Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Opinie Polityka Daniel Uszycki: Chińska bańka giełdowa - czy w końcu pęknie?

Daniel Uszycki: Chińska bańka giełdowa - czy w końcu pęknie?


13 czerwiec 2007
A A A

Już od kilku lat wszyscy jesteśmy świadkami tworzenia się nowego mocarstwa światowego - Chin. Państwo Środka pretenduje do tej roli nie tylko, politycznie ale, co ważne z perspektywy mojego artykułu - także gospodarczo. Wielu jednak zadaje sobie pytanie, jak długo chińska gospodarka będzie rozwijać się w tak dużym tempie i jak długo indeksy giełdowe Państwa Środka mogą się jeszcze piąć w górę.

Najnowsza historia chińskiej giełdy zaczęła się w zasadzie dwa lata temu. W czerwcu 2005 roku, władze częściowo uwolniły juana, wcześniej sztywno związanego z dolarem amerykańskim. W tym samym miesiącu zaczęto też wpuszczać na rynek płynnych akcji A kwalifikowanych inwestorów zagranicznych. Było to znaczące, jako że wcześniej dostępne były dla nich tylko mało płynne akcje typu B, przez co giełdy w Szanghaju i Shenzhen nie korzystały w tym czasie ze światowej hossy i mimo ciągle niemałego wzrostu gospodarczego Chin, notowały kolejne lata bessy.

Na efekty jakże pozytywnych działań komunistów nie trzeba było długo czekać. W krótkim czasie chińska giełda zaczęła ściągać do siebie zarówno inwestorów krajowych i zagranicznych, indywidualnych, jaki i instytucjonalnych. W biurach maklerskich zapanowała istna gorączka. Tylko w 2006 roku zarejestrowano 2,7 milionów nowych rachunków maklerskich, czyli trzy razy więcej niż w roku poprzednim i to nie licząc funduszy inwestycyjnych. Z tego powodu dochodziło do paradoksalnych sytuacji - przykładowo w biurze maklerskim w Guangzhou musiano zainstalować dodatkowe komputery na klatce schodowej. Rok 2007 to także czas, gdy indeks Shanghai Composite poszedł w górę o 130 proc., natomiast Shenzhen Composite podskoczył o 197 procent.

W roku 2007 ta tworząca się „moda na giełdę” nie tylko nie przyhamowała ale nabrała jeszcze większego tempa. Inwestorzy, używając kolokwializmu, walą drzwiami i oknami, żeby tylko dostać się na rynek i zdobyć swój udział w zyskach, jakie on wytwarza. W stronę giełdy zwraca się coraz większa grupa ludzi. To już nie tylko osoby, które mają pewne wolne fundusze przeznaczone na inwestycje i odpowiednią wiedzę w tym obszarze. To także ludzie, którzy nie mają żadnego pojęcia na temat gospodarki i działania giełdy. Co gorsza to również osoby coraz mniej majętne, które aby zdobyć kapitał na inwestycje zaciągają różne kredyty, pożyczki. W przypadku gdy proces taki odbywa się w obrębie rodziny czy krewnych nie ma w tym nic szczególnie groźnego. Istny szał, jaki od jakiegoś czasu panuje na giełdzie, spowodował jednak, że nierzadkie stało się branie kredytów w celu kupna mieszkania czy też samochodu. Oczywiście pieniądze te trafiały później na rynek finansowy. Giełda jest na tyle popularna w Chinach, że jak wypowiadał się pewien chiński doradca finansowy, nawet manikiurzystki w salonie kosmetycznym rozmawiają ze swoimi klientami właśnie na ten temat, niejako sondując, w jakie akcje warto zainwestować. Wyrazem ogromnego zainteresowania było dalsze unoszenie się Shanghai Composite Index (SCI), który w okresie od pierwszego stycznia do 30-ego maja bieżącego roku, wzrósł o kolejne 59%.

Największego wstrząsu w tym roku doświadczyliśmy kiedy pod koniec lutego, Alan Greenspan, były wieloletni szef FED, w swojej wypowiedzi zwiastował recesję w USA. Sytuacja potoczyła się wtedy lawinowo. SCI zanurkował w dół o 9% w ciągu jednego dnia. Przez większość rynków finansowych świata przetoczyła się fala spadków. Czerwone indeksy nie ominęły także naszej, warszawskiej giełdy. Ja sam przekonałem się wtedy, co to znaczy odchudzić portfel o 20%.
Korekta nie była zbyt długa, ani szczególnie głęboka, niemniej jednak pokazała siłę i znaczenie chińskiej giełdy. To na nią w tamtym okresie, zaraz po giełdzie w USA spoglądali chyba wszyscy inwestorzy.

Na szaleńcze tempo wzrostu indeksów zareagował również rząd chiński. Niemniej jednak dotychczasowe działania w kierunku chłodzenia gospodarki, wpływały raczej na zwiększoną zmienność notowań, niż na rzeczywiste ostudzenie nastrojów inwestorów. Kilkuprocentowe spadki przestały już kogokolwiek dziwić. Mimo to jak na razie krajobraz rynku raczej się nie zmienił a każdorazowe zniżki były raczej okazją do tańszych zakupów i sygnałem dla byków, czyli kupujących, do szarży po nowe rekordy.

Ciągłe wzrosty nie są jednak wolne od mniejszych a nawet większych wstrząsów. Jeden z nich miał miejsce 30-ego maja.2007 roku, kiedy chińskie indeksy mocno pikowały w dół. Najważniejszy z nich, CSI spadł o 6,3%. Również istotny indeks B-Shares zanurkował o blisko 9%. Było to dość gwałtowna reakcja inwestorów na decyzję rządu, który w celu schłodzenia rynku, podniósł podatek giełdowy z 0,1 do 0.3%. Nie bez znaczenia były także liczne wypowiedzi ludzi biznesu, ostrzegające przed przegrzaniem chińskiej gospodarki, w tym wspomnianego już wcześniej przy okazji kryzysu z końca lutego, Alana Greenspana. Wtórowali mu m.in. najbogatszy biznesmen Azji, Li Ka Szing oraz prezes chińskiego banku centralnego, Zhou Xiaochuan. Indeksy spadały zresztą, choć już w mniejszym stopniu, w czasie kolejnych dni, przynosząc nieznaczne odbicie dopiero 4-ego czerwca.

O ile mocne spadki przełożyły się na zniżki na innych giełdach azjatyckich, o tyle reszta świata praktycznie zupełnie zignorowała te wydarzenia, a ewentualne spadki były raczej niewielkie. Do większych przecen na GPW doszło 4-ego czerwca, czyli w momencie gdy CSI  już się nieznacznie podniósł. W USA z kolei czerwień w indeksach pojawiła się dopiero 5-ego czerwca, po wypowiedzi obecnego szefa FED, Bena Bermanke, który ostrzegał, że kryzys na rynku nieruchomości może przełożyć się także na giełdy i nawoływał do zaostrzenia polityki przyznawania ryzykownych kredytów mieszkaniowych. USA pokazały tym razem, że to ich gospodarka jest najważniejsza, a nie duży, ale jednak odległy rynek chiński.

Kontynuując temat Państwa Środka, analityk w Haitong Securities, Xie Yan, powiedział, że „jest możliwe, że rząd wesprze rynek”. Tym samym potwierdził on panujące wśród ogółu chińskich inwestorów przekonanie, że rząd nie dopuści do załamania się giełdy przed olimpiadą w Pekinie. Trzeba przyznać, że olbrzymie rezerwy, przekraczające 1,2 bln dolarów, z pewnością pozwoliłyby na efektywną interwencję. Pytanie czy rząd ostatecznie zdecyduje się podjąć taki krok, by podtrzymać spekulacyjną bańkę chińską. Trudno też na nie odpowiedzieć, bo o ile coraz więcej osób, wypowiada się pozytywnie na temat głębszej korekty dość już przegrzanego rynku, o tyle rząd chiński rzeczywiście może nie dopuścić, by cokolwiek zaburzyło jego plany i politykę.