Eurosceptycyzm made in Britain: stosunek Zjednoczonego Królestwa do Unii Europejskiej
- Katarzyna Sobiepanek
Zjednoczone Królestwo było, jest i będzie eurosceptyczne. Wyspiarze długo zwlekali z przystąpieniem do Wspólnot, a potem ustami Margaret Thatcher powiedzieli „No. No, No.”, gdy Jaques Delors zaproponował pogłębienie integracji i wspólną walutę. W 1990r. weszli jednak do ERM (Mechanizmu Kursów Walutowych) i zaraz zostali zmuszeni do wyjścia, by następnie przysiąc, że nie przyjmą wspólnej waluty. Dziś, po erze euro-firendly Labour, od maja 2010r. rządzi partia z bogatą eurospcetyczną kartą, otoczona grupą prężnych antyunijnych think-tanków, która do obowiązującej w Brukseli terminologii, obok takich wyjątków jak brytyjski rabat, czy brytyjski protokół, dołączyła w grudniu 2011r. brytyjskie weto. Wiele twarzy eurosceptycyzmu
Od 2005r. David Cameron stara się złagodzić silny eurosceptyczny wizerunek partii. Uciszył debaty na temat utraty suwerenności i skoncentrował się na wspieraniu rozwoju i wzrostu gospodarczego oraz promowaniu wolnego rynku i ochrony środowiska. Po wygranych wyborach ministrem spraw zagranicznych został co prawda William Hague, były lider i eurosceptyk, ale po objęciu stanowiska zdecydowanie zmienił ton. W gabinecie znalazło się miejsce dla proeuropejskiego Kena Clarka, lidera Tory Reform Group, jednego z nielicznych proeuropejskich think-tanków. Ale przede wszystkim na rządowych ławach zasiedli proeuropejscy koalicjanci z partii Liberalnych Demokratów. Eurosceptycy mają w rządzie jednego silnego reprezentanta w osobie ministra ds. pracy i emerytur Iana Duncuna Smitha.
Czy taki skład rządu odzwierciedla nastroje w tylnych rzędach Izby Gmin? Nie do końca. Obserwując spotkania pewnych grup, tygodnik Economist określił liczbę eurosceptyków na ok. 120 wśród 306 posłów konserwatywnych. Do tego doliczyć należy grupę europosłów, wśród których znajdują się tak barwne postacie jak Rupert Matthews MEP, który stwierdził, że Unia w każdej chwili może wprowadzić na ulice Londynu niemieckie wojska. Oraz pozaparlamentarne środowisko wyrażające swoje opinie na wpływowym portalu ConservativeHome.
Eurosceptycy, wspomagani przez takie think-tanki jak Bruges Group, Open Europe, Global Europe, czy Henry Jackson Society, dzielą się na dwa główne nurty. Pierwsi widzą przyszłość Zjednoczonego Królestwa (UK) w Commonwealthie i EFTA (względnie NAFTA), i najchętniej opuściliby UE. Drudzy, nieco realniej oceniający pozycję UK w niefunkcjonalnym i zdominowanym przez Indie Commonwealthie oraz świadomi, że UK nie będzie drugą Szwajcarią, nie chcą opuszczać Unii, ale żądają renegocjacji warunków członkostwa. Wielu z nich uważa, że utrzymanie strefy euro nie leży w zakresie długoterminowych interesów brytyjskich.
Eurosceptycyzm na wolności
Realizując przedwyborcze obietnice tuż po objęciu stanowiska William Hague zlecił pracę nad ustawą, która zobowiązywałaby wszystkie kolejne rządy do przeprowadzenia referendum na temat wszelkich zmian w traktatach europejskich. European Union Act 2011 wszedł w życie w lipcu tego roku. Na pewien czas wystarczyło to eurosceptykom. Jednak jeszcze latem ubiegłego roku ujawniły się pierwsze niepokoje.
Najpierw 21 backbenchers zbuntowało się przeciwko przyznaniu kolejnych 10 mln funtów dla EFW, a dedykowanych Grecji. Potem pojawiła się coraz silniejsza krytyka działań Europejskiego Banku Centralnego (EBC) , zarówno w sprawie trybu udzielania pomocy państwom eurolandu, jak też stosunku EBC do regulacji obowiązujących w londyńskim City. 15 września 2011 UK pozwała EBC zaskarżając przepis, według którego, izba rozrachunkowa musi mieć siedzibę w państwie strefy euro, jeśli przynajmniej 5 proc. jej obrotów przy rozliczaniu transakcji finansowych między instytucjami zapewniają jakiekolwiek produkty finansowe denominowane w euro[1].
Postawa EBC była wodą na młyn dla eurosceptyków. We wrześniu zadebiutowała książka pięciu nowicjuszy w Izbie Gmin, w której postulowali przywrócenie całkowitej kontroli Londynu nad regulacjami finansowymi, a także prawem karnym, polityką socjalną, rolną i rybołówstwem. Po niej pojawiła się publikacja, autorstwa m.in. posła Davida Davisa, konkurenta Camerona do fotela lidera z 2005r., wprost nawołująca do referendum w sprawie kontynuowania członkostwa w Unii. Dziennik Spectator skomentował „eurosceptycyzm jest dziś mainstreamowym myśleniem w partii konserwatywnej”.
Jesienią debata przeniosła się na deski Izbą Gmin. Podczas głosowania nad referendum nt. kontynuowania członkostwa w Unii, wyłamało się 81 posłów, mimo wezwaniu do zachowania bezwzględnej dyscypliny (three-line whip). Jak zauważają komentatorzy szczególnie nowicjusze są bardzo eurosceptyczni, a przy tym dużo bardziej otwarcie głoszą swoje poglądy. Przykładowo, George Eustice, wcześniej członek skrajnie prawicowej UK Independnce Party, szef grupy „No”, sprzeciwiającej się wprowadzeniu waluty euro w Zjednoczonym Królestwie, powiedział przed debatą „teraz jest czas brytyjskiej przywództwa”, kryzys dla eurosceptyków to „golden opportunity”.
Sam Cameron jako lider partii, tak wrażliwej na punkcie suwerenności, a zarazem przywódca, który zdaje sobie sprawę z ekonomicznego znaczenie wymiany handlowej z kontynentem (45 proc. eksportu brytyjskiego), przyjął pozycję lidera, który rozumie obawy partyjnych kolegów i jednocześnie reprezentuje interesy ekonomiczne własnego kraju. Podczas debaty w Izbie Gmin odpowiadał: „członkostwo w Unii Europejskiej leży w naszym narodowym interesie”, a podczas partyjnej konferencji dodał „rozumiem wasze obawy, ja również chcę zreformować nasze stosunki z UE”. Choć solidaryzował się z backbenchersami słowami „my sceptycy”, wszystkich jednak nie przekonał i Daniel Hannan, MEP, krytycznie skomentował: najwięksi eurosceptycy „miękną, gdy dostaną w ręce władzę”.
Ekonomia czy ideologia?
Cameron uważa jednak, że Hannan i jego sprzymierzeńcy mylą się, a w narodowym interesie brytyjskim, leży niedopuszczenie do upadku strefy euro. Choćby dlatego, że kredyty udzielone przez brytyjskie banki kontynentalnym partnerom w Grecji, Hiszpanii, Portugalii i Włoszech równają się 15 proc. brytyjskiego PKB, a kolejne miliony pożyczone bankom francuskim i niemieckim, także trafiły na południe Europy.
Druga sprawa bliska sercu Camerona i wielu Brytyjczyków różnych opcji, to pozycja City of London na europejskim i globalnym rynku finansowym. Wbrew powszechnej opinii, że Zjednoczone Królestwo optuje za deregulacją sektora finansowego rząd brytyjski przyjął zalecenia raportu Niezależnej Komisji ds. Bankowości. Tzw. raport Vickersa postulował rozdzielenie bankowości detalicznej i inwestycyjnej oraz zwiększenie bazy kapitałowej i zaostrzenie regulacji funkcjonowania tych pierwszych[2]. Raport Vickersa był krytyczny zarówno wobec systemu Basel III jak i proponowanych we wrześniu regulacji unijnych, pierwsze uznając za niewykonalne, drugie niewystarczające. Na raport Vickersa powoływał się tuż przed grudniowym szczytem dziennikarz Financial Times i poseł konserwatywny Jo Johnson, apelując jednocześnie do kolegów konserwatystów, aby stosować racjonalne argumenty, a nie owijać City w Union Jacka.
Niestety. Na grudniowy szczyt Cameron pojechał pod niesamowitą presją antyunijnej kampanii we własnych szeregach, prowadzonej głównie przez dziennik Telegraph i portal ConservativeHome. Ponadto, mimo pewnych starań i odbyciu kilku spotkań m.in. z nowym premierem Hiszpanii, nie zdobył w sojuszników. Argument, że objęcie Londynu identycznymi restrykcjami jak państwa strefy euro plus wspomniana regulacja EBC niemal na pewno wymusi przeprowadzkę instytucji finansowych z Londynu do Nowego Jorku, Szanghaju, a tylko w przypadku instytucji z przeważającą ilość transakcji w euro, być może do Frankfurtu lub Paryża, nie został właściwie wypromowany. Przyczyna domagania się protokołu, który umożliwiłby, wykluczenie Zjednoczonego Królestwa spod regulacji finansowych została w europejskiej prasie sprowadzona do słów Sarkozy’ego, który stwierdził, że Brytyjczycy próbują stworzyć za kanałem La Manache drugie Kajmany.
Ujarzmianie eurosceptycyzmu
Gdy opadły emocje nie tylko tygodnik Economist stwierdził, że, ten doskonały PRowiec, tym razem zaniedbał budowanie zawczasu koalicji na arenie europejskiej. Dodatkowo o znaczeniu koalicji przypomniał Cameronowi natychmiast wicepremier. Podczas Prime Minister’s Questions Labour Party pytała „Ou est Clegg?”, gdy przywódca Liberalnych Demokratów demonstracyjnie nie wziął udziału w obradach Izby Gmin, w prasie zaś mówił „uważamy te ustalenia za tymczasowe, a nie za trwałe wyłamanie się z porozumienia”.
Szybko jednak zaczęto uspokajać ton dyskusji. Podczas gdy BBC sugerowało, że to jedynie początek szeregu legislacyjnych bitew pomocną dłoń do Camerona wyciągnęła Unia Europejska stwierdzając, że z międzynarodowego porozumienia zostanie wykreślone sformułowanie o zacieśnianiu współpracy w ramach wspólnego rynku i wszystkie działania w tej kwestii pozostaną nadal w kompetencji 27 państw UE. Pomocna była także postawa kanclerz Merkel, która zaproponowała UK status obserwatora podczas rozmów grupy euro. Krok przyjęty z wdzięcznością przez proeuropejskie skrzydło partii i ułatwiający Cameronowie stopniowe wycofywanie się z blokowania możliwości użycia instytucji europejskich dla egzekucji postanowień paktu fiskalnego. Jednocześnie Kanclerz George Osoborne zapowiedział kolejne transfery pieniędzy do IMF, a Cameron spotkał się ponownie z Sarkozym, aby podpisać porozumienie o współpracy nuklearnej i budowie bezzałogowych samolotów. W prasie pojawiły się komentarze, że współpraca francusko-brytyjska w polityce zagranicznej i obronnej układa się w gruncie rzeczy znakomicie.
Przed marcowym szczytem UE premier spotkał się ponownie z przywódcami Hiszpanii, Włoch i krajów skandynawskich i zdobył ich podpisy pod listem promującym rozwój wolnego handlu. List ten podpisał także premier Tusk. Nick Clegg natomiast gościł w Londynie liberalnych uczestników przywódców i unijnych komisarzy na konferencji nt wspólnego rynku. W Izbie Gmin natomiast widać było silną rękę partyjnych whipów, którzy musieli nakłonić do spokojniejszego zachowania tych, którzy już zabierali się do wymuszania na Cameronie potwierdzenia twardego weta. Można przypuszczać, że dla uspokojenia nastrojów nie bez znaczenia była też rezygnacja nielubianego przez konserwatywnych backbenchers ministra ds. energii i zmian klimatycznych Liberała Chrisa Huhna. Dymisja tego adwokata energii odnawialnej i ograniczenia emisji dwutlenku węgla umożliwiła bowiem skierowanie ich wysiłków przynajmniej na pewien czas na torpedowanie planów budowy farm wiatrowych.
To jednak na pewno nie powstrzyma ich na długo. Otwarta jest bowiem sprawa reformy Europejskiego Trybunału Praw Człowieka i tu również słychać w Izbie Gmin głosy nawołujące do wycofania się Zjednoczonego Królestwa z Europejskiej Konwencji Praw Człowieka. Otwarta jest też konieczność podjęcia do lipca 2014r. decyzji, czy Zjednoczone Królestwo nadal chce, aby na Wyspach obowiązywał szereg unijnych zapisów dotyczących policji i sądownictwa. Choć debata w Izbie Gmin przycichła toczy się nadal na łamach prawicowej prasy i w tak długo jak skład parlamentu nie ulegnie zmianie Zjednoczone Królestwo pozostanie eurosceptyczne.
Przypisy:
[1] „Brytyjskie finanse: ucieczka banków”, Economist Intelligence Unit, za: Obserwator Finansowy, http://www.obserwatorfinansowy.pl/?p=31053, dostęp 12.12.2011.
[2] „Radykalne zmiany w brytyjskich bankach będą szkodliwe dla City”, Obserwator finansowy, http://www.obserwatorfinansowy.pl/2011/09/25/radykalne-zmiany-w-brytyjskich-bankach-beda-szkodliwe-dla-city/, dostęp 12.12.2011.