Grzegorz Kuśnierz: Turcja w Europie czy Europa w Turcji?
Turcja w Europie czy Europa w Turcji?
List otwarty
Od 1 maja bieżącego roku Polska jest członkiem Unii Europejskiej. Będziemy razem z innymi państwami członkowskimi współtworzyć Europę i wpływać na jej kształt.
Staliśmy się przez to współodpowiedzialni za politykę, kulturę i wartości, które stanowią podstawy funkcjonowania społeczeństw Zachodu. To nie tylko nakłada na nas obowiązek, ale przede wszystkim daje nam prawo zajmowania stanowiska wobec zagrażających tym wartościom zjawisk.
Społeczność europejska przez lata, przezwyciężając różnorakie trudności, tworzyła i wypracowywała wspólny świat wartości. Dzięki temu mamy dziś demokrację, której gwarantem jest idea społeczeństwa obywatelskiego, wyrażająca się nie tylko poprzez uczestnictwo w wyborach, ale również przez pielęgnowanie wspólnych wartości i dążenie do ich urzeczywistniania. Natomiast społeczeństwo obywatelskie ma rację bytu tylko wówczas, gdy ludzie zamieszkujący daną przestrzeń: region, państwo czy szerzej - kontynent - czują z nim odpowiednio silny i budowany w oparciu o wspólne wartości związek. Związek bazujący na języku, kulturze, historii, uznawaniu za bliskie podobnych postaw i zachowań.
Do bliskich naszej kulturze wartości zaliczyć można:
- wolność,
- poszanowanie praw jednostki,
- równość praw kobiet i mężczyzn,
Wydawać by się mogło, że obecny stan rzeczy charakteryzuje się wystarczającą stabilnością i przewidywalnością, której nie sposób naruszyć. Przemawia za tym między innymi dominujący pogląd, że względny dobrobyt i wolność istniejące w Europie są zjawiskami, do których dążą wszyscy ludzie.
Czy zatem proces poszerzania UE o nowe kraje może rodzić obawy, co do przyszłości Europy? Przyglądając się niektórym kandydatom do UE odpowiedź nie wydaje się być taka oczywista.
Chodzi o Turcję, która kandyduje do członkostwa w UE.
Obecnie Turcję zamieszkuje ok. 70 mln ludzi, z czego ponad 26 mln to rolnicy. PKB na mieszkańca jest tam dwa razy mniejszy niż w Polsce, a zadłużenie kraju sięga 200 mld USD. Przy przyroście naturalnym, który wynosi ok. 15%, za 50 lat (co nie jest nawet okresem życia jednego pokolenia), Turcja ma szansę stać się liczebniejszym państwem niż Niemcy Francja razem wzięte.
Zakładając więc, że przyrost naturalny wśród Turków będzie względnie stały lub nieznacznie malejący, to siła polityczna (czyt.: wyborcza - bierna i czynna) Turków w Europie będzie na tyle znacząca, że będą mogli skutecznie wpływać na tworzenie prawa i sposób funkcjonowania przyszłej poszerzonej Europy.
Pamiętać należy także, że w systemie demokratycznym to społeczeństwo decyduje o tym, kogo chce wybrać, a swą decyzję opiera przede wszystkim na programie prezentowanym przez partię i kandydata, a także - w przypadku ludzi o niższym poziomie wykształcenia - wyboru dokonuje w oparciu o poczucie tożsamości (relacji elektorat-elekt), które krótko wyrazić można w zdaniu: "To właśnie on jest jednym z nas, mówi naszym językiem i będzie dbał o nasze potrzeby i to, co jest nam wszystkim bliskie".
Na początku uwagę należy skierować na aspekt kulturowy, a dokładniej zbiór wartości, tradycje i wzorce zachowań występujące w Turcji, które są nieodłączną częścią społeczności tureckiej, a których ewentualne przeniesienie i wdrożenie jako norm prawnych, lub choćby tylko społecznych i kulturowych na grunt europejski staje się źródłem obaw o kształt i jakość przyszłej Europy.
Jest to dlatego istotne, iż wszelkie przemiany i procesy zawsze dotyczą - bardziej lub mniej bezpośrednio - funkcjonowania ludzi, w związku z czym nie mogą one być sprzeczne z tym, co dla nich jest wartościowe i bliskie.
Istnieje pogląd mówiący, że Turcja, żeby wejść do UE musi się zreformować - zmienić i dostosowywać prawo krajowe do norm przyjętych przez Zachód. Notabene robi to Partia Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP), która w wyborach 28 marca 2004 r. uzyskała 41,6% poparcia; AKP jest w linii prostej spadkobierczynią zdelegalizowanej w czerwcu 2001 roku antyzachodniej Partii Cnoty.
Pogląd ten - o konieczności reform - prawdopodobnie oparty jest na założeniu, że demokracja i wartości państw Zachodu mogą być wspólne wszystkim społecznościom wchodzącym w jego struktury społeczne i gospodarcze. Utopijność tego rozumowania polega na nieuwzględnieniu faktu, że bagaż kulturowy społeczeństw islamskich jest zupełnie inny niż kolejnych pokoleń ludzi Zachodu - a nie można państwa traktować jako suwerennego podmiotu, niezwiązanego z kulturą i mentalnością społeczeństwa.
W żadnym z krajów islamskiego kręgu kulturowego jak dotąd nie udało się wprowadzić demokratycznych, w rozumieniu zachodnim, struktur społecznych. A wszelkie tego typu próby odbierane są przez te społeczeństwa jako narzucanie nie tylko odmiennego, ale przede wszystkim niechcianego stylu życia.
Działania suwerena, który poprzez zmiany i nowelizacje prawa państwowego usiłuje zmienić wzorce i postawy zakorzenione głęboko w świadomości społecznej, będące jednocześnie częścią kultury i tradycji, skazane są na niepowodzenie.
Zmiana świadomości jest procesem trudnym i długotrwałym, graniczącym z niewykonalnym, jeśli nie towarzyszy temu zmiana przyczyn istniejącego status quo.
A przyczyn nierówności w relacjach kobieta-mężczyzna, niezrozumiałych dla ludzi Zachodu sztywnych nakazów i zakazów oraz obyczajowości i tradycji szukać należy niestety w prawie religijnym. Ciągle żywe prawo religijne, którego źródłem są święte teksty islamu (Koran i Sunna), dotyczą niemalże każdego obszaru życia jednostki. Regulują i tłumaczą od wieków to, co instytucja państwa usiłuje zmienić nowym prawem państwowym, w dodatku zapożyczanym z Zachodu.
Drugiego czerwca 2004 roku Amnesty Intenational opublikowała wstrząsający raport o sytuacji kobiet w Turcji. Christina Curry, która prezentowała raport na konferencji prasowej w Stambule, powiedziała, że "Setki tysięcy kobiet są bite, gwałcone, poniżane, zabijane lub popychane do samobójstwa przez swoich ojców, mężów, braci czy synów". Halya Gowan, szefowa Amnesty Intemational na Europę i Bliski Wschód wezwała rząd Turcji do egzekwowania prawa, m.in. poprzez wywieranie wpływu na organy ścigania, by te ścigały sprawców przemocy wobec kobiet. Między innymi w Turcji dochodzi do kilkudziesięciu "honorowych" zabójstw rocznie, czyli do zabijania niewiernych i nieposłusznych kobiet. Funkcjonuje tu swoistego rodzaju mandat społeczny dla tych praktyk, które sprzeczne są z "zachodnim dekalogiem" oraz ambicjami armii tureckiej.
Islamskie prawa religijne nie podlegają zmianom i wciąż są fundamentem, na którym budują swój światopogląd kolejne pokolenia Turków. Mimo to odejście od modelu państwa religijnego opartego na Koranie i Sunnie i początku Turcji już jako państwa świeckiego upatruje się w reformach i laicyzacji Turcji dokonanych przez Ataturka tuż po I Wojnie Światowej.
Jak widać ponad 80 lat świeckiego modelu państwa nie było wystarczającym bodźcem do zmiany mentalności i sposobu życia społeczności tureckiej. Jakiekolwiek by nie było prawo, jeśli nie jest przestrzegane, a przede wszystkim uznawane jako zgodne z własnym sumieniem i przekonaniem, będzie tylko i wyłącznie martwą literą. Dopóki społeczeństwa same nie uznają pewnych praktyk za barbarzyńskie, a pewnych obyczajów i tradycji za przestarzałe i nie obowiązujące, korekty prawa będą nic niewartym pustosłowiem, czego dowodów dostarczają kolejne raporty Amnesty International oraz innych organizacji zajmujących się ochroną praw człowieka.
W obszarze polityki niepokojącym zjawiskiem jest ciągle panująca w Turcji dyktatura wojskowa. Po I wojnie światowej Mustafa Kemal (Ataturk - Ojciec Turków) "dokonał" rewolucji kulturalno-politycznej. Przyjęcie alfabetu łacińskiego i zniesienie kalifatu oraz nadanie państwu charakteru świeckiego to jego zasługi.
Do końca lat 50. panował raczej spokój, aż do czasu. kiedy to rządząca Partia Demokratyczna (proislamska) weszła w konflikt z kemalowską Partią Ludowo-Republikańską. Wówczas to armia dokonała pierwszego zamachu stanu, aresztując prezydenta Bayara i premiera Menderesa. Od tamtej pory trwa, przerywany okresami względnego spokoju, konflikt między zwolennikami a przeciwnikami reislamizacji Turcji, co przekłada się na głosy oddawane na proislamskie lub prozachodnie partie polityczne.
Wojsko interweniowało jak dotąd czterokrotnie (1960, 1971, 1980 i 1997 r.). Po zamachu z czerwca 1997 r. islamiści zorganizowali się już na początku 1998 r. pod nazwą Partii Cnoty, która została zdelegalizowana w czerwcu 2001 r. przez Trybunał Konstytucyjny. TK stwierdził, że agitacja Partii Cnoty utrudnia przyjęcie Turcji do UE.
Wyrok ten budzi wiele zastrzeżeń, gdyż w demokracji delegalizuje się tylko partie, których działanie grozi bezpieczeństwu funkcjonowania państwa i jego praworządności, czego nie można było powiedzieć o proislamskich partiach politycznych. Armia upatrywała zagrożenie w tym, co w demokracjach zachodnich jest zupełnie naturalne, a mianowicie w wyrażaniu swoich poglądów (w tym przypadku - obaw i niechęci ruchów islamskich, posiadających znaczne poparcie społeczne, w kwestii połączenia się z Zachodem oraz zwiększenia wolności w obszarze religii - islamu).
Mamy więc do czynienia ze swoistym paradoksem. Demokratyzacja Turcji - zgodnie z wymogami cywilizacji europejskiej - mogłaby doprowadzić do reislamizacji tego kraju (swoboda działania partii proislamskich). Z kolei zaś islamizacja Turcji (wypływająca z jej demokratyzacji) może dostarczyć argumentów przeciwnikom jej przyjęcia do UE w samej Europie.
Patrząc na to z innej strony, nie można mówić o wolności słowa w kraju, w którym nie ma swobody w tworzeniu partii politycznych. Brak swobody w tej kwestii oraz kontrolowanie przez armię takich obszarów jak wymiar sprawiedliwości, szkolnictwo i media stawia pod znakiem zapytania jakość i charakter demokracji Republiki Tureckiej. To z kolei rzuca cień na idee społeczeństwa obywatelskiego i przyczynia się także do tego, że nie odzwierciedla prawdziwego obrazu funkcjonowania tej społeczności w systemie demokratycznym.
Najbardziej widocznym i to niezbyt reprezentacyjnym przykładem funkcjonowania Turków poza krajem macierzystym są kraje Europy Zachodniej, a szczególnie RFN, gdzie oficjalnie przebywa ok. 3.2 mln muzułmanów, z czego zdecydowana większość to przybysze z Turcji.
Pozostające poza społeczeństwem, utrzymujące się z zasiłków wielodzietne rodziny tureckie stanowią tam chyba największą nieasymilującą się grupę społeczną. Poziom wykształcenia i znajomości języka niemieckiego (kraju goszczącego) pozostawia wiele do życzenia, mimo, że możliwości kształcenia się i zdobywania kwalifikacji w Niemczech są naprawdę wielkie.
Nie można zatem odpowiedzieć jednoznacznie na pytanie: jak będzie wyglądała Turcja po ustaniu rządów junty wojskowej oraz jakie będą tego konsekwencje?
Nie jest bez znaczenia dla bezpieczeństwa świata zachodniego położenie geograficzne Turcji. Jej sąsiedztwo, głównie Irak, Iran i Syria - szczególnie w dobie zagrożenia terroryzmem - oraz ciągle liczne poparcie społeczne (rzędu 20-30%) dla ugrupowań związanych z fundamentalistami islamskimi - są kolejnym źródłem niepokoju i niepewności, co do przyszłej poszerzonej Europy.
Dziś południowo-wschodnie granice Europy nie są wyłącznie granicami kontynentalnymi. Są to także granice oddzielające kulturę judeochrześcijańską od kultury i religii islamskiej. Już same problemy wewnętrzne, z jakimi borykają się państwa Europy Środkowo-Wschodniej (nawet Ukraina czy Białoruś) dotyczą zupełnie innego wymiaru niż problematyczne kwestie w Turcji.
Argument mówiący o tym, że Turcja może stać się pomostem między Światem Islamu a Zachodem także wydaje się mało przekonujący (zakładając nawet, że idea "Turcji-łącznika" pochodzi od samych Turków, a nie jest tylko wyrazem chęci i ambicji niektórych polityków). Dobre jest oczywiście to, że jest kraj islamski, który do takiej funkcji aspiruje i stara się współpracować z Zachodem. Niemniej jednak współpraca państwa islamskiego z Zachodem przyczynia się raczej do zamrażania kontaktów z innymi krajami muzułmańskimi, niż do ich pobudzania, nie mówiąc już o roli pomostu.
Ponadto warto wskazać na inne źródła przyczyn kontaktów Turcja-Zachód, jako motywacje do zacieśniania współpracy Turcja-UE. Są nimi, poza tymi o subiektywnym zabarwieniu, konieczności wynikające z faktu samego sąsiedztwa Republiki Tureckiej z Europą oraz, a może przede wszystkim korzyści gospodarcze, jakie z tych kontaktów czerpie Turcja.
Czasami tureccy zwolennicy integracji z UE twierdzą, że Turcja odwróci się od Europy, jeśli nie będzie miała perspektyw pełnego członkostwa w UE. Alternatywą dla kontaktów z UE ma być współpraca z państwami islamskimi. Jest to ciekawe, choć niezbyt zrozumiałe ultimatum. Jeśli chodzi o sprawy gospodarcze to niewiele może Turcja zyskać w handlu z równie biednymi jak i ona krajami islamskimi. Zwłaszcza, że państwa UE są głównymi partnerami handlowymi Turcji. Wiadomo także, że UE nie zabrania Turcji utrzymywania jakichkolwiek, zgodnych z prawem międzynarodowym, kontaktów z państwami trzecimi. Jaką więc inną współpracę, której Turcja nie mogła lub nie chciała realizować, mają na myśli stawiający takie ultimatum "zwolennicy członkostwa" w UE? Trudno o zrozumienie dla źródeł motywacji i jakości oddania takich "euroentuzjastów", którzy gotowi są nagle zamknąć się na kraje UE i całkowicie zmienić kierunek aktywności w polityce czy aspekcie życia społecznego.
Mimo tego, że Turcja zmienia prawo, stara się przeprowadzać reformy oraz chce być postrzegana jako kraj świecki, nie można pomijać faktów permanentnego łamania praw człowieka, szczególnie praw kobiet, oraz wciąż obecnej kwestii łamania praw mniejszości kurdyjskiej. Brak przejrzystości w życiu publicznym - rządy armii - jest również bardzo poważnym zastrzeżeniem wobec Turcji jako ewentualnego przyszłego członka wspólnot demokratycznych.
Status członka stowarzyszonego jest jedynym uzasadnionym rozwiązaniem, gdyż przeniesienie wewnętrznych i skomplikowanych problemów Turcji na teren państw Unii Europejskiej sprawi, że staną się one naszymi i - jak widać na przykładzie samej Turcji - nierozwiązywalnymi problemami. Przy czym termin "problemy" dotyczy tego, co w społeczeństwie tureckim jest akceptowane i praktykowane od setek lat, niezgodne jest natomiast z wizją i ambicjami tureckich wojskowych oraz zasadami zachodniego państwa demokratycznego.
Niech rozpoczęcie negocjacji akcesyjnych z Turcją będzie nagrodą za rzeczywiste zmiany, a nie za ambicje i pragnienia polityków i armii tureckiej. Kryteria z Kopenhagi nie były tworzone jako cel, który chce osiągnąć w przyszłości kraj kandydujący do UE, lecz jako punkt wyjścia do współtworzenia wolnej, demokratycznej i zjednoczonej Europy. Opolskie Uniwersyteckie Naukowe Koło Orientalistyki, korzystając z demokratycznych praw i wiedzy dotyczącej odmienności cywilizacyjnej społeczeństwa tureckiego i europejskiego, apeluje do przedstawicieli i członków polskich partii politycznych o rozważenie wskazanych zagrożeń i niebezpieczeństw, jakie rodzi przyjęcie Turcji do UE. Nie ma bowiem uzasadnionych podstaw do stawiania tezy, że w demokratycznej i wolnej Europie Turcja i Turcy będą reprezentantami i gwarantami naszych wartości i praw, które wyróżniają Europę spośród innych mniej zorientowanych na wartości demokratyczne i obywatelskie - kultur i państw. Istnieją natomiast, według nas, uzasadnione obawy, że przyjęcie Turcji do wspólnej Europy stanowić będzie poważny w skutkach błąd polityczny, na co Państwo, jako nasi przedstawiciele, macie bezpośredni wpływ.
Z poważaniem
Przewodniczący Naukowego Koła Orientalistyki
Grzegorz Kuśnierz
Do wiadomości:
- Prezydent RP
- Prezes Rady Ministrów RP
- partie polityczne i media
Powyższy list otwarty został opublikowany przez Naukowe Koło Orientalistyki przy Instytucie Filozofii i Socjologii Uniwersytetu Opolskiego - www.orientalisci.uni.opole.pl .
Publikacja w PSZ.PL dzięki uprzejmości Grzegorza Kuśnierza z NKO.