Mateusz Smoter: Bliskowschodni proces pokojowy rok po operacji Płynny Ołów
Niebawem minie rok od wkroczenia izraelskich wojsk do Strefy Gazy. Głównym celem przeprowadzonej wtedy operacji „Płynny Ołów” było militarne i polityczne osłabienie Hamasu na tyle, by uniemożliwić mu prowadzenie agresywnej polityki bliskowschodniej. Interwencja miała zakończyć ostrzeliwanie izraelskich terytoriów przez palestyńskich bojowników i przywrócić pokojowe stosunki między sąsiadami. Niestety, antyterrorystyczna akcja przerodziła się w wojnę, która pochłonęła ponad tysiąc ofiar. Konsekwencje tych wydarzeń odczuwa dziś zarówno Izrael, któremu grozi Międzynarodowy Trybunał Karny, jak i wszyscy, którym zależało na bezpieczeństwie w regionie. Jak wygląda sytuacja na Bliskim Wschodzie w rok po operacji i jakie wydarzenia miały wpływ na obecny stan procesu pokojowego?
Nowy rząd, nowe podejście
Pierwszym wydarzeniem, które odegrało znaczącą rolę w rozwoju bliskowschodnich rokowań pokojowych były wybory do izraelskiego Knesetu w lutym 2009 roku. Żeby zrozumieć w jaki sposób operacja „Płynny Ołów” wpłynęła na ich wynik, i jakie były tego konsekwencje, warto przyjrzeć się sytuacji na izraelskiej scenie politycznej w tamtym okresie.
Rządząca w tym czasie koalicja Kadimy i Partii Pracy w przedwyborczych sondażach przegrywała z prawicową partią Likud. Na taki stan rzeczy nałożyło się kilka czynników. Jednym z nich była polityka wycofywania się wojsk izraelskich z terytoriów okupowanych (W 2000 roku z południowego Libanu, w 2005 roku ze strefy Gazy), która doprowadziła do wzmocnienia wrogich Izraelowi ugrupowań arabskich – Hezbollahu i Hamasu. Umocnienie Hezbollahu doprowadziło w 2006 roku do niekorzystnej dla Izraela wojny, która zakwestionowała jego regionalną mocarstwowość. Wycofanie się ze Strefy Gazy spowodowało natomiast dojście do władzy na tym terytorium radykalnego Hamasu, który na początku grudnia 2008 roku po raz kolejny rozpoczął ostrzał rakietowy izraelskich terytoriów.
Negatywne skutki tak prowadzonej polityki wykorzystywali w przedwyborczej walce przedstawiciele Likudu. Nastroje społeczne w Izraelu zaczęły się radykalizować, co było zjawiskiem korzystnym dla partii prawicowych. Kadima musiała zacząć działać, szczególnie że przywódcy Likudu już od dłuższego czasu nawoływali do militarnej interwencji. Aby odbudować nadszarpnięty wizerunek państwa oraz uspokoić obawy mieszkańców ostrzeliwanych terytoriów, liderzy rządzącego ugrupowania zdecydowali się na wojnę. W oczach społeczeństwa miała ona umocnić ich wizerunek jako silnych i zdecydowanych polityków, którzy w obliczu zagrożenia są w stanie podjąć zdecydowane kroki. Działania te nie wystarczyły jednak do tego, by po wyborach utrzymać się u władzy.
Ostatecznie zadanie stworzenia koalicji powierzone zostało Beniaminowi Netanjahu, przywódcy Likudu, który w przeciwieństwie do liderów Kadimy i PP, nie zobowiązał się do kontynuowania rozmów z władzami Autonomii Palestyńskiej i potępił negocjacje mające na celu tzw. rozwiązanie dwu-państwowe. W zamian zaproponował dalszy plan rozwoju gospodarczego Terytoriów Okupowanych. Koalicja Netanjahu wyrosła w opozycji do działań wcześniejszego rządu. Zapowiadano prowadzenie odmiennej od poprzedników polityki, która nie zmierzała w stronę ugodowych rozwiązań. Stanowisku takiemu sprzyjało coraz bardziej zradykalizowane społeczeństwo, które od rządzących oczekiwało zdecydowanych kroków. Powszechnie było wiadomo, że gabinet Netanjahu nie będzie tak „przychylny” Palestyńczykom jak poprzedni rząd.
Perspektywa rozwoju bliskowschodniego procesu pokojowego zaczęła oddalać się jeszcze bardziej po wyborze na szefa izraelskiej dyplomacji skrajnie prawicowego Avigdora Liebermana. Swoje obawy wyrażali zarówno przedstawiciele państw arabskich, jak i administracja USA. Lieberman słynął bowiem z anty-arabskich wypowiedzi oraz agresywnej retoryki. Otwarcie odrzucał ustalenia konferencji pokojowej z Annapolis, negował zasadność utworzenia odrębnego państwa Palestyńskiego oraz zapowiadał dalszą rozbudowę żydowskich osiedli na Zachodnim Brzegu, mimo że poprzedni rząd obiecał wycofanie się z całych Terytoriów Okupowanych.
Raport Goldstone’a
Kiedy świat z coraz większą obawą przyglądał się poczynaniom izraelskiego rządu, w międzyczasie przyszedł czas rozliczenia interwencji w Gazie. Informacje o nadużyciach podczas operacji płynęły z całego świata i pogarszały sytuację Izraela, który nagle w oczach opinii międzynarodowej z obrońcy swojego narodu stał się agresorem.
Jego wizerunek zmienił się ostatecznie za sprawą Richarda Goldstone’a – pochodzącego z żydowskiej rodziny z RPA międzynarodowego sędziego, który w kwietniu stanął na czele misji ONZ mającej zbadać przypadki naruszeń praw człowieka podczas operacji w Strefie Gazy. Po przeprowadzeniu śledztw Goldstone stwierdził, że jest ich wynikami „zaszokowany”. Raport wskazuje szereg nadużyć, których miały dopuścić się obydwie strony walczące. Najcięższe zarzuty padają jednak pod adresem Izraela.
Raport szczegółowo wylicza przypadki celowych ataków na ludność cywilną i pracowników misji humanitarnych; ataki na meczety, szkoły oraz szpitale. Wskazuje, że podczas operacji dochodziło do bezpodstawnych aresztowań oraz torturowania i nieludzkiego traktowania więźniów. Ponadto potwierdza użycie przez Izrael w gęsto zaludnionych obszarach bomb fosforowych, czego zabrania prawo międzynarodowe. Za bezprawne uznane zostało również zamknięcie Strefy Gazy dla pomocy humanitarnej. Według Goldstone’a działania te należałoby zakwalifikować jako zbrodnie wojenne oraz zbrodnie przeciwko ludzkości i poddać jurysdykcji Międzynarodowego Trybunału Karnego.
Odpowiedź Izraela
Izrael przez długie lata próbował sprowadzić problem palestyński do wymiaru walki z terroryzmem. Podczas gdy wojna w Strefie Gazy była przez stronę izraelską przedstawiana jako wojna obronna, raport Goldstone'a pokazał zupełnie inny wymiar konfliktu. Obrońcy wolności i pokoju okazali się agresorami, rzekomi terroryści natomiast stali się ofiarami. Nie dziwi więc fakt, że już pierwszego dnia po publikacji dokumentu wśród decydentów w Tel Awiwie zawrzało. Rozpoczęła się izraelska ofensywa dyplomatyczna, której celem było niedopuszczenie do tego, by Raport stał się przedmiotem obrad i dyskusji instytucji międzynarodowych.
Rozmowy z niektórymi przedstawicielami państw europejskich oraz Sekretarzem Generalnym ONZ, Ban Ki – Moonem, przyniosły połowiczny sukces. W listopadzie odbyło się głosowanie za przyjęciem raportu przez Radę Praw Człowieka. O negatywnym odbiorze operacji na arenie międzynarodowej może świadczyć fakt, że raport zaakceptowało 114 państw, tylko 18 było przeciw, a 44 wstrzymały się od głosu. Przeciw zagłosowały, poza Polską, między innymi Niemcy, Ukraina, Włochy i USA.
Dalsze losy raportu zależały od Ban Ki - Moona, który mógł skierować dokument pod obrady Rady Bezpieczeństwa. Ta z kolei mogła przekazać go Międzynarodowemu Trybunałowi Karnemu w Hadze. Jeśli sprawa trafiłaby do Trybunału, mógłby on wydać nakazy aresztowania członków izraelskich władz i armii, którzy podejmowali decyzje dotyczące wojny w Strefie Gazy. Ostatecznie stanęło na tym, że Izrael ma sześć miesięcy (do marca 2010r.) na wszczęcie niezależnych śledztw w wypadkach przedstawionych przez raport.
Mimo groźby międzynarodowej jurysdykcji Izrael od początku prezentuje w tej sprawie sztywne stanowisko. Po pierwsze podważa wiarygodność Raportu, który uważa za tendencyjny oraz stwarzający precedens, który utrudni innym państwom obronę przed terroryzmem. Takie stanowisko raczej oznacza weto dla przeprowadzenia wewnętrznego dochodzenia w sprawie zbrodni. Po drugie neguje legitymacje niektórych członków Rady Bezpieczeństwa do tego, by decydowali o losie Izraela. Argumentuje to przypadkami naruszeń praw człowieka w Libii i Rosji.
Co z dalszym procesem pokojowym?
Wykrywanie i potępianie zbrodni jest rzeczą potrzebną i niepodlegającą dyskusji. W tym przypadku jednak rodzi się pytanie o skutki przyjęcia raportu dla dalszego bliskowschodniego procesu pokojowego.
Przedstawiciele władz Izraela od razu ostrzegali, że dokument zaszkodzi dalszemu procesowi pokojowemu, ponieważ będzie stanowił legitymację dla działań terrorystów. Ponadto Izrael ostrzegał, że nie będzie ryzykował dla pokoju, jeżeli zostanie mu odebrane prawo do samoobrony i nie będzie skłonny do dalszych wysiłków w celu jego osiągnięcia.
Obawy te podziela również najważniejszy izraelski sojusznik w tej sprawie – USA, które co prawda wiarygodności raportu nie podważają, ale przyjęcia rezolucji odmówiły, uważając ją za szkodliwą dla dalszego procesu pokojowego. Administracji Baracka Obamy od początku zależało na wznowieniu izraelsko – palestyńskich rozmów pokojowych. Tymczasem od uznania dokumentu Izrael uzależnia dalszy proces negocjacyjny. W tym miejscu rodzi się więc kolejne pytanie. Czy w przypadku przesłania dokumentu do Rady Bezpieczeństwa możliwe jest skierowanie go do Międzynarodowego Trybunału Karnego, skoro żeby to uczynić potrzebna jest jednomyślna zgoda wszystkich stałych członków, a jednym z nich jest USA? Wizja ta wydaje się być raczej mało prawdopodobna.
Wydaje się, że Izrael albo tak bardzo przekonany jest o słuszności swoich racji, albo czuje się bardzo swobodnie, mając za plecami tak potężnego sojusznika, któremu prawdopodobnie bardziej zależy na rozwoju procesu pokojowego niż doprowadzeniu sprawy przed Międzynarodowy Trybunał Karny. Wiedząc o tym, przywódcy w Tel Awiwie mogą stawiać warunki.
Poza tym, kwestia procesu pokojowego wciąż rozbija się o podstawowe sprawy nierozwiązane od lat, takie jak status Jerozolimy, rozbudowa izraelskich osiedli czy prawa palestyńskich uchodźców. W dodatku nowy rząd Netanjahu nie zamierza iść na ustępstwa.
Wypracowana w 2002 roku przez Kwartet Bliskowschodni (USA, Rosja, ONZ, UE) Mapa Drogowa, która reguluje te kwestie wciąż jest dokumentem iluzorycznym. Teoretycznie mogłaby być podstawą do wycofania izraelskiej okupacji. W praktyce jednak porozumienie w oparciu o idee mapy jest niemożliwe, ponieważ strona izraelska forsuje szereg obostrzeń które mają stać się warunkiem wstępnym dla rozpoczęcia negocjacji. Teraz dochodzi kolejny warunek – Autonomia Palestyńska musi wycofać swoje poparcie dla raportu Goldstone’a.
W dodatku niedawno rozpoczęto rozbudowę osiedli żydowskich we wschodniej części Jerozolimy, do której pretensje zgłaszają Palestyńczycy. Co więcej, Izrael dąży do zalegalizowania tego procesu pod pretekstem „naturalnego rozwoju demograficznego”. Mimo że wiele państw z USA na czele krytykuje takie postępowanie, na początku listopada amerykańska sekretarz stanu Hilary Clinton przychyliła się do izraelskiej propozycji limitu rozbudowy nowych osiedli do 3000 dodatkowych mieszkań. Z jednej strony widać dążenie administracji USA do ograniczenie osadnictwa, z drugiej deklarację tę można odczytywać również jako przyzwolenie na dalsze okupowanie terytoriów Autonomii Palestyńskiej.
Sztywna polityka Izraela oraz brak amerykańskiej interwencji w tej sprawie skłoniła prezydenta Autonomii Palestyńskiej, Mahmuda Abbasa do rezygnacji z kandydowania w zaplanowanych na 25 stycznia 2010 roku wyborach prezydenckich. Oficjalnym powodem decyzji Abbasa stał się negocjacyjny impas. Prezydent wyraził rozczarowanie amerykańskim stanowiskiem oraz stwierdził, że nieustanny rozwój osadnictwa dyskredytuje zasadność dalszych rokowań.
Impas w rozmowach spowodowany jest również wewnętrznym podziałem Autonomii Palestyńskiej. Zachodnim brzegiem rządzi Fatah, Strefą Gazy natomiast nie uznawany przez Izrael Hamas. Żadnego efektu nie przyniosło na razie pół roku negocjacji między zwaśnionymi ugrupowaniami, w sprawie utworzenia rządu jedności narodowej i przeprowadzenia wspólnych wyborów prezydenckich i parlamentarnych. Ewentualne porozumienie dawałoby nadzieję na rozmowy, ponieważ Autonomia Palestyńska mogłaby w końcu przemówić jednym głosem. Izrael nie chce rozmawiać z Hamasem, ale po doświadczeniach z Wojny w Gazie zdaje sobie sprawę z tego, że siłą nie zniszczy ugrupowania. Gdyby Hamas uznał państwo Izrael, wyrzekł się działań terrorystycznych oraz zaczął współpracować z Fatahem, być może izraelscy przywódcy poszliby na ustępstwa. Wewnętrzny konflikt w Autonomii Palestyńskiej oznacza natomiast brak partnera do rozmów dla Izraela. Brak partnera do rozmów oznacza impas i status quo, a to tak naprawdę dla Tel Awiwu sytuacja najkorzystniejsza, ponieważ nie przeszkadza w dalszym osadnictwie na Terytoriach Okupowanych.
Pomysły opozycji na pokój
Lider znajdującej się w opozycji Kadimy - Szaul Mofaz – zaproponował w listopadzie swój własny plan pokojowy. Jednym z założeń jego planu jest możliwość rozpoczęcia rozmów z radykalnym Hamasem – jeżeli ten wygra zbliżające się styczniowe wybory w Autonomii Palestyńskiej.
Plan zakłada stworzenie w ciągu roku państwa palestyńskiego. W jego skład powinno wchodzić całe terytorium Strefy Gazy i 60 % terytorium Zachodniego Brzegu. Żydowscy osadnicy, którzy żyją poza głównymi skupiskami ludności żydowskiej, zostaną wysiedleni z Zachodniego Brzegu. Otrzymają oni od państwa pełne odszkodowanie.
Po tych krokach powinny rozpocząć się negocjacje dotyczące spraw najważniejszych. Wśród nich znajduje się status Jerozolimy, los palestyńskich uchodźców i kształt ostatecznych granic przyszłego państwa palestyńskiego. Plan zakłada, że co najmniej 92% terytorium znajdującego się przed 1967 pod administracją Jordanii i Egiptu pozostanie w granicach nowego państwa.
„W tym momencie faktycznie nie ma już Hamasu. Myślę, że Izrael musi zasiąść do rozmów z ugrupowaniem, które zmienia swoją agendę i sposób w jaki załatwia sprawy”, mówił Mofaz. Prywatnie palestyńscy negocjatorzy mają być za ideą planu – boją się jednak poprzeć go publicznie przed zbliżającymi się styczniowymi wyborami do władz Autonomii Palestyńskiej.
Plan Mofaza nie zyskał jednak większego poparcia. Pokazuje on jednak, że istnieją alternatywne pomysły i że częsć izraelskich polityków jest nadal skłonna do porozumienia.
Wnioski
Jak widać, w rok od wojny w Strefie Gazy na Bliskim Wschodzie bez zmian. Porozumienia pokojowego jak nie było, tak nie ma i nic nie wskazuje na to, żeby sytuacja miała ulec zmianie. Wyniki wyborów do Knesetu pokazały, że nastroje społeczne w Izraelu uległy radykalizacji, co jest w dużej mierze wynikiem zaognienia w ostatnich latach konfliktu z Palestyńczykami. Prawicowa koalicja Netanjahu jest mniej skłonna do rozmów ze stroną palestyńską niż poprzedni rząd. Agresywna retoryka szefa izraelskiej dyplomacji nie napawa optymizmem. Kwestia procesu pokojowego wciąż rozbija się o podstawowe sprawy nierozwiązane od lat, takie jak status Jerozolimy, rozbudowa izraelskich osiedli czy prawa palestyńskich uchodźców. Jakby tego było mało do listy dopisano kolejny problem – Raport Goldstone’a, który na razie blokuje dalsze rozmowy pokojowe. Wobec powyższych, należy żywić nadzieję, że nawet jeżeli impas nie zostanie przełamany, to przynajmniej nie doprowadzi do kolejnej wojny.