Aleksandra Amal El-Maaytah: Do zobaczenia w sądzie?
- Aleksandra Amal El-Maaytah
Decyzja o wydaniu nakazu aresztowania prezydenta Baszira jest świadectwem przegranej całego świata. Społeczność międzynarodowa nie zdołała ocalić Darfuru, a bezmyślny i potencjalnie groźny w skutkach list gończy ma teraz uspokoić jej sumienie.
Jest to z pewnością precedens. Nigdy wcześniej żadna głowa suwerennego państwa nie była ścigana międzynarodowym listem gończym, nawet jeśli swiatowa opinia publiczna i środowisko międzynarodowe miało świadomość zbrodni, których się dopuszczała. Tej sprawy nie da się porównać do sprawy Milosevica, Pinocheta, czy Saddama Husajna. W ich przypadkach koniec był już blisko, o ile właśnie nie nastąpił. Natomiast w przypadku prezydenta Sudanu, nakaz aresztowania to zdaje się być dopiero początkiem długiej i wyboistej drogi ku pokojowi i sprawiedliwości.
Etiopskie przysłowie mówi, że kot zapędzony w róg będzie walczył na śmierć i życie, do końca. Nie widząc ani ucholonego okna, ani innej drogi wyjścia, zaszantażowane zwierzę wie, że przeżyje tylko ono, albo przeciwnik. Dość często owa ludowa mądrość przekłada się na rzeczywistość polityczną, nie tylko krajów afrykańskich. Rzadko się zdarza, aby przywódca nie uległ pokusie dyktatury, gdy uświadamia sobie, jak łatwo może zostać usunięty i że po jego stronie została jedynie garstka ludzi. Czy więc międzynarodowy nakaz aresztowania prezydenta Sudanu, Omara Hasana al-Baszira, zamiast pomóc pogrążonemu w jednym z największych kryzysów humanitarnych w historii ludzkości państwu, nie doprowadzi do jego kompletnego rozpadu i anarchii? Czy pogłębi i rozprzesteni na cały kraj wojnę domową? Bo jak wyglądać ma praworządność w kraju, którego przywódca uznany jest na świecie za zbrodniarza?!
Zacznijmy od hybrydowej misji pokojowej Unii Afrykańskiej i Narodów Zjednoczonych UNAMID. Historia ich działalności w Sudanie to lista nużących już zażaleń, które mają poniekąd tłumaczyć jej nieudolność. Są to te same skargi, które wyrażała wcześniej misja Unii Afrykańskiej, a ONZ miał ją z tych rozterek wybawić. Najwyraźniej się nie udało. Pamietam swój gorzki śmiech, mieszankę smutku i żalu, gdy czytałam wypowiedź Rudolpha Adady, cywilnego szefa misji, mówiącego, że owszem, UNAMID to jest misja pokojowa, ale w Sudanie nie ma pokoju, który możnaby było utrzymać. Ta wypowiedź podsumowuje kilkuletnią kadencję misji, tak jakby mówili: „Jesteśmy tu po to, żeby ... no właśnie - po co?”.
Z planowanych 26 tys. żołnierzy, misji udało się zebrać jedynie połowę. Nieustanne prośby skierowane do całego środowiska międzynarodowego o helikoptery, sprzęt wywiadowczy i ludzi nie przyniosły znacznych efektów. Ponadto charakterystyczne dla misji ONZ-towskich jest to, że gdy zaczyna naprawdę dziać się źle, to są oni pierwszymi, którzy biorą nogi za pas. Nie jest to zarzut, tylko stwierdzenie faktów. Można więc podejrzewać i przypuszczać, że ludność cywilna nie będzie mogła na nich liczyć, gdy konflikt w Darfurze się zaostrzy. Szczególnie, że jeszcze latem 2008 roku coraz częstrze stawały się ataki na błękitne hełmy.
W sudańskich kręgach politycznych, już jesienią ubiegłego roku roku mówiło się o wprowadzeniu stanu wyjątkowego, jeśli sędziowie Międzynarodowego Trybunału Karnego wydadzą nakaz. Miałoby to uchronić Sudan przed międzynarodowym spiskiem dążącym do zdestabilizowania kraju – mówił jeden z parlamentarzystów sudańskich. Zgodnie z konstytucją stan wyjątkowy prezydent może wprowadzić tylko za zgodą wice-prezydenta, którym w Sudanie jest Salva Kiir – niegdysiejszy wróg Baszira, a dziś lider autonomicznego Południa.
Jednak nawet w rządzącym Kongresie Narodowym opinie są podzielone. Powoli bowiem Baszir staje się dla nich kulą u nogi. Wprowadzenie stanu wyjątkowego oznaczałoby nie tylko ukrócenie wolności obywatelskich ludności cywilnej i walkę ze „szpiegami”, którzy współpracowali z MTK, lecz także ograniczenie wolności polityków już znajdujących się na wysokich szczebalch władzy, a co za tym idzie ograniczenie możliwości pozbycia się Baszira. Zastąpienie obecnego prezydenta kimś innym z najwyższych szeregów władzy byłoby być może dobrym sygnałem dla środowiska międzynarodowego. Problem jednak polega na tym, iż tak naprawdę każdy, kto jest wstarczajaco silny, aby przejąć po nim prezydenturę - jak np. Ali Osman Taha, drugi wice-prezydent, czy Nafie Ali Nafie, bliski doradca Baszira i główny negocjator z partyzantami - może wkrótce również zostać oskarżony o współudział w zbrodniach.
Decyzja MTK zapewne jednak da możliwość wyrażenia antagonizmów panujących w partii rządzącej, a podział na dwa przeciwstawne sobie bloki znajdzie swój jaskrawszy wyraz. Po jednej stronie stoi własnie Ali Osman Taha, potencjalny kandydat na zastepcę Baszira i jego najbliższy współpracownik oraz szef wywiadu, Salah Abdullah Gosz, którzy chętniej ktokolwiek inny w Kongresie Narodoweym pozbyliby się osłabionego prezydenta, a po drugiej zaś lojaliści kurczowo trzymający się głowy państwa.
Tego typu sytuacja z jednej strony może w efekcie przynieśc „zamordyzm” w szeregach politycznych Sudanu, który także odzwierciedli się w częstszych atakach „odwetowych” na ludność cywilną Darfuru oraz w zwiększonym wsparciu dla czadyjskiej partyzantki. Z drugiej strony da to wymówkę i zachęci opozycję, w tym przede wszystkim partyzancki Ruch na rzecz Sprawiedliwości i Równości (JEM) do podjęcia kolejnej próby zamachu stanu i przejęcia władzy. Ten scenariusz analitycy oceniają jako wielce prawdopodobny.
Mimo wszystko obliczu zawieszonego procesu pokojowego, którego stagnacja być może w dużej mierze spowodowana była oczekiwaniem na decyzję MTK, sudańska opozycja jest paradoksalnie jednym z najgłośniejszych przeciwników wydania nakazu aresztowania. Przemawia za tym kilka argumentów. Trudny do realizacji proces pokojowy rozpoczęty w 2005 roku może stać się teraz absolutnie niemożliwy do spełnienia. Wszechstronne Porozumienie Pokojowe (CPA) zawarte w 2005 między Sudańskim Ludowym Ruchem Wyzwolenia (SPLM) a rządem w Chartumie zakłada bowiem sześcioletni proces stabilizacji kraju i osiągnięcia pokoju między niegdyś walczącymi ze sobą stronami i utworzenie rządu koalicyjnego między chrześcijańsko-animistycznym południem a islamską północą kraju. W 2011 roku ludność południowego Sudanu ma zdecydować o tym, czy chce się oddzielić od Chartumu. SPLM obawia się, że Baszir, któremu teraz może już nie zależeć na opinii międzynarodowej, wycofa się z obietnic i podpisanego układu.
Również JEM, który uważa się za jedyny poważny i liczący się patyzancki ruch antyrządowy, kontrolujący północną i wschodnią część Darfuru może wycofać się z inicjatyw pokojowych, jakie wysunął wcześniej wobec rządu. Chartum także nie będzie widział pożytku z kontynuowania rozmów, które przez opinię światową odbierane były jedynie jako chęć pokazania, iż Baszira stać na znak dobrej woli.
Decyzja MTK jest w mojej opinii świadectwem przegranej walki całego świata, a przede wszystkim Rady Bezpieczeństwa ONZ. Sudan próbował mediacji na arenie miedzynarodowej i wyraźnie szukał sposobu wyjścia z niewygodnej sytuacji, jednak nie otrzymał w zamian tak naprawdę żadnej alternatywy, prócz nieśmiałych propozycji podjęcia kwestii w kontekście afrykańskim. Chodziło bowiem o sądzenie prezydenta przed sądem narodowym. Unia Afrykańska popierała takową inicjatywę, jednak Sudan w swojej legislacji nie posiada kompetencji do sądzenia zbrodni przeciwko ludzkości, czy ludobójstwa. Etiopia wyszła wtedy z propozycją stworzenia afrykańskiego sądu-hybrydy, złożonego z sędziów afrykańskich. Ten pomysł zdecydowanie odrzucił jednak minister sprawiedliwości Sudanu. Owe propozycje miały stanowić przeciwwagę dla MTK, który już wiekrotnie oskarżany był o brak obiektywności. Trudno dziwić się takim oskarżeniom, skoro wszystkie sprawy będące obecnie na agendzie MTK dotyczą Czarnego Lądu!
Nie udało się też Sudanowi wywalczyć, mimo wsparcia Chin, odłożenia sprawy nakazu aresztowania o 12 miesięcy. Gdyby to się stało, ONZ mogłoby postawić konkretne i możliwe do spełnienia warunki prezydentowi, który zrobiłby wtedy wszystko, by ratować swój wizerunek.
Świat nie zdołał uratować Darfuru. Cała sprawa ze śledztwem wydaje się być kwestią honoru jednego upartego człowieka –Luisa Moreno Ocampo, który odżegnuje sie od polityki, mówiąc, że to, co robi, robi w imieniu sprawiedliwości. Jednak zastanawiam sie - co o sprawiedliwości może wiedzieć człowiek, który nigdy nie przekroczył granic Darfuru i nie widział kobiet, które ubranie rozszarpane przez milicję Dżandżałid noszą ciągle przy sobie, tak jakby nosiły zdjęcie swoich bliskich - aby nigdy nikt nie mógł im zarzucić, że to, co się stało, nie wydarzyło się naprawdę, nie było rzeczywistością? Gdyby zapytać zgwałcone kobiety Darfuru, czy wolałyby zobaczyc Baszira siedzącego przed panelem sędziów MTK, czy wrócic do swoich domów i nigdy już się nie bać stukotu końskich kopyt, ciekawe jak brzmiałaby odpowiedź... Sprawiedliwość, czy pokój? Co jest dla nich ważniejsze?
Jak to zwykle bywa w takich opowieściach, zapomina sie o prawdziwych ofiarach. Baszir być może stanie przed sądem, ale jest to wielce nieprawdopodne, a jeszcze mniej istotne. Najprawdopodniej będzie zachowywał się jak ten kot, który nie podda się póki sam nie padnie. A ludność Sudanu, jego matki, ojcowie i dzieci nie wiedzą już nawet z kim tak naprawdę mają walczyć.
Portal Spraw Zagranicznych pełni rolę platformy swobodnej wymiany opinii - powyższy artykuł wyraża poglądy autora.