Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Opinie Polityka Bolesław K. Jaszczuk: Najdłuższy konflikt współczesnego świata

Bolesław K. Jaszczuk: Najdłuższy konflikt współczesnego świata


19 grudzień 2008
A A A

Izraelska blokada strefy Gazy przypomniała o konflikcie arabsko-izraelskim trwającym już od 60 lat. Ale końca cierpień ludności palestyńskiej nie widać.

Aby lepiej zrozumieć istotę konfliktu, należałoby się cofnąć aż do końcowych lat XIX wieku. Wówczas to po raz pierwszy została sformułowana idea syjonizmu – ruchu na rzecz utworzenia państwa żydowskiego na terytorium Palestyny. Znalazła ona swoje poparcie u władz Wielkiej Brytanii, która od 1920 r. sprawowała mandat nad niektórymi krajami arabskimi wchodzącymi wcześniej w skład Imperium Otomańskiego, w tym również Palestyną. Już w 1917 r. brytyjski konserwatywny premier Arthur James Balfour zadeklarował przychylne stanowisko swojego rządu do „ustanowienia w Palestynie domu dla narodu żydowskiego”. W dwa lata później, korzystając z oficjalnie deklarowanej przychylności władz brytyjskich, syjonistyczna międzynarodówka pod nazwą Agencja Żydowska rozpoczęła akcję zorganizowanej imigracji Żydów do Palestyny. W ciągu 20 lat ich liczba raptownie wzrosła z około 57 do ponad 300 tysięcy. Doprowadziło to w 1936 r. do pierwszych starć zbrojnych między ludnością arabską a żydowską.

Rekompensata dla Żydów kosztem Palestyńczyków

Problem palestyński nabrał szczególnej ostrości po zakończeniu II wojny światowej. Utworzona w 1945 r. Liga Arabska domagała się uznania niepodległości Palestyny na zasadzie analogii z innymi dawnymi terytoriami mandatowymi, jak Liban, Syria, Jordania i Irak, które niepodległość taką wówczas formalnie uzyskały. Inaczej jednak było w przypadku Palestyny. Decyzją ONZ postanowiono na ziemi palestyńskiej utworzyć dwa odrębne państwa – żydowskie i arabskie z Jerozolimą jako miastem międzynarodowym nadzorowanym przez ONZ. Nowy podział faworyzował ludność żydowską. Pomimo tego, że Żydzi stanowili w tym czasie około 45 proc. ogółu mieszkańców, to otrzymali 55 proc. ziemi. Ponadto państwo żydowskie miało być spójne terytorialnie – w odróżnieniu od państwa arabskiego rozczłonkowanego na wzajemnie od siebie oddzielone terytoria.

Jak wiadomo, rezolucja ONZ nigdy nie doczekała się realizacji. Państwa arabskie podjęły wojnę z Izraelem. Trudno im było pogodzić się z faktem, że cierpienia wojenne Żydów mają zostać zrekompensowane kosztem Palestyńczyków, a nie tych, którzy byli odpowiedzialni za zbrodnie wobec Żydów. Faktem jest, że to państwa arabskie złamały wówczas rezolucję ONZ. Jednak w następnych latach to właśnie Izrael notorycznie ignorował i sabotował kolejne rezolucje ONZ oraz prowokował kolejne konflikty zbrojne. Już w 1948 r. nie spełnił rezolucji nakazującej powrót palestyńskich uchodźców wygnanych w wyniku wojny – mimo tego, że został przyjęty do ONZ po złożeniu obietnicy, że dostosuje się do postanowień tej rezolucji. Z kolei rezolucja ONZ z 1967 r. nakazała Izraelowi wycofanie się z terytoriów arabskich zajętych w wyniku tzw. wojny sześciodniowej.

Izraelskie władze nie tylko ignorują tę decyzję ONZ, lecz umacniają tam swoją obecność, czego dowodem jest żydowskie osadnictwo. Postawiono też potężny mur oddzielający tereny Izraela od Autonomii Palestyńskiej, choć międzynarodowy trybunał w Hadze polecił jego rozebranie. Przeciwko stawianiu muru wypowiedziała się też Rada ds. Praw Człowieka ONZ. Domagała się ponadto zniesienia blokady Gazy oraz uwolnienia więźniów palestyńskich. W sumie wypunktowała aż 99 przypadków łamania przez Izrael praw człowieka. Najnowszym wyczynem władz syjonistycznego państwa było zatrzymanie libijskiego statku wiozącego lekarstwa, żywność i koce dla Palestyńczyków żyjących w strefie Gazy. Strefa ta nadal objęta jest niemal całkowitą izraelską blokadą. Ignorowane są apele ze strony sekretarza generalnego ONZ Ban Ki Muna o otwarcie przejść z Gazą. Ignoruje się też słowa francuskiego prezydenta Nicolasa Sarkozy`ego, który podczas ostatniej wizyty na Bliskim Wschodzie oświadczył, iż nie należy naprawiać krzywd wyrządzonych narodowi żydowskiemu poprzez tworzenie warunków niesprawiedliwych dla ludu palestyńskiego. Izrael już zapowiedział bojkot światowej konferencji poświęconej kwestii rasizmu. Obawia się bowiem tych paru słów prawdy na temat swojej rasistowskiej polityki. Izraelskie władze uważają, że światowe forum zostanie wykorzystane „jako płaszczyzna dla dalszej działalności antyizraelskiej i antysemickiej”. Nie po raz pierwszy używany jest demagogiczny argument antysemityzmu mający służyć zdyskredytowaniu jakiejkolwiek krytyki pod adresem Izraela. Argument z gruntu nielogiczny. Czy ktoś, kto krytykuje Margaret Thatcher czy Condoleezzę Rice musi koniecznie być antyfeministą?              

Izrael to nie RPA

Dość często można spotkać się z opinią, że Izrael jest jedynym demokratycznym państwem na Bliskim Wschodzie, otoczonym przez autorytarne reżimy arabskie. Kręgi opiniotwórcze, uważające się za orędowników demokracji, nie zwracają uwagi na to, że izraelscy Arabowie pozbawieni są prawa głosu w wyborach parlamentarnych i mogą głosować jedynie w wyborach lokalnych. Ci sami obrońcy demokracji nie protestowali, gdy tzw. społeczność międzynarodowa nie uznała wyniku wyborów w Autonomii Palestyńskiej tylko dlatego, że wygrało je radykalne ugrupowanie Hamas. Kolejne wybory mają się odbyć w przyszłym roku. Jednak, jak pisze izraelski dziennik „Haaretz”, powołując się na wiarygodne źródła izraelskich służb specjalnych, władze w Tel-Awiwie zamierzają nie dopuścić do wyborów w obawie przed ponownym zwycięstwem Hamasu.

Izraelska interwencja w wewnętrzne sprawy Autonomii Palestyńskiej, podobnie jak blokady i inne restrykcje, nie pomoże w rozwiązaniu problemu palestyńskiego. Warianty rozwiązania są zasadniczo dwa. Pierwszy – to utworzenie suwerennego państwa palestyńskiego obejmującego tereny, na których na mocy decyzji ONZ z 1947 r. miało powstać państwo arabskie. Drugi – przekształcenie Izraela z państwa żydowskiego w organizm federacyjny bądź państwo dwunarodowe. Zwolennicy tego wariantu często powołują się na przykład RPA, gdzie po latach rasistowskich rządów białej mniejszości powstało państwo, gdzie wszyscy obywatele mają równe prawa, a władze wyłaniane są w demokratycznych wyborach. Rozwiązanie takie z pozoru wydaje się być całkiem realne. W Izraelu Żydzi stanowią większość mieszkańców (ok. 80 proc.), nie grozi im zatem oddanie władzy w ręce Arabów. Wprawdzie stosunkowo wysoki przyrost naturalny wśród ludności arabskiej zmienia sytuację demograficzną na niekorzyść Żydów, jednak w rezerwie pozostaje liczna diaspora zagranicą, która jest w stanie wpływać na równowagę demograficzną poprzez napływ imigrantów.

Istota sprawy tkwi jednak gdzie indziej. Polega ona zarówno na istotnych różnicach  pomiędzy syjonizmem a apartheidem, jak też różnych międzynarodowych uwarunkowaniach RPA i Izraela. RPA była państwem rasistowskim zdominowanym przez ludzi pochodzenia europejskiego. Rasizm w RPA, podobnie jak w Izraelu,  przybierał bardzo drastyczną postać. Różnica polega jednak na tym, że apartheid oparty był na zupełnie innej niż syjonizm podstawie teoretycznej. Samo słowo „apartheid” oznacza dosłownie „odrębność”. Zgodnie z twierdzeniami teoretyków apartheidu, skoro dwie ludzkie rasy różnią się między sobą, to powinny oddzielnie żyć i „rozwijać się” w odrębny sposób. Teoretycznie zatem rasa biała jest tylko rasą „odrębną”, a nie wyższą, choć w praktyce to ona właśnie dominowała nad rasą murzyńską. Przy takim podejściu białym Afrykanerom łatwiej było uznać równoprawność obydwu ras i wyrzec się anachronicznego apartheidu.

Na innych natomiast podstawach opiera się ideologia syjonizmu. Ruch syjonistyczny postawił sobie za cel doprowadzenie do powstania państwa żydowskiego. Z samych tych założeń wynika, że jakakolwiek inna grupa etniczna musi być podporządkowana żydowskiej dominacji. I tak też dzieje się w praktyce. Syjonizm uznaje też dominację religii judaistycznej, która jest nie do pogodzenia z islamem i innymi, obecnymi na Bliskim Wschodzie, religiami. Przekształcenie Izraela w państwo dwunarodowe, jak to miało miejsce w przypadku RPA, oznaczałoby zatem ostateczne pogrzebanie idei syjonizmu. Alternatywą mógłby być wariant belgijski, polegający na tym, że kraj został podzielony na dwie odrębne, również pod względem językowym, prowincje – walońską i flamandzką ze wspólną stolicą w Brukseli. Jednak także w Belgii coraz silniejsze stają się tendencje separatystyczne mimo długoletnich doświadczeń koegzystencji, mniejszej odrębności wyznających tę samą religię obydwu narodowości i braku krwawych historycznych zaszłości. Biorąc pod uwagę izraelskie realia wariant belgijski może być rozpatrywany wyłącznie teoretycznie.

Diametralnie różne są także polityczne uwarunkowania RPA i Izraela. Polityka apartheidu doprowadziła do izolacji RPA na arenie międzynarodowej, co również miało swój wpływ na jego rezygnację ze strony białych Afrykanerów. Reżim RPA nie mógł być wspierany otwarcie, co najwyżej po cichu i nieoficjalnie. Inaczej jest w przypadku Izraela. Od początku swego istnienia może on liczyć na wsparcie i pomoc ze strony Stanów Zjednoczonych. Sytuacja ta nie zmieni się również po objęciu rządów przez Baracka Obamę, który już obiecał Izraelowi pakt strategiczny, mający chronić ten kraj przed ewentualnym atakiem nuklearnym ze strony Iranu. Obama kontynuuje zatem linię Busha, deklarującego, że Stany Zjednoczone „staną w obronie Izraela” w przypadku zaatakowania go przez Iran. Ścisłe i długoletnie amerykańsko-izraelskie powiązania wynikają nie tylko z niezmiennej amerykańskiej strategii w regionie Bliskiego Wschodu, opierającej się na uznaniu Izraela za jedynego pewnego sojusznika. Na proizraelską politykę USA ma też istotny wpływ obecność licznego i wpływowego syjonistycznego lobby w samych Stanach Zjednoczonych. W USA  zamieszkuje 5,6 mln ludzi przyznających się do wyznawania judaizmu, o niemal milion więcej niż w Izraelu. Żaden zatem amerykański polityk nie będzie rezygnował z głosów tak potężnej grupy wyborców tylko po to, aby doprowadzić do sprawiedliwego rozwiązania problemu palestyńskiego. Proizraelskie lobby to nie tylko „zwykli” wyborcy, to także wpływowe kręgi biznesowe i finansowe. Jeżeli dodać do tego politykę poszczególnych krajów arabskich, rozgrywających kartą palestyńską swoje własne interesy, to otrzymamy niezwykle skomplikowany układ zależności powodujący, że droga do pokoju i pojednania na Bliskim Wschodzie jest jeszcze bardzo daleka. 

Portal Spraw Zagranicznych pełni rolę platformy swobodnej wymiany opinii - powyższy artykuł wyraża jedynie prywatne poglądy autora.

Artykuł ukazał się pierwotnie w "Trybunie Robotniczej" Przedruk za zgodą redakcji.