Adrian Prusik: Chiński dylemat Ameryki
Porzucenie nuklearnych ambicji przez Koreę Północną będzie największym dyplomatycznym sukcesem neokonserwatywnej administracji G. Busha. Paradoksalnie będzie też początkiem końca neokonserwatywnej polityki Białego Domu. Gdy w 2000 roku neokonserwatyści zdobywali władzę w Białym Domu, wzrastająca potęga komunistycznych Chin stała się już aktualnym problemem. W odróżnieniu od bardziej umiarkowanych obserwatorów, środowisko neokonserwatywne nie postrzegało „chińskiego dylematu” w kategoriach problemu inkorporacji chińskiego smoka w ramach istniejącego ładu międzynarodowego i uczynienia z niego tzw. responsible great power. Dla neokonserwatystów, dominujących w Partii Republikańskiej i nowej administracji George’a Busha, Chiny stały się kontestatorem globalnego przywództwa Stanów Zjednoczonych oraz zbudowanego pod auspicjami Waszyngtonu ładu międzynarodowego.
Obawy neokonserwatystów oraz postrzeganie Chin jako rywala jest w gruncie rzeczy uzasadnione. Od wielu lat komunistyczne władze Chin wspierały kraje, postrzegane przez Amerykanów za wrogów, starając się budować alternatywny blok, w którym amerykańskie wpływy będą minimalne. Wsparcie dla junty wojskowej w Birmie, interesy naftowe z Iranem oraz realne utrzymywanie władzy Kim Dzong-ila w Phenianie przez wiele lat było symbolem chińskiej polityki zagranicznej.
Płynące z Pekinu postulaty o poszanowanie suwerenności rządów, czy też teorie o kulturowych uwarunkowaniach demokracji w Azji, stały się dla wielu państw swoistą alternatywą dla amerykańskiego interwencjonizmu oraz demokracji w zachodnim stylu promowanej przez Biały Dom. Podobnie rozwój handlu wewnątrzazjatyckiego w połączeniu z planami tworzenia porozumień o wolnym handlu, czy też chińskie działania w celu utworzenia azjatyckiego funduszu rezerw walutowych, w dłuższej perspektywie mają prowadzić do odseparowania najludniejszego regionu świata od wpływów zachodnich struktur międzynarodowych i w rezultacie emancypacji regionu o szczególnym znaczeniu dla globalnej strategii zarówno Chin, jak i Stanów Zjednoczonych. Nic zatem dziwnego, że polityka Pekinu, wywołująca niepokój w Waszyngtonie, spowodowała postrzeganie Chin, w oczach neokonserwatywnej elity politycznej, jako najgroźniejszego rywala.
Problem relacji pomiędzy Pekinem i Waszyngtonem rzutował również na nuklearne ambicje Korei Północnej i wynikłe z nich międzynarodowe negocjacje z udziałem obu Korei, Rosji, Japonii, Chin i USA. Kraj „Drogiego Przywódcy” Kim Dzong-ila, pozostając praktycznie ostatnim państwem, w którym władza w podejściu do swoich obywateli pozostała w epoce stalinizmu, przez długi okres korzystał z parasola ochronnego rozciągniętego nad nim przez Chiny. Co prawda Chiny już od dawna ostrzegały Koreę Północną, iż nie zamierzają tolerować nuklearnych ambicji reżimu, jednak przedstawiciel Pekinu był zawsze najbardziej wyrozumiałym partnerem Phenianu, który co rusz doprowadzał do impasu w rozmowach sześciostronnych, prowokując dalszą eskalację konfliktu.
Jeszcze nie tak dawno proces negocjacji, pogrążony w długim impasie spowodowanym brakiem chęci ze strony Korei Północnej do wypełnienia zobowiązań, wydawał się nie mieć końca. Nieoczekiwany przełom, spowodowany udostępnieniem przez Phenian pełnej dokumentacji dotyczącej swoich prac nad bombą atomową oraz widowiskowe wyburzenie wieży reaktora w Jongbion, spowodował wyraźne przyspieszenie oraz zaowocował wynegocjowaniem dokładnego terminarza wdrożenia porozumienia.
Sukces rozmów, bardziej prawdopodobny niż kiedykolwiek, to w głównej mierze wynik współpracy Pekinu oraz Waszyngtonu. Chiny przestały postrzegać problem nuklearnych ambicji Kima przez pryzmat własnych relacji ze Stanami Zjednoczonymi a działania reżimu z Phenianu przestały się opłacać Pekinowi. Rzeczywista chęć współpracy przejawiana przez obie strony zaowocowała w czasie negocjacji, co również wpłynęło na koncyliacyjną postawę Korei Północnej.
Północnokoreański konflikt, którego eskalacja była intencją reżimu Kim Dzong-Ila, przestraszonego agresywnym interwencjonizmem administracji George’a Busha, uwypuklił dwie rzeczy. Po pierwsze neokonserwatywna polityka administracji Busha, mająca na celu utrzymać amerykańską dominację nad światem, przyniosła skutki odwrotne od zamierzonych, ukazując wyraźnie brak mechanizmów oddziaływania na nieposłuszne reżimy. Po drugie Chiny są kluczowym elementem azjatyckiego układu sił a współdziałanie na linii Waszyngton-Pekin może być kluczowym elementem o niebagatelnym znaczeniu.
Rozmowy sześciostronne wprowadziły nową jakość w stosunki Pekinu z Waszyngtonem. Pojawienie się wspólnoty interesów, przejawiającej się we obopólnej potrzebie utrzymania bezpieczeństwa w regionie Azji, daje nadzieje na wypracowanie odpowiednich mechanizmów współpracy pomiędzy oboma krajami. Będzie to jednak kres amerykańskiej polityki o neokonserwatywnym zabarwieniu a w dalszej perspektywie rezygnacja Ameryki z pozycji jedynego mocarstwa globalnego.