Dominika Woźniak: USA - multilateralizm a la carte
Polityka zagraniczna Stanów Zjednoczonych wydaje się być bliżej tendencji multilateralnych niż kiedykolwiek w XXI wieku.
Ścieranie się unilateralizmu i multilateralizmu w koncepcjach polityki zagranicznej USA, to proces z którym mierzyły się administracje każdego z prezydentów po zimnej wojnie. Stany Zjednoczone wciąż muszą wybierać czy będą dla świata policjantem, czy szeryfem.
Obecnie po dobie niewątpliwie silnej polityki o unilateralistycznym charakterze George’a W. Busha, USA z powrotem wydają się doceniać wartość sojuszniczej współpracy na rzecz stabilizowania systemu międzynarodowego. Barack Obama odchodzi od radykalnych metod swojego poprzednika, próbując realizować postawione sobie cele przy użyciu zasad prawa międzynarodowego i w oparciu o partnerstwo. Zmieniają się także intencje Amerykanów, Prezydent chce przede wszystkim zapewnić bezpieczeństwo swojemu narodowi, a nie jak George W. Bush zaprowadzać na świecie wolność, sprawiedliwość i rządy prawa.
We wtorkowym (1.12) przemówieniu na temat nowej strategii działań w Afganistanie pojawiło się wiele symptomatycznych stwierdzeń. Obama zapewniał, że rolą Stanów Zjednoczonych nie jest okupacja Afganistanu, a zbudowanie takiego pokoju, w którym Afgańczycy będą mogli wreszcie stanąć na nogi. Działania, które zamierza przeprowadzić Obama (3 punkty – wysiłek militarny, wzrost cywilny i efektywna współpraca z Pakistanem) nie są narzędziami okupanta. Wszystkie one mają z punktu widzenia Afganistanu doprowadzić do jego pełnej samodzielności, zaś z punktu Stanów Zjednoczonych do osiągnięcia bezpośredniego bezpieczeństwa i pełnego wycofania wojsk. Już w czasie kampanii wyborczej Prezydent uważał misję na wschodzie za „słuszną” ale większy nacisk kładł na to, że trzeba ją wygrać i zakończyć.
Być może, to nie chęć złagodzenia polityki zagranicznej, a inne czynniki jak np. zły stan amerykańskiej gospodarki doprowadziły Obamę do takiej strategii. Prezydent jednak nie widzi innej drogi osiągnięcia postawionego sobie celu niż sojusznicza współpraca. Znamienne wydaje się też, że zamiast najpierw przedstawić swoją koncepcję narodowi, Obama postanowił skonsultować ją przedtem z sojusznikami. To wszystko stanowi doskonały praktyczny opis tego co Richard N. Haas nazwał multilateralizmem a la carte – Stany Zjednoczone aktywizują środowisko międzynarodowe, współdziałają z nim dla osiągnięcia własnego celu a przy tym wszystkim zachowują swoją dominującą rolę.
Czas pokaże czy wybory dokonywane na naszych oczach okażą się słuszne. Niewątpliwie jednak decyzje, które podejmuje Obama, nawet jeśli nie cieszą pacyfistycznego elektoratu Prezydenta to w efekcie okazują się być koniecznym wysiłkiem jaki Stany muszą ponosić dla osiągnięcia nadrzędnych celów. USA w końcu przestają uzurpować sobie rolę policjanta, pozostają mocarstwem, ale mocarstwem egoistycznym dla którego najważniejsze są jego własne interesy. Oby tylko trwało to dłużej niż do kolejnych wyborów…