Bolesław K. Jaszczuk: Koreańskiej rakiety nie zestrzelono
- Bolesław K. Jaszczuk
Wystrzeliwanie na orbitę okołoziemską satelitów telekomunikacyjnych na ogół nie budzi emocji ani kontrowersji. Za wyjątkiem rakiet wystrzeliwanych przez Koreę Północną.
W takim przypadku mamy do czynienia z buńczucznymi, czy wręcz histerycznymi reakcjami ze strony tzw. świata zachodniego. Przypomnijmy, że chodzi tu o wystrzelenie rakiety, która miała wynieść na orbitę sztucznego satelitę, a nie zaatakować kogokolwiek za pomocą pocisków. Jak do tej pory, technika nie zna innego sposobu na wprowadzanie satelitów do przestrzeni kosmicznej niż za pomocą rakiety. Korea Północna już 23 lutego, a więc na 6 tygodni przed wystrzeleniem, oficjalnie poinformowała świat o tym zamiarze. Podano dokładną trasę lotu, powiadamiając o tym m.in. Międzynarodową Agencję Lotniczą oraz Żeglugową.
Reakcje nerwowe i stonowane
Zapowiedź wystrzelenia rakiety nośnej spowodowała ostre reakcje ze strony Japonii i Korei Południowej. Oba te kraje zagroziły jej zestrzeleniem. W podobny sposób zareagowali wysokiej rangi wojskowi USA. Dowódca amerykańskich sił zbrojnych na Pacyfiku, admirał Timothy Keating powiedział podczas przesłuchania w senacie, iż istnieje „wysokie prawdopodobieństwo” zestrzelenia koreańskiej rakiety przez Amerykanów. W podobnym stylu wypowiedział się głównodowodzący wojskami USA stacjonującymi w Korei Południowej, gen. Walter Sharp. Jego zdaniem, Stany Zjednoczone są przygotowane na reakcję odwetową i mają możliwości zestrzelenia dowolnego pocisku. W odpowiedzi strona koreańska oświadczyła, że zestrzeli każdy amerykański samolot szpiegowski, który będzie usiłował kontrolować wypuszczenie w kosmos satelity.
Począwszy do niedzieli 6 kwietnia, kiedy to doszło do wystrzelenia rakiety, nastąpił prawdziwy wysyp oświadczeń i enuncjacji potępiających Koreę Północną. W ostatnim niemal momencie swojego urzędowania sekretarz generalny NATO, Jaap de Hoop Scheffer zdążył określić wystrzelenie rakiety jako akt „skrajnie prowokacyjny”. Myśl tę rozwinęła następnie Rada Północnoatlantycka, uzupełniając wypowiedź Scheffera o przymiotnik „nieodpowiedzialny”, stanowiący ponadto „poważne zagrożenie dla regionu i społeczności międzynarodowej”. Również sekretarz generalny ONZ Ban Ki-moon, pochodzący notabene z Korei Południowej, jeszcze przed samym odpaleniem rakiety przestrzegał przed zagrożeniem dla stabilności w regionie.
W sposób bardziej wyważony wypowiedział się natomiast szef Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej El-Baradei informując, iż całe paliwo czerpane z koreańskiego reaktora atomowego Yongbyon znajduje się pod kontrolą agencji. Wypowiedź ta ma szczególne znaczenie w kontekście oskarżania Korei o to, że pod pretekstem wyniesienia satelity telekomunikacyjnego testuje skuteczność międzykontynentalnych rakiet balistycznych. W sposób wyraźny mówiła o tym na konferencji prasowej ambasador USA przy ONZ, Susan Rice. Jej zdaniem, nie jest istotne, co faktycznie zostało wystrzelone. Ważne jest, że dokonano tego przy użyciu technologii pocisków balistycznych, co stanowi pogwałcenie postanowień Rezolucji Rady Bezpieczeństwa nr 1718 z 10 października 2006 r. Rezolucja ta postawiła przed Koreą wymóg zaprzestania prób nuklearnych oraz wystrzeliwania rakiet balistycznych. W tym przypadku mamy jednak do czynienia z rakietą używaną do celów pokojowych, co w oczywisty sposób pozbawia sensu podobną argumentację. Tym niemniej funkcjonuje ona nadal w świadomości polityków. Świadczą o tym również słowa Baracka Obamy wygłoszone podczas jego pobytu w Pradze: „Korea Północna złamała zasady, ponownie testując rakietę, która może być użyta do przenoszenia pocisków o dalekim zasięgu”. Porównajmy słowa: „może być”, a nie „została” w tym celu użyta.
I na to własnie zwracają uwagę te państwa, których podejście do tej kwestii nie jest mechaniczną kopią stanowiska Stanów Zjednoczonych. Oficjalna przedstawicielka chińskiego MSZ stwierdziła wyraźnie, że „KRLD ma prawo do pokojowego wykorzystania przestrzeni kosmicznej”. Minister spraw zagranicznych Chin, Yang Jiechi po przeprowadzeniu rozmów telefonicznych ze swoimi partnerami z USA, Rosji, Japonii i Korei Południowej, zaapelował do wszystkich zainteresowanych stron o „zachowanie zimnej krwi i wstrzemięźliwość” w celu „uniknięcia wzrostu napięcia w obecnej sytuacji”. Podobne stanowisko zajmuje Rosja. Minister spraw zagranicznych, Siergiej Ławrow wypowiedział się przeciwko sankcjom wobec Korei Północnej, które uznał za „bezproduktywne”. Oprócz tych trzech państw za ostrożnym, zrównoważonym podejściem do problemu optują również dwa inne kraje zasiadające aktualnie w Radzie Bezpieczeństwa – Libia i Uganda.
Nowy etap amerykańsko-koreańskiej konfrontacji
Brak jedności w łonie Rady Bezpieczeństwa uniemożliwił przyjęcie wspólnej deklaracji według projektu opracowanego przez USA, Japonię, Wielką Brytanię i Francję. Jak wynika z przecieków, które przedostały się do prasy, autorzy rezolucji nawet nie próbowali poddać jej pod dyskusję, znając negatywne podejście pięciu państw, w tym trzech stałych członków Rady Bezpieczeństwa. Świadomość tego miał również Barack Obama, stwierdzając w swym praskim przemówieniu, iż działania Korei Północnej nazwane przez niego prowokacją „uwidoczniają konieczność podjęcia akcji – niekoniecznie dziś na posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa – lecz zgodnie z naszą determinacją, mającą na celu zapobieżenie rozprzestrzenianiu się broni jądrowej”. Do tych słów, będących wykładnią polityki USA wobec KRLD, nawiązała Susan Rice. Zapytana na konferencji prasowej o to, jaka ma być jasna i mocna odpowiedź USA na działania Korei, odparła, iż najlepszą odpowiedzią byłaby rezolucja Rady Bezpieczeństwa. Jak wiadomo, odpowiedź ta nie nastąpiła i wątpliwe jest, aby członkom Rady Bezpieczeństwa udało się w najbliższym czasie taką odpowiedź wypracować.
Wątpliwe jest również wprowadzenie pod szyldem ONZ sankcji wobec Korei Północnej, o co szczególnie zabiega tkwiąca po uszy w kryzysie Japonia. Na uruchomienie sankcji nie nalega nowa administracja amerykańska, co dał do zrozumienia rzecznik Departamentu Stanu, Robert Wood. Nowa administracja od początku przyjęła wobec KRLD postawę wyczekującą. „Dokonujemy przeglądu polityki wobec Korei Północnej” – takie było oficjalne stanowisko Departamentu Stanu. Równocześnie strona amerykańska pozytywnie odniosła się do gotowości Korei do kontynuowania sześciostronnych negocjacji w zakresie denuklearyzacji Półwyspu Koreańskiego. Zauważono też inicjatywę w tym kierunku, podjętą przez przywódcę Korei Północnej, Kim Dzong Ila.
W tym miejscu pojawia się pytanie, w jakim celu, w warunkach dających nadzieję na unormowanie wzajemnych stosunków, Korea podjęła działania, które – pomimo ich pokojowego charakteru – musiały wywołać taką właśnie reakcję ze strony Stanów Zjednoczonych. Odpowiedzi na to pytanie należy szukać nie w Phenianie, lecz w Waszyngtonie. Można przypuszczać, że próba wystrzelenia rakiety ze sztucznym satelitą była reakcją – przy tym reakcją łagodną i umiarkowaną – na przeprowadzenie w marcu br. trwających niemal trzy tygodnie, zakrojonych na wielką skalę, manewrów wojskowych na terytorium Korei Południowej. Manewrów, w których uczestniczyły także stacjonujące tam wojska amerykańskie. W ten sposób nawiązano do przeprowadzanych w latach 80. i 90. ubiegłego wieku podobnych manewrów Team Spirit, których zaprzestano po podpisaniu ramowego porozumienia między obu krajami. Aktualne zatem pozostaje pytanie o motywy amerykańskiej administracji, które skłoniły ją do podjęcia działań przyczyniających się do wzrostu napięcia na Półwyspie Koreańskim. Czyżby chodziło tu o tradycyjną już uległość rządu USA wobec kompleksu zbrojeniowego, którego podstawą egzystencji są faktyczni bądź wydumani wrogowie?
Portal Spraw Zagranicznych pełni rolę platformy swobodnej wymiany opinii - powyższy artykuł wyraża poglądy autora.
Artykuł ukazał się pierwotnie w "Trybunie Robotniczej" Przedruk za zgodą redakcji.