebrzysty ,,wiatrak” w kształcie ni to pociętej pomarańczy, ni to spłaszczonej spirali. Same zaś domy bardziej przypominają budowane dziś w całej Europie – w tym i w Polsce - „apartamentowce”, niż wiejskie rezydencje. Niektóre mają nawet po cztery piętra.
- Oni nawet nie dlatego budują takie wielkie chałupy, że mają duże rodziny...Oni to robią dla prestiżu! Im większa chałupa, tym wyższa pozycja we wsi!
Czarnogórski taksówkarz nie umie znaleźć pozytywów u albańskich sąsiadów.
To co zaskakuje w drodze do Szkodry, to brak minaretów. Jestem w państwie, gdzie 70% mieszkańców to muzułmanie, a za oknami taksówki, w kolejnych mijanych wsiach widać...kościelne wieże! Rzeczywiście, katolicyzm, był ważnym wyznaniem w historii Albanii. Bohater narodowy, uważany tu za twórcę państwa albańskiego, Skanderbeg, był wszak katolikiem. Sam Skanderbeg zaczynał, zresztą, swoją karierę jako dowódca wojskowy w... Imperium Osmańskim! W armii osmańskiej dochodząc do stopnia generała. Następnie, w 1443 roku, podczas tureckiej kampanii przeciwko Węgrom, po prostu odłączył się od wojsk tureckich i rozpoczął w Albanii powstanie antytureckie. Mając świadomość, iż walczy przeciwko jednej z najpotężniejszych armii ówczesnego świata, Skanderbeg zdecydował się na partyzancką taktykę walki. Taktyka okazała się ze wszech miar słuszna i Turcy nie pokonali albańskiego generała, aż do jego śmierci. Udało się to niestety po śmierci Skanderbega, choć słaby albański opór trwał do 1500 roku. Co ciekawe, Albańczyk cieszył się ogromną sympatią Papiestwa, od którego otrzymywał pokaźną pomoc finansową. Mimo że większość Albańczyków uległa islamizacji, Skanderbeg, walczący wszak przeciwko islamowi, jest dla nich dowodem na jedność narodową i...symbolem przynależności Albanii do kultury europejskiej. Skanderbegiem „podparli się” również Niemcy, tworząc pod koniec wojny 21 Górską Dywizję SS, którą nazwali właśnie „Skanderbeg”. Dywizja miała narodowy, albański charakter i w myśl zasady „divide et impera” została skierowana do walki z ruchem partyzanckim; wpierw albańskim, a następnie jugosłowiańskim. W Serbii i Macedonii „wsławiła się” licznymi zbrodniami wojennymi popełnianymi na cywilach. Katoliczką była też najbardziej znana „współczesna” Albanka, Agnesë Gonxhe Bojaxhiu czyli Matka Teresa z Kalkuty. Mimo iż urodzona w macedońskim Skopje, w Albanii cieszy się szacunkiem i czcią wszystkich mieszkańców, bez względu na wyznanie. Co więcej, jej imię nosi port lotniczy w Tiranie. W pewnym sensie albańscy chrześcijanie (również prawosławni), łatwiej od muzułmanów przeszli przez czas prześladowań komunistycznego, ,,pierwszego ateistycznego państwa na świecie”. O ile dla wyznawców islamu sytuacja prześladowań była nowością, o tyle albańscy chrześcijanie mieli „wprawę” z czasów osmańskich, kiedy władze państwowe wyraźnie faworyzowały muzułmanów, prześladując przy tym chrześcijan. W porównaniu z komunistami, całkiem zresztą łagodnie... Północ Albanii zawsze była silnie katolicka, a sytuacja ta nie zmieniła się i dziś. Mało urodzajne, górzyste tereny były „ostoją” chrześcijan, gdy Imperium Osmańskie obdarowywało żyznymi dolinami wyznawców Allaha. Mijane kościoły są najczęściej zadbane, odnowione i widać, że służą wiernym, a nie są jedynie obiektami architektonicznymi. Zresztą i ich stan, i owe okazałe domostwa, świadczą o zaradności tutejszych mieszkańców. Nie zmienia to jednak faktu, że mimo katolickości regionu, działa tu w najlepsze, kanun, czyli prawo zemsty rodowej. W myśl tego prawa, zupełnie niechrześcijańskiego, rodzina zabitego ma prawo do „rekompensaty”, co w praktyce oznacza zabójstwo, człowieka, który zabił – nawet przypadkowo – ich krewnego. Co gorsza, w ostatnich latach, kanun bywa praktykowany, nawet wobec sprawców wypadków drogowych. Jedynym azylem dla człowieka, który popełnił (nawet przypadkowe) zabójstwo jest jego dom, gdzie rodzina pokrzywdzonego nie ma prawa go ścigać. Cóż, w katolickiej Polsce, przed wojną silniejszy od religii okazywał się Kodeks Boziewicza, trudno więc z całą surowością osądzać kanun, którego tradycja, jest zdecydowanie dłuższa. Albańczycy dzielą się zresztą na dwie, kulturowo odmienne grupy; zamieszkujących północ kraju, Gegów, i mieszkających na południu, Tosków. Poza różnicami antropologicznymi ( Gegowie są zdecydowanie wyżsi), dzielą ich dialekty, którymi się posługują. Gegowie zresztą, bez względu na wyznawaną religię, ostro walczyli z wszelkimi próbami centralizacyjnymi podejmowanymi przez rząd sułtański. Powstania były tu częste i krwawe, a wysokie i dzikie góry sprzyjały partyzantom. Z Gegów również wywodziła się międzywojenna albańska elita. Nic więc dziwnego, że komuniści swojej „bazy społecznej” poszukiwali wśród Tosków.
Pierwszym dużym miastem, które odwiedza przybysz wjeżdżający do Albanii od północy, jest Szkodra. Główna ulica miasta może przerażać przeciętnego, polskiego turystę, nawykłego do kurortów Egiptu czy Tunezji. Hałas, tłok, handel wylewający się na chodniki, to pierwsze co daje się zauważyć. Wrażenie jest jednak złudne. Miasto nie jest dzikim targowiskiem, a wszechobecny handel jest raczej dowodem na zaradność Albańczyków. O ile w Podgoricy znalezienie transportu do Albanii nastręczało sporo problemów, o tyle w Szkodrze sami kierowcy pytają każdego człowieka z plecakiem czy nie chciałby pojechać do Czarnogóry. Albańska bieda i brak osłon socjalnych wymuszają na ludziach przedsiębiorczość, o czym przekonam się w tym państwie jeszcze niejednokrotnie. Co ciekawe, najwyraźniej nie jest tu znana postać cinkciarza. O ile w państwach byłego Związku Sowieckiego wciąż można natknąć się na taksówkarzy czy kelnerów proponujących wymianę pieniędzy, tu wymiana odbywa się w banku. Brak czasu powoduje, że głównym celem w Szkodrze jest znalezienie transportu do Tirany. Okazuje się to banalnie proste. Na wprost miejskiego teatru, nawiasem pisząc, większego niż Teatr im. Wyspiańskiego w Katowicach, funkcjonuje rodzaj dworca minibusowego. Dokładnie wygląda to tak, że kierowcy, chcący uniknąć opłat postojowych, jeżdżą wokół ronda wykrzykując nazwę miasta docelowego. Wystarczy podnieść rękę, by bus się zatrzymał i zabrał pasażera.
Po wyjeździe z miasta, polski podróżnik zaczyna się dziwić. Pierwsze co budzi zdziwienie, to stan albańskich dróg. To, co można zobaczyć na granicy, ma się bowiem nijak do przeciętnej albańskiej drogi szybkiego ruchu. Drogi te są szerokie, gładkie jak stół, a ruch na nich jest zorganizowany z podziwu godną logiką! Aż chciałoby się zachęcić wiceministra Stępnia, by zamiast jeździć rowerem z powodu nie wybudowania obiecanego odcinka autostrady, wybrał się do Albanii i dopytał jak oni to robią? I to bez „unijnych funduszy”! Nic zresztą nie stoi na przeszkodzie, by pojechał tam rowerem... Bzdurą okazuje się również dramatyczna „informacja” z jednego z polskich przewodników turystycznych, mówiąca o niskiej kulturze jazdy albańskich kierowców.
Oczywiście bunkry, z których słynęła „ludowa” Albania, i dziś widoczne są w krajobrazie. Inna sprawa, że do umocnień z Linii Maginota, Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego, a nawet do bunkrów znanych z Rudy Śląskiej czy Bytomia na dawnej granicy polsko – niemieckiej, brakuje im bardzo dużo. Albańskie bunkry to raczej betonowe stanowiska strzeleckie przeznaczone dla jednej osoby i z jednym tylko otworem strzelniczym. Cóż, Hoxha miał obsesję dotyczącą inwazji, która – jego zdaniem – planowana była na Albanię. W sowiecko – jugosłowiańskim sporze o przywództwo we „wspólnocie socjalistycznej” i zakres autonomii poszczególnych jej członków, Hoxha stanął po stronie Związku Sowieckiego. Jednak już po XX zjeździe KPZS potępił Chruszczowa i jego, krytykę Stalina i poparł maoistowskie Chiny. Tym bardziej nerwowo reagował na normalizację – do końca niepełną – stosunków sowiecko – jugosłowiańskich. Sowieci nie pozostawali dłużni i wywierali na Albanię brutalny nacisk ekonomiczny. Hoxha, mając pełne poparcie Chin, nakazał więc ewakuację sowieckiej bazy marynarki wojennej we Vlorze, dając na to Moskwie, kilkadziesiąt godzin! A następnie, gdy sowiecka flota zignorowała rozkaz, zajmując bazę i przejmując na rzecz marynarki albańskiej zakotwiczone tam, sowieckie okręty. W 1962 roku, Albania wycofała się również z prac RWPG., zaś w 1968 roku w wyjątkowo brutalnych słowach potępiła operację wojsk Układu Warszawskiego w Czechosłowacji. Jakby tego było mało, już po śmierci Mao, Hoxha potępił zmiany zachodzące w Chinach i skłócił Albanię również z tym państwem. Niestety, w przeciwieństwie do Tity, Hoxha nie miał umiejętności lawirowania między potęgami tego świata i czerpania korzyści z tego procederu. Co gorsza, nie wykorzystał szansy jaką daje położenie i klimat Albanii i nie postawił na rozwój turystyki. Nic więc dziwnego, że Albania w szybkim tempie stała się nie tylko najbiedniejszym, ale i najbardziej zamkniętym państwem Europy. Nie znaczy to oczywiście, że nie dawała schronienia „uchodźcom politycznym”. Jednym z najbardziej znanych był Polak, Kazimierz Mijal, któremu zresztą albański wywiad pomógł wydostać się z Polski do Albanii. Już na miejscu Mijal krytykował ekipę Gomułki za odejście od „leninowskich pryncypiów”. Robił to zarówno na łamach tutejszej prasy, jak i przed mikrofonami Radia Tirana, nadającego – o czym rzadko się dziś pamięta – audycje w języku polskim. Mijal założył zresztą w Tiranie...Komunistyczną Partię Polski! Na koniec jednak, skłócony z Hoxhą, wyjechał do Pekinu, by w 1983 roku „potajemnie” - o ile wierzyć w taką możliwość w tym czasie – wrócić do Polski.
Oprócz bunkrów w przydrożnym krajobrazie dominują warsztaty samochodowe. Są niemal wszędzie. Po kilkanaście na każdym kilometrze drogi. Przy każdej stacji benzynowej. I w każdym wre praca. Samochód nie jest tu, może dobrem powszechnym, ale kto tylko może kupuje auto i dba o nie, jak o członka rodziny. Dominującą marką są mercedesy, stanowiące chyba z 90% albańskiego taboru osobowego. Bo już wśród busów, mercedesy stanowią 100% taboru. Większość z nich mury fabryk opuściła gdy sporej części ich właścicieli nie było nawet na świecie. Inna sprawa, że wcale nie wyglądają one na swoje lata. Albańczyk dba o samochód, bo może to być jedyny pojazd na wiele, wiele lat. Wspomniane już stacje benzynowe robią jak najbardziej „europejskie” wrażenie. Są duże, połączone ze sklepami, a często ich właściciele lub dzierżawcy stawiają obok hotel dla kierowców. Zresztą wygląda na to, że Albańczykom nie przeszkadza duży ruch samochodowy i związany z nim hałas, gdyż nie tylko hotele, ale i domy mieszkalne stawia się tuż przy drogach szybkiego ruchu.
Obserwując ludzi podróżujących transportem publicznym, jak i tych siedzących w przydrożnych knajpach, wyraźnie widać podział na „ dwie tradycje odzieżowe”; część Albańczyków przypomina bohaterów polskich filmów z lat '60 czy '70. Ich ciuchy wyraźnie nawiązują bowiem do obowiązującego wtedy kanonu elegancji. Inni wyraźnie poszli z duchem czasu i nie sposób odróżnić ich od współczesnych mieszkańców Polski, Włoch czy Czech. I, co ciekawe, wiek nie ma tu wiele do rzeczy, bowiem obok dwudziestolatków, jakby żywcem przeniesionych z wczesnych odcinków „07 zgłoś się”, można spotkać sześćdziesięciolatków w tiszertach z nadrukiem i krótkich spodenkach. Oczywiście inaczej wygląda to wśród kobiet, które wyraźnie starają się nadążać za współczesną modą. Co ciekawe wszystkie wydzielają podobny zapach. Minie jednak sporo czasu i nie będzie mnie już na Bałkanach gdy skojarzę, że jest to Euphoria, Calvina Kleina.
Kobiety to osobny, ciekawy element rzeczywistości albańskiej. Czyż nie jest bowiem dziwne, że w państwie gdzie 70% ludności wyznaje islam, kobiety chodzą ubrane tak samo jak na ulicach Monachium, Katowic czy Leeds? I nie piszę tu o niemieckich Turczynkach czy i brytyjskich Pakistankach. Bo Albanki ubierają się całkowicie „zachodnio”. Podczas całego pobytu w tym państwie nie udało mi się zobaczyć ani jednej(!) Albanki z zakrytą twarzą czy, bodaj głową. Przeciwnie, dostosowując się do klimatu, kobiety – w każdym niemal wieku – odsłaniały sporo swojego ciała. Poza urzędniczkami, oczywiście, które z kolei niczym nie różniły się od urzędniczek z zachodniej Europy czy Ameryki. Niczym niezwykłym nie są też na Albańskich ulicach, pary trzymające się za ręce czy nawet się obejmujące. Co prawda samotna kobieta w restauracji czy kawiarni nie jest może widokiem powszechnym, ale i takie obrazki można zaobserwować.
Dla odmiany, albańscy mężczyźni, bardzo często spędzają czas siedząc w knajpkach i pijąc miejscowe piwo. Oczywiście, jak najbardziej, alkoholowe! Szczególnie ciekawych obserwacji dostarcza wieczorny spacer po ulicach Tirany. Robi się wtedy chłodniej i na ulice wylegają całe rodziny. Celem spacerów jest najczęściej główny plac miasta przy którym znajduje się dawne mauzoleum Envera Hoxhy, dziś opuszczone i służące za miejsce zabaw tutejszej młodzieży, a przede wszystkim „skejtom”. Po zmierzchu na placu trudno znaleźć wolną ławkę, a nawet skrawek trawnika. Tirańczykom nie przeszkadza nawet to, że drzewa rosnące przy chodnikach upodobały sobie jako miejsce noclegu, stada wróbli, dzięki którym na ubraniach mogą pojawić się nowe „aplikacje”. Na miejscu jest plac zabaw dla dzieci, stoiska z kiczowatymi acz świecącymi wszystkim barwami zabawkami, sprzedawcy pieczonej lub gotowanej kukurydzy, a nawet handlarze pamiątek, oferujący „hippisowską” biżuterię... Osobom pamiętającym PRL może to przypominać festyny z okazji „święta” Trybuny Robotniczej, ale trudno nie zauważyć, że – w przeciwieństwie do Warszawy – stolica Albanii wieczorami tętni życiem. I to życiem, które nie jest ograniczone do pretensjonalnych, zadymionych „klubów”, gdzie piwo kosztuje tyle, ile domowy obiad przeciętnej rodziny. Tirana była też pierwszym miejscem, w którym zobaczyłem modlącego się albańskiego muzułmanina. Z tym, że tylko w jednym, zabytkowym meczecie. Nawet on zostanie jednak niedługo przyćmiony wieżami budowanej w pobliżu, prawosławnej katedry. Dla odwiedzającego miasto Polaka, smętnym widokiem jest też polska ambasada, a gablotą informującą o wynikach wyborów prezydenckich i czterema(!) kartkami A4 z życiorysem Fryderyka Chopina...Jedna z nich, zresztą odpadła i najwyraźniej nie ma kto jej przyszpilić ponownie? Tirana była też pierwszym miastem, w którym miałem okazję przejść się ulicą George'a Busha.
Architektonicznie miasto nie ma zbyt wiele do zaoferowania. Większość budynków to pozostałości po epoce komunizmu, zaś nieliczne pozostałe wille z czasów przedwojennych wymagają natychmiastowego remontu. To co miłe, to fakt, że nie ma w Tiranie problemu, ani z noclegami, ani z wyżywieniem. Co więcej, w nowopowstałych, najczęściej niewielkich, rodzinnych hotelikach można mieszkać tanio, wygodnie i czysto. Miejscowe bary, restauracje i kawiarnie oferują natomiast naprawdę dobre bałkańskie jedzenie w bardzo przystępnych cenach. Oferują też...wieprzowinę i piwo, co w islamskim państwie może budzić zdumienie.
Albański islam... To jest właśnie temat, przy którym warto się na chwilę zatrzymać. Podczas gdy Europa Zachodnia zmaga się z rosnącą falą islamskiego fanatyzmu i nie może sobie poradzić z milionami muzułmanów, którzy nie tylko nie chcą się integrować, ale coraz częściej gotowi są narzucać islamskie prawo nie będącym muzułmanami sąsiadom w Albanii nie widać śladów dżihadu. Co więcej, w Albanii trzeba się sporo naszukać, by w ogóle znaleźć jakieś ślady islamu! Bo przecież trudno uznać za dowód „islamskości” tych kilkudziesięciu facetów, którzy co wieczór przychodzą do meczetu Ethema Beja, by się pomodlić. Tylko kilku z nich nosi brody. Za to wielu rozmawia ze sobą po...angielsku. Po prostu, wielu uczestników modlitwy to dyplomaci, biznesmeni czy turyści z państw muzułmańskich. Przeciętny Albańczyk raczej się nie modli. Czyżby więc to, co nie udało się Zachodowi z jego konsumpcjonizmem, indyferentyzmem religijnym, demokracją i skrajnym indywidualizmem, udało się Hoxhy? Z jego prostackim, państwowym ateizmem. Z prymitywnym marksizmem. Z siermiężną gospodarką stałego niedoboru. Czy albański komunizm był, aż tak atrakcyjny, by spacyfikować tutejszy islam? To prawda, że albańscy komuniści uważali za religie obce zarówno chrześcijaństwo, jak i islam, zaś łaskawym okiem patrzyli na – wymarłe – religie pogańskie, do rangi świąt państwowych wynosząc, niektóre z pogańskich zwyczajów (np.14 marca, pogańskie Święto Wiosny). Problem w tym, że prawosławni czy katolicy mino brutalnych prześladowań (kara śmierci za posiadanie Krzyżyka czy Pisma Świętego!) wyszli z komunizmu zdecydowanie mniej „potłuczeni” niż muzułmanie. Faktem jest, że spora część albańskich muzułmanów to bektaszyci (czasami nazywani również bektaszijja). Bektaszijja jest ruchem sufickim, a więc wyznającym islam mistyczny i apolityczny. Sam ruch narodził się około XIII wieku w Anatolii i od początku był religijnie synkretyczny „ubogacając” islam w zwyczaje i wierzenia zaczerpnięte z chrześcijaństwa, szamanizmu, zaratustrianizmu, a nawet z gnozy. Nic więc dziwnego, że i szyici, i sunnici uznali bektaszytów za heretyków. Bektaszijja nie uznaje szariatu, dzihadu, a nawet ramadanu! Dopuszcza picie alkoholu i jedzenie „nieczystego” - w tym wieprzowego – mięsa. Pozycja kobiety jest tu nieporównywalna z jakimkolwiek innym wyznaniem islamskim; nikt nie wymaga od niej zasłaniania włosów czy twarzy, może sama wychodzić z domu, dziedziczyć, a zgodnie z prawem zwyczajowym jej słowo jest równe słowu mężczyzny. Co więcej bektaszyci przejęli od chrześcijan spowiedź, odpuszczenie grzechów, znak Krzyża(sic!), a duchowni – celibat. Nawet nowonarodzone dzieci, w tym wypadku chłopcy, przed dokonaniem obrzezania byli chrzczeni. Znawca tematu, Petar Petrović, uważa że bektaszijja stała się popularna w Albanii, gdyż jej mieszkańcy, przyjmując oficjalnie islam, de facto pozostali „kryptochrześcijanami”. Prawosławne ikony cieszyły się w XIX wieku tak wielką popularnością w Albanii (ale i w Bośni), że władze tureckie zakazały ich importu, uważając to, za ofensywę „pogaństwa”. Jakby tego było mało, w XX-leciu międzywojennym Albania stała się światowym centrum bektaszyzmu, po wypędzeniu jego jawnych wyznawców z Turcji. Większość z nich znalazła schronienie, właśnie w Albanii. A żeby problem zagmatwać jeszcze bardziej można tylko dodać, że bektaszijja cieszyła się swego czasu, ogromną sympatią, niektórych lóż wolnomularskich... A co zresztą wyznawców „Proroka”? Trudno odpowiedzieć na to pytanie, bowiem, albo traktują swoją religię bardzo niepoważnie, albo – w ramach islamu – zmienili wyznanie na bektaszyzm? Niemożliwe jest bowiem, by wszyscy spotykani na ulicach muzułmanie byli bektaszytami, którzy nawet w Albanii nie są wyznaniem dominującym. Albańska teraźniejszość nie oznacza oczywiście, że i tu za 10, 20 czy 50 lat nie nastąpi radykalizacja islamu i dominacja wahhabizmu, póki co jednak niewiele na to wskazuje. Rząd Albanii zresztą, wyraźnie zapatrzony jest we wzorce tureckie. I stara się urządzić państwo tak, jak zrobił to Mustafa Kemal Pasza Ataturk, po ustanowieniu, radykalnie świeckiej republiki w Turcji. Co więcej mimo stopniowej neoislamizacji Turcji, Albania nie próbuje iść w jej ślady. To dość oczywiste w państwie gdzie islam jest co prawda religią większościową, ale nie tak dominującą jak w Turcji. Dla odmiany Albania, nie ma dużych skupisk mniejszości narodowych, a Albańczycy, mimo różnic religijnych i kulturowych, mają silne poczucie przynależności narodowej. Nacjonalizm jest więc wyborem oczywistym dla każdego rozsądnego polityka.
Albańczycy, odcięci od normalnego życia w czasie rządów Hodxhy, już w latach '90 mieli okazję przekonać się o złudności „cudownych” rozwiązań ekonomicznych. To właśnie tu nastąpił największy krach piramid finansowych ówczesnego świata. Zanim jednak zaczniemy się śmiać z naiwności Albańczyków, którzy uwierzyli, że można wpłacić pieniądze w coś przypominającego „łańcuszek św. Antoniego”, a potem do śmierci nic nie robić i czerpać z tego korzyści, przypomnijmy sobie amerykańskiego finansistę Madoffa i jego klientelę... Skoro gwiazdy amerykańskiej żurnalistyki i szołbiznesu uważały, że jest to świetny interes, to czegóż wymagać od ludzi, którzy o gospodarce rynkowej nie wiedzieli dosłownie nic? Albańskie piramidy oczywiście upadły, rujnując setki tysięcy swych udziałowców i doprowadzając do buntu społecznego i masowych rabunków. Również magazynów wojskowych... Większości zrabowanej broni nie odzyskano do dziś. Z drugiej strony, Albańczycy – w przeciwieństwie do Polaków – nie dali się już więcej nabrać na „cuda”. Te tysiące busów, warzywniaki, warsztaty samochodowe i rowerowe, knajpy, hoteliki, a nawet kotły z gotowanym kolbami kukurydzy są dowodem na to, że tutejsi mieszkańcy zrozumieli, iż pieniądze zarabia się ciężką, wytrwałą pracą, nie zaś pisaniem wniosków o fundusze unijne.
Oczywiście i tu, ludzie żyją nie tylko pracą i wieczornymi spacerami i, gdy jest okazja, wyjeżdżają na dłuższy wypoczynek. Najczęściej nad morze. Dla tirańczyków takim miejscem odpoczynku jest niedalekie Durres. Niecała godzina jazdy busem lub pociągiem pozwala znaleźć się na, coraz mniejszej, plaży w pobliżu portu. Cóż, i tu plaża ustępuje przed kolejnymi budowanymi apartamentowcami. Z ceną 3200 – 4800 zł za metr kwadratowy, albańskie nadmorskie apartamentowce już niedługo mogą okazać się kuszącą alternatywą dla polskich emerytów. Tym bardziej, że i koszty utrzymania są w Albanii zdecydowanie niższe. Przykładem niech będą ceny biletów kolejowych, które na linii Durres – Tirana osiągają zawrotną sumę...40 groszy. Zresztą jako dawny obszar Imperium Romanum, Albania i dla tradycyjnych turystów, znajdujących perwersyjną przyjemność w oglądaniu starych ruder jest atrakcyjnym celem wyjazdu. Niemal w centrum Durres jest np. rzymski amfiteatr zachowany w lepszym stanie niż rzymskie Colloseum. Zaś na wzgórzach podmiejskich zobaczyć można modernistyczną willę wzniesioną przez króla Zogu I. Dziś niestety jest dostępna tylko dla oficjalnych delegacji rządowych odwiedzających albański port.
Niepowtarzalną przygodą jest podróż albańskim pociągiem. Z Tirany odjeżdża ich 11 w ciągu doby. Wszystkie w dzień, gdyż zniszczone semafory i sygnalizacja świetlna uniemożliwiają im poruszanie się nocą. Co ciekawe, mimo iż w poruszają się w ciągu dnia, wszystkie są ochraniane przez policję kolejową. Bezpieczeństwo pasażerów jest tu więc traktowane nad wyraz, poważnie. Wszystkie pociągi są też punktualne! Nie znaczy to, że jeżdżą szybko. Różnica między wszystkimi mutacjami PKP, a HSH polega jednak na tym, że koleje albańskie nie uwzględniają w rozkładzie rojeń swojej dyrekcji, a realne możliwości lokomotyw. Podróż pociągiem z Tirany do Pogradeca,na granicy z Macedonią trwa około 7 godzin i jest to niezapomniane przeżycie. Widoki jakie oferuje ten szlak kolejowy przebijają nawet kolej transsyberyjską. Sami pasażerowie pociągu są też godni opisania. Pogradec jest bowiem dynamicznie rozwijającym się kurortem nad Ochrydem. Niedaleko jest również Korcza, ważna dla albańskich wyznawców prawosławia, ze względu na siedzibę albańskiego patriarchy. Oczywiście trudno napisać, by podróż była okazją do rozmów z Albańczykami. Większość z nich zna tylko albański, a z języków obcych – włoski. Nawet tu jednak znalazła się chętna do rozmowy Albanka. Jeśli dodam, że była nią siedmioletnia dziewczynka, to nie trzeba chyba wyjaśniać dlaczego była to wyjątkowo miła rozmowa przy herbatnikach i brzoskwiniach? Mała była tym bardziej zachwycona, że w pewnej chwili została tłumaczką sporej części pasażerów, którzy też mieli ochotę na konwersację z nieczęsto tu widywanym, cudzoziemcem. Niestety w Pogradecu przyszło pożegnać się z miłą współpasażerką, a także jej siostrą i mamą. Jechały do Korczy. Chrześcijanki? Niewykluczone, tym bardziej, że do pociągu wsiadały w przemysłowym mieście Elbasan, do którego ludzie przeprowadzają się przede wszystkim w poszukiwaniu pracy.
Pogradec jest miastem założonym przez Słowian. Mimo że nazwa wyraźnie na to wskazuje, Albańczycy dość niechętnie odnoszą się do tej tezy...Ich prawo, choć trudno polemizować z faktami. Każdy kto tu przyjedzie musi zauważyć, iż Albania postanowiła rzucić wyzwanie macedońskiemu Ochrydowi. Do tej pory to właśnie macedońskie miasto, nocą widoczne z brzegu jeziora, było niekwestionowaną perłą Jeziora Ochrydzkiego. Pogradec szybko jednak nadrabia stracony czas. Bo rzeczywiście „za komuny” były tu państwowe hotele dla wybranych i pilnie strzeżony ośrodek wypoczynkowy z „wypasionymi” domkami dla partyjnej wierchuszki. Ponoć często bywał w nim sam Enver Hoxha? Część miasta położona nad brzegiem jeziora coraz bardziej anektowana jest przez hotele. Do tych pamiętających czasy „przodowników pracy” dołączają kolejne, których nie powstydziłyby się Cannes czy Rimini. Ceny, choć zapewne niższe od tych na Lazurowym Wybrzeżu czy nad polskim Bałtykiem, do najniższych nie należą. Nie jest to wielki problem. Zapytany o hotel mieszkaniec miasta chętnie prowadzi do pobliskiego pensjonatu. Pensjonat należy do Envera, właściciela knajpy przypominającej mordownie z utworów Hłaski czy Staszewskiego-ojca. Mimo obaw wraz z Enverem udaję się na piętro i... zaskoczenie jest spore. Nad mordownią, Enver urządził bowiem miły pensjonat z pokojami o kubaturze sal balowych. Łóżko może spokojnie pomieścić trzyosobową rodzinę, a balkon obrośnięty winoroślą wychodzi wprost na zamknięty dla ruchu samochodowego deptak. I pomyśleć, że to wszystko za 20 złotych. Ktoś kto szuka atrakcji innych niż plażowanie i moczenie się w wodzie w Pogradecu nie będzie miał wiele do roboty. Miasto wyraźnie nastawione jest na turystę szukającego plaży za dnia i dyskoteki na wieczór. I tylko miejscowi emeryci płci obojga, zasiadają wieczorami na ławkach na brzegu Ochrydu, omawiając najwyraźniej zmiany, które zaszły w ciągu ich życia? Albańczycy zresztą należą do narodów długowiecznych, a średnia oczekiwana długość życia statystycznego Albańczyka, wynosi ponad 77 lat i jest najwyższa na świecie! Problemem zaczyna być jednak przyrost naturalny. Niegdyś najwyższy w Europie ( w latach 1965-80, 2,5-3%), dziś spadł do 0,8%. Jeśli dołożyć do tego sporą emigrację, sytuacja zaczyna być niepokojąca.
Oczywiście fale turystów, przede wszystkim albańskich, znakomicie służą miejskiemu budżetowi, toteż biedy w Pogradecu nie widać. Również tu dojechali najbiedniejsi z biznesmenów. W ciągu dnia można ich spotkać, gdy pracowicie obierają z łupin kolby kukurydzy. Wieczorem powędrują one do wielkich kotłów lub na ruszt. Zysk takiej „kuchni polowej” zapewne nie jest imponujący, ale chęć zarabiania, zamiast wyczekiwania na pomoc państwa, budzi szacunek do tych ludzi. Oczywiście nie są to jedyne miejsca gdzie można coś zjeść. Dziesiątki fast foodów oferują zarówno znane z innych części świata hamburgery jak i lokalne „klony” szybkiego żarcia. Inna sprawa, że zdarzają się pomyłki. Oto zamówiwszy rybę, i upewniwszy się, że na pewno jest ryba (był piątek), po kilkunastu minutach dostaję na talerzu coś, czego gnaty są tak grube, iż za życia musiało być sporej wielkości rekinem lub tuńczykiem. Po spróbowaniu, okazuje się jednak, że było baranem...No cóż, widać albańskie barany, należą do rodzaju Pisces?
Czas wyjazdu z Albanii bynajmniej mnie nie cieszy. Za sobą pozostawiam malowniczy kraj, z pięknym krajobrazami, miłymi i gościnnymi ludźmi. Ludźmi, którzy mają za sobą, a pewnie i przed sobą – mimo 7% wzrostu gospodarczego – niełatwą egzystencję? Na granicy żegnam się z Enverem, który uznał,że najlepiej będzie jeśli sam mnie tam podrzuci i obiecuję mu, że jeszcze tu wrócę...I naprawdę zamierzam dotrzymać tej obietnicy.