Frida. Zakochana feministka?
Frida Kahlo to taka znana, a jednocześnie nieznana meksykańska malarka.
Ten kto się choć trochę interesuje malarstwem lub Meksykiem, ten ją zna.
Pozostali co najwyżej kojarzą ją z filmu z Salmą Hayek, skupiając się
bardziej na aktorce, niż na granej przez nią roli. Ci, którzy należą do
tego wąskiego dosyć grona osób świadomych istnienia tej postaci, znają Fridę
często nie z tej strony, z której powinni, bowiem, mimo iż genialną
malarką była, znana jest światu nie tyle jako artystka, co jako kobieta.
I to o dziwo kobieta feministka! Tylko dlaczego..., skoro feministką wcale
nie była?
Krótka historia krótkiego życia
Frida zmarła w wieku lat 47. Można by powiedzieć, iż niedługo pożyła. Jednak jej życiowych przygód starczyłoby dla wielu. Kaleka piękność, malarka samouk, komunistka, narkomanka i alkoholiczka, biseksualistka, kochanka Josephine Baker i Lwa Trockiego, żona wielkiego Rivery. Jej życie było naznaczone cierpieniem, ale i wspaniałe zarazem. Było to życie pełne miłości i pasji. Jednak nie to jest w tym krótkim istnieniu najbardziej fascynujące.
Historia Fridy to historia Meksyku. Gdy czytamy jej biografie, to trochę tak jakbyśmy czytali historię współczesną kraju, w którym przyszło jej żyć. Kraju, którego stała się wizytówką, który tchnie z każdego jej obrazu. Malarka utożsamiała się z Meksykiem, z Meksykańską Rewolucją. Zataiła nawet swój prawdziwy wiek, po to aby podawać za datę urodzin datę jej wybuchu!
Frida była też uosobieniem meksykańskiego folkloru. Sama poddana modzie na „lo indigeno”, stała się także wyrocznią tej mody na długo po swoim odejściu. Kolekcja à la Frida w „Vogue”, wystawa „Las apariencias engañan”, a wreszcie dzisiejsza moda na motywy indiańskie w butikach na drugim krańcu świata, to chyba przynajmniej po części jej zasługa. Szkoda tylko, że przeciętna kobieta w tych sklepach kupująca, nie jest tego świadoma.
To co jest motywem przewodnim historii Kahlo, to cierpienie. Całe jej życie było konsekwencją wypadku (zderzenia tramwaju z ciężarówką), w wyniku którego doznała szeregu obrażeń, spędziła długie miesiące na rehabilitacji, nie mogła spełnić swoich marzeń, nie mogła urodzić dziecka, przeszła w sumie ponad 30 operacji, a na koniec straciła nogę i zmarła. W wyniku tego nieszczęścia zaczęła jednak także swoją przygodę z malarstwem.
Nieszczęśliwie zakochana
Innym, najbardziej popularnym wątkiem życia artystki jest historia jej i Diega Rivery. I tu zaczyna się kłopot… Burzliwy związek, pełen pasji i nieprzewidzianych wydarzeń. On ją zdradza na prawo i lewo, w końcu nawet z jej własną siostrą.Ona jego także, z mężczyznami i z kobietami, a wszystko to po to, aby mu dopiec lub dlatego, że nie lubi być samotna.Rozstania i powroty.Jednym słowem, temat na telenowelę. No właśnie, ale czy feministki oglądają telenowele? A przecież Frida to ikona feministek.
Ale jak to właściwie było? Frida poznała Diega jeszcze w szkole średniej i już wówczas, nie będąc wcale w nim zakochaną, postanowiła sobie, iż urodzi mu dziecko (sic!). Potem uganiała się za nim i ciągle się mu narzucała. (Ładna mi feministka!) Nawet ubierała się à la tejuana, bo tak lubił Diego. Owszem, Frida nosiła swego czasu męski garnitur, ale to było zanim jeszcze poznała jego. A i wówczas było to bardziej spowodowane chęcią ukrycia kalectwa niż modą wyzwolonej kobiety. Potem robiła to tylko wtedy, gdy chciała zrobić na złość mężowi.
Niemogące się ziścić marzenie o dziecku pozostawiało Fridę nieszczęśliwą i niespełnioną jako żonę Diega. Czy jakakolwiek feministka przyzna się jawnie do tego, iż rola matki jest najważniejszą w jej życiu? Ba! Fridzie nawet nie chodziło o rolę matki! Wynikało to raczej z chęci uszczęśliwienia męża, choć on sam wcale tego nie pragnął. Była to pogoń za wyidealizowanym w tradycyjnym ujęciu wizerunkiem kobiety – matki jego dzieci. Jakie to romantyczne! Ale zaraz… Halo! Feministki nie są przecież romantyczne!
Frida codziennie zanosiła mężowi śniadanie do pracy, pichciła jego smakołyki, z dalekiej podróży do Europy pisała do przyjaciół aby się nim zajęli. Generalnie traktowała Diega jak swoje dziecko. Sama się też często do tego przyznawała i mówiła o nim jak o dziecku właśnie, usprawiedliwiając tym wszystkie jego przywary. Martwiła się tym, kto się nim zaopiekuje nawet wówczas, gdy byli już rozwiedzeni. Z całą pewnością żadna feministka by sobie na to nie pozwoliła.
Prawda jest więc taka, że Frida Kahlo, wielka artystka meksykańska, której talentu nie odmówił nawet jej wielki mąż, była kobietą zniewoloną przez mężczyznę. W dodatku mężczyznę, który jeśli spojrzeć na to wszystko z dystansu (a my tu na drugiej półkuli taki dystans mamy), nie był tego wart. Brzydki i gruby, dwadzieścia lat starszy od niej, niegrzeszący dobrymi manierami. Sama Frida nazywała go „ropuchem”. Dlaczego zatem usychała z wiecznej, niespełnionej miłości do niego? W jednym ze swoich licznych listów napisała: „[Diego] Interesuje się bardziej nią niż mną i powinnam zrozumieć, że to nie jego wina i że ja muszę pójść na ustępstwa, jeśli on ma być szczęśliwy.” Czy to jest wyzwolona kobieta, czy kobieta głupia po prostu albo zwyczajnie – beznadziejnie zakochana?
Aztecka dwoistość
Dualistyczna kosmowizja towarzyszy Latynosom od zawsze. Towarzyszyła już ich przodkom. Aztekowie, meksykańscy praojcowie, wyrywali z tego powodu ludziom serca. To jest temat na co najmniej pracę doktorską i pewnie nie jedna taka powstała. Dzień i noc, pora sucha i deszczowa, życie i śmierć, mężczyzna i kobieta … Nie ma jednego bez drugiego. Frida Kahlo, choć co prawda tylko w połowie była Meksykanką (i znowu mamy dualizm), to duszę miała iście latynoską.Tak też Frida była kobietą wyzwoloną, ale i uciemiężoną zarazem.
Kochała swojego Diego, ale zdradzała go, nienawidziła go za zdrady, ale usprawiedliwiała je sobie, była zazdrosna, ale przyjaźniła się z jego kochankami. Tak, Frida była kobietą wyzwoloną, ale nie była feministką. Jedno tylko pasować może do wizerunku Fridy jako feministki. Mianowicie to, jak określiła kiedyś swoją miłość do Rivery: „W swoim życiu przeżyłam dwa wypadki. Jeden to autobus, który mnie połamał, drugi to Diego. Diego był tym gorszym”. I chyba tylko tu mogłyby Fridzie przyklasnąć wszystkie feministki świata. Oczywiście o ile one były kiedyś zakochane…