Geopolityczne rozgrywki na Bliskim Wschodzie
Prezydent Turcji Recep Tayyip Erdogan próbował wykorzystać kwietniowy szczyt Organizacji Współpracy Islamskiej do przekonania świata arabskiego o potrzebie konsolidacji sił, najlepiej pod tureckim przywództwem. Ale czy islamski świat zaakceptuje przywództwo Turcji? Tymczasem amerykańska administracja puszcza oko do Persów, jednocześnie próbując zachować dobre stosunki z Saudami. Jesteśmy świadkami zmieniającej się na Bliskim Wschodzie geopolitycznej układanki.
Prezydent Turcji Recep Erdogan podczas swojego wystąpienia na szczycie Organizacji Współpracy Islamskiej (OIC), który odbył się 14-15 kwietnia b.r. w Stambule, wezwał całe muzułmańskie społeczeństwo do jedności ("Collective Voice of the World Islamic" ), aby rozwiązać swoje własne problemy, a nie opierając się na zewnętrznych partnerach, które prowadzą jedynie własnych interesy energetyczne.
Spotkanie odbyło się na tle sekciarskiej przemocy na Bliskim Wschodzie, która doprowadziła do gorzkiej rywalizacji między Arabią Saudyjską a Iranem, co na szczycie było bardzo widoczne. Bliskowschodni analitycy słowa Erdogana odbierają jako „lineup” tureckiego przywództwa w regionie. Erdogan obecnie znajduje się w centrum tej układanki, mając po swojej prawej stronie króla Salmana bin Abdul-Aziz Al Sauda, natomiast po lewej prezydenta Iranu Hasana Rouhaniego, co odzwierciedla bliskie więzi Ankary z wciąż rozwijającym się Rijadem, trzymając w bliskiej odległości Teheran, co pozwoli kształtować różne zagadnienia regionalne.
Wybór Erdogana na regionalnego przywódcę musi być obwarowany dobrą wolą obustronnego porozumienia sunnitów z szyitami. A tego jeszcze nie udało się nikomu dokonać. W przemówieniu do ponad trzydziestu przywódców, Erdogan wskazał na pilną potrzebę przezwyciężenia sekciarstwa wśród krajów islamskich. "Moją religią nie jest szyizm czy sunnizm. Moją religią jest islam" - powiedział podniesionym głosem turecki prezydent.
Podczas szczytu nieobecni byli prezydent Egiptu Abdel Fattah al-Sisi oraz król Jordanii Abdullah, którzy są krytyczni wobec roli Turcji na Bliskim Wschodzie. Sekciarskie podziały były widoczne podczas szczytu z uwagi na spór Iranu z Arabią Saudyjską za sprawą duchownego Nimra al-Nimra straconego 2 stycznia b.r. wraz z innymi działaczami szyickimi. W końcowym komunikacie przyjętym na zakończenie szczytu, Iran został oskarżony za wtrącanie się w sprawy swojego sąsiada i wspieranie grup terrorystycznych. Zbliżenie Salmana i Erdogana odczytywane jest jako odwrót Turcji i Arabii Saudyjskiej od zachodnich partnerów i poszukiwanie nowych sojuszników.
Obama w Rijadzie
We wtorek prezydent USA Barack Obama udał się z oficjalną wizytą do Arabii Saudyjskiej, która może być jego ostatnią i prawdopodobnie najbardziej daremną wizytą, w cieniu której ponownie padają oskarżenia wobec Rijadu dotyczące wsparcia terrorystów odpowiedzialnych za zamachy 11 września. Obecnie USA i Arabia Saudyjska patrząc na region Bliskiego Wschodu, widzą dwa różne krajobrazy, a ich interesy są pełne sprzeczności. Saudyjczycy chcieliby zaangażowania Obamy w syryjską wojnę domową na niekorzyść Baszszara al-Asada oraz rozwiązania konfliktu izraelsko-palestyńskiego. Ale wzrok Waszyngtonu jest znacznie bardziej ostry i jego ambicje bardziej określone. Stany Zjednoczone nadal prowadzą swoją wojnę z terroryzmem w regionie, ale według swojego scenariusza. Celem amerykańskiej administracji obecnie jest degradacja Daesh, zabezpieczenie przed przejęciem strategicznych miast Iraku, a także dążenie do wiedeńskiego porozumienia łagodzącego wojnę domową w Syrii. Te cele są natomiast sprzeczne z polityką Turcji i Arabii Saudyjskiej. Prezydent Obama przybył do Rijadu obciążony dealem atomowym z Iranem, co stało się prawdziwą fobią na dworze Saudów. Amerykańska administracja nie wydaje się też skłonna do wznowienia starań pokojowych między Izraelem a Palestyną.
Dla administracji Obamy umowa jądrowa z Iranem była przełomowym osiągnięciem w jego prezydenturze. Nie należy się spodziewać równie spektakularnych sukcesów dyplomatycznych podczas kończącej kadencji. Jego kolejne wizyty zagraniczne będą jedynie kurtuazyjne, które mogą przygotować grunt do działań jego następcy, a więc Hillary Clinton, która w starciu z republikańskim kontrkandydatem wcale nie stoi na przegranej pozycji. W przypadku wygranej kandydata republikańskiego, cele geopolityczne Stanów Zjednoczonych nie zmienią się, gdyż Amerykanie nie będą mieli czasu na diametralną zmianę swojej strategii. W zaułku geopolitycznej szachownicy czyhają bowiem Chiny i Rosja.